Artykuły

Na marginesie koligacji sztuki z polityką

"Transfer!" w reż. Jana Klaty z Teatru Współczesnego we Wrocławiu na festiwalu Kontrapunkt w Szczecinie. Pisze Bogdan Twardochleb w Kurierze Szczecińskim.

Na zakończenie festiwalu Kontrapunkt, poza konkursem, pokazany został w Teatrze Współczesnym głośny spektakl Jana Klaty "Transfer". Nie ma co przypominać tu dyskusji wokół niego, acz była gorąca, bo premierę miał we Wrocławiu mniej więcej półtora roku temu, a tłumne berlińskie pokazy w styczniu ubiegłego roku. Warto jednak wyrazić żal, że w Szczecinie gościł dopiero teraz.

"Transfer" to spektakl polityczny, z pewnością bardzo ważny, kontrowersyjny, niektórzy mówili nawet, że prowokacyjny. Bardzo wyraźna jest jego teza publicystyczno-polemiczna, taka mianowicie, że decyzje szefów trzech mocarstw: Churchilla, Roosevelta i Stalina, podjęte w Jałcie i Teheranie, w jakiś niezrozumiały sposób, niczym w przedziwnej farsie, zrównały powojenne losy Niemców i Polaków, sprawców i ofiar drugiej wojny światowej. Pod koniec wojny i po jej zakończeniu oba państwa i narody, stojące dotychczas po przeciwnej stronie frontu, kata i ofiarę, spotka! w gruncie rzeczy ten sam los: przesunięcie granic za zachód i związany z tym tzw. transfer ludności, przez jednych nazywany dziś wypędzeniem, przez innych - przesiedleniem. Decyzje te sprawiły, że oba państwa i narody zostały zmuszone do trwania w ukrytym konflikcie o ziemie dla jednych utracone, dla innych pozyskane (odzyskane), od Allensteina/Olsztyna, przez Stettin/Szczecin, po Breslau/Wrocław, Oppeln/Opole.

Oba narody postawiono więc po wojnie na skraju wciąż tlącego się konfliktu, który nie wygasł do dziś (patrz działalność Powiernictwa Pruskiego i Powiernictwa Polskiego) i w każdej chwili może się rozognić, zwłaszcza jeśli zwyciężyłyby po obu stronach narodowe stereotypy i tendencje nacjonalistyczne. Polacy i Niemcy mieli więc i mają tylko jedno wyjście z tej beznadziejnej sytuacji: jeśli nie chcą najgorszego, a więc tego, żeby ponownie wybuchł śmiertelny konflikt, muszą nawzajem poznać swój los, żyć w zgodzie i dobrym sąsiedztwie. I o tym jest sztuka Jana Klaty: o konieczności pojednania i pokoju.

Pomysł reżysera jest niezwykle prosty: oto Polacy i Niemcy, ponad głowami których przedstawiciele trzech mocarstw dokonali po wojnie nowego podziału Europy, opowiadają o swoich losach, wyrzuceniu z małych ojczyzn, poznawaniu obcej przestrzeni, wzajemnym poznawaniu siebie. Mówią o tym nie aktorzy, ale zwykli ludzie, doświadczeni przez historię. Opowiadają w swoich językach, po polsku i niemiecku. Na koniec wychodzą na scenę, trzymając się za ręce.

Schemat prosty, teza jasna. Jan Klata zresztą niczego nowego nie wymyślił. Po roku 1990, także wcześniej, takich spotkań Polaków i Niemców odbyło się bardzo dużo. Nie w teatrze - to prawda, ale w rzeczywistości. Warto choćby przypomnieć "Pogwarki", które organizowali Wanja Ronge, Ślązak z urodzenia, i Ewa Czerwiakowska z Berlina. Polegały one na tym, że w wioskach i miasteczkach nad Odrą, dawniej niemieckich, a dziś polskich, rozmawiali o swoich losach dawni i obecni ich mieszkańcy. Tak było m.in. w Starej Rudnicy, Słońsku, Krośnie Odrzańskim, Kostrzynku, Chojnie, Czelinie. Ukazała się potem dokumentacja tych spotkań zatytułowana "Und dann mussten wir raus - I wtedy nas wywieźli", zorganizowano też wystawę, która wędrowała po obu stronach granicy, była także w Szczecinie w Klubie 13 Muz. Mało kto o niej wiedział, bo ważniejsza od niej była wówczas wymiana muzowych parkietów.

"Pogwarki", które przygotować było bardzo trudno, nie miały takiej widowni jak "Transfer" ani takiego medialnego rozgłosu. Miały jednak wyjątkową dramaturgię niepowtarzalnego spotkania. Zawsze były pełne emocji, nierzadko łez, bo były dla ich uczestników niezapomnianym przeżyciem, do którego sami, bez reżysera, musieli się przygotować. Dla porozumienia i pojednania Polaków i Niemców, dla sytuacji na pograniczu miały nieocenione znaczenie. Ich wspomnienie trwa do dziś w wielu znajomościach i przyjaźniach między Polakami i Niemcami.

Półtora roku temu, gdy inaczej wyglądały polityczne stosunki polsko-niemieckie, sztukę Jana Klaty oglądało się też inaczej. Można ją było odebrać jako dramatyczny, bardzo ważny apel o nierozjątrzanie stosunków polsko-niemieckich. Swoje zadanie spełniła wyśmienicie.

Dziś nie ma już tamtych emocji, a wspomnienia Polaków i Niemców, wypowiadane ze sceny, brzmią inaczej, zbyt gładko, nawet monotonnie. Może byłoby inaczej, gdyby te role Klata powierzył teraz zawodowym aktorom? Odegraliby emocje, które już się w tym spektaklu trochę wypaliły. Byłby to jednak inny spektakl...

Kontekst polityczny odarł "Transfer" z publicystycznego pazura - i bardzo dobrze. Takie są zawsze losy sztuki, która wchodzi w bliskie koligacje z polityką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji