Artykuły

Wewnątrz

"Rashomon: Truth Lies Next Door" w reż. Bernarda Mikeski, mikeska:plus:blendwerk na XXXIII Krakowskich Reminiscencjach Teatralnych. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Jak to jest - znaleźć się w środku fikcji? Wejść do filmu, przedstawienia, cudzego życia? Dziwnie i trochę strasznie.

Dziwnie i strasznie, choć niby wszystko wiadomo (z recenzji, zapowiedzi, ulotek itp.) i niby niewiele więcej pokazano ponad to, czego się spodziewałam. Ale rzecz w tym "niewiele" - czyli w reakcjach widza, bo to on jest jedną zmienną w tym równaniu. "Rashomon" przewiduje tylko jednego widza.

Najpierw trzeba poczekać, bo pokój w hotelu nie jest jeszcze przygotowany. Czekam więc na podwórku Sceny na Sarego, spokojnym i ładnym, z kwitnącą magnolią. Zza zamkniętych okiennic ledwo słychać stłumione głosy, muzykę, szum. Nadchodzi kolejny widz - dziewczyna, która wejdzie po mnie. Jest, tak jak ja, trochę zaniepokojona perspektywą samodzielnego zmierzenia się z tym, co trwa tam za ścianą. Ale trudno, idę. Dziewczyna w recepcji prosi, żeby jeszcze poczekać. Przeglądam księgę gości - mnóstwo wpisów w różnych językach; pocieszam się, że skoro tamci przeżyli, to mnie może też się uda. Dostaję klucz, miła dziewczyna prowadzi mnie do pokoju numer sześć. Pokój jak pokój - łóżko, kilkoro drzwi, telewizor. Drzwi są zamknięte, telewizor martwy. Nastrój oczekiwania jak w filmach Lyncha, tyle że bez bezpiecznego dystansu. Coś za chwilę się musi wydarzyć - i owszem. Telewizor ożywa, kolejne osoby opowiadają o jakimś morderstwie: policjantka, rodzice ofiary, przyjaciele. Zza ścian dobiegają dalekie odgłosy - coś stuka, ktoś krzyknie, coś się przesunie.

Otwierają się drzwi, młody mężczyzna z szaleństwem w oczach pyta, czy chcę wysłuchać jego wersji historii. Wchodzę do sąsiedniego pokoju (a może trzeba było odmówić?), siadam na krześle. Spowiedź mężczyzny jest większym wyzwaniem dla mnie niż dla niego - on gra (bardzo ekspresyjnie), ja muszę zmagać się z niewygodną i dwuznaczną sytuacją widza, któremu przydzielono rolę świadka, spowiednika, współuczestnika. Z ulgą przyjmuję propozycję przejścia do następnego pokoju, gdzie jednak wcale nie jest przyjemniej. Wystraszona dziewczyna częstuje mnie herbatą, opowiada swoją wersję, inaczej niż tamten, wdzięcząc się i kokietując niewinnym uśmiechem, ale równie sugestywnie. W następnym pokoju nie ma ani łóżka, ani krzesła, tylko wciśnięty pod umywalkę udręczony chłopak. Na koniec wracam do znajomego pokoju numer sześć. Zapach dymu, w kącie zwiędłe liście; znów włącza się telewizor, za ścianą znów coś słychać... To następni widzowie wysłuchują zwierzeń, w każdym z trzech pokoi trwa ta potrójna spowiedź - i każdy z widzów po swojemu musi odnaleźć się w tej sytuacji, poskładać opowieść, włączyć się w nią lub nie, zachować dystans albo i nie.

Niby wiadomo, że to teatr, inteligentnie wymyślony i precyzyjnie przeprowadzony eksperyment (na aktorach, ale przede wszystkim na widzach, których pozbawia się tutaj poczucia bezpieczeństwa), ale jednak wrażenie jest duże. Na końcu, gdy z ulgą wychodzę z hotelu, siedzący przy pulpicie człowiek proponuje mi obejrzenie labiryntu z góry. Zamknięta, klaustrofobiczna konstrukcja z wielkich pudeł-pokoi wygląda jak czyściec, w którym morderca, ofiara i świadkowie w nieskończoność muszą powtarzać swoje spowiedzi. Kątem oka widzę na monitorach to, czego świadkiem byłam przed chwilą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji