Artykuły

Kit Happens

"Stuff Happens" w reż. Andrew S. Paula w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Aneta Głowacka w Teatrze.

Czy wojna w Iraku może być dobrym materiałem na teatr? I czy jest to temat interesujący dla polskiego widza, skoro w Iraku zginęło ponad dwudziestu polskich obywateli, a teatr w kraju nad Wisłą zmagał się z tym tematem dość sporadycznie. Prapremiera "Stuff Happens" w reżyserii Andrew S. Paula w Teatrze Śląskim utwierdza w przekonaniu, że albo jesteśmy narodem niewrażliwym i nie robią na nas wrażenia zakulisowe gierki polityków, bo i tak jesteśmy do nich przyzwyczajeni, albo przeciwnie - siła rażenia spektaklu jest tak minimalna, że szkoda było angażować aktorów, którzy musieli sobie poradzić z ogromnym tekstem. Jednak przede wszystkim szkoda było fatygować widzów, którzy zachęcani plakatami z twarzą amerykańskiego prezydenta, mogli oczekiwać poruszającego albo przynajmniej zaangażowanego i inteligentnego widowiska, które rozprawi się z kolejnym mitem współczesności. Tymczasem otrzymaliśmy zachowawczy, martwy i przeciętnie zagrany spektakl, którego nie ożywiły nawet projekcje pochodzące z inscenizacji "Stuff Happens" w Pittsburgh Irish & Classical Theatre.

A przecież tekst brytyjskiego autora - jak twierdzą obserwatorzy scen anglosaskich - uchodzi za jeden z ciekawszych dramatów politycznych komentujących wojnę w Iraku. Wystawiony na jednej ze scen National Theatre w Londynie, wkrótce święcił triumfy za oceanem. Sam Hare, jako specjalista od wielkich tematów, podobno nie tylko nie ma konkurencji na rodzimym podwórku, ale, jak się okazuje, wygryzł również młodych zdolnych dramaturgów w Ameryce. Jego sztuki coraz częściej pojawiają się na Broadwayu, ostatnio nawet z pominięciem sceny londyńskiej, co świadczy o niewątpliwym zadomowieniu się autora między Broadwayem a Ósmą Aleją. "Stuff Happens" zalicza się do gatunku dokudramy, który łączy fikcję literacką z prawdziwymi wydarzeniami i słowami autentycznych postaci. Już sam tytuł sztuki jest cytatem wyłuskanym z wypowiedzi amerykańskiego sekretarza obrony Donalda Rumsfelda, której udzielił na konferencji prasowej po zajęciu Bagdadu przez amerykańskich żołnierzy. Hare umiejętnie połączył mniej lub bardziej znane wypowiedzi polityków z komentarzami publicystów, nagłówkami z gazet, dopowiedzeniami dziennikarzy, stwierdzeniami zwykłych obywateli, irackich uchodźców czy pakistańskiej znajomej. Kolaż cytatów złożył się na dynamiczną całość, konflikt spierających się i wykluczających dyskursów, bo, jak się okazuje, współczesna wojna toczy się przede wszystkim w języku, między gabinetem prezydenta, salą konferencyjną i studiem telewizyjnym. Oczywiście, poza tym, że "Stuff Happens" dość uważnie analizuje przyczyny i początek wojny w Iraku, tekst Hare'a ma również słabości. W dramacie nie znajdziemy zbyt wielu nowych informacji, poza tym, co już wiemy o konflikcie z mediów. Autor, jak sam przyznaje, świadomie korzysta z powszechnie znanych clichés. Jednakowoż koncentrując się na oddaniu wrażenia autentyczności, popada w schematyzm, grzęźnie w przewidywalności. Nietrudno zgadnąć, co nastąpi za chwilę i po czyjej stronie jest sprawiedliwość. Jednak wartość tego tekstu polega nie na walorach dokumentalnych (bo w prezentowaniu racji Hare jest stronniczy), lecz przede wszystkim na umiejętnym budowaniu napięć, które wynikają z kolizji znoszących się dyskursów i racji, a także na szybkim montażu, który świetnie oddaje medialność wojny z terroryzmem.

Niestety, potencjał zawarty w dramacie w śląskiej inscenizacji nie został wykorzystany. Andrew S. Paul kierując się zapewne zasadą, że siła tkwi w prostocie, ograniczył środki artystycznego wyrazu do formy zaskakująco tradycyjnej; nawet multimedia w spektaklu, który dotyczył przecież wydarzeń rozgrywających się na ekranach telewizorów, sprowadziły się tylko do statycznych obrazów z projektora. Zmieniające się układy krzeseł i stołów, pojawiające się plansze z Białym Domem, posiadłością Busha w Teksasie, czy kadr z Downing Street sugerowały zmiany miejsca akcji, ale zważywszy na to, że scenę zabudowano tak, by przypominała owalny gabinet, trzeba było nie lada wyobraźni, by uatrakcyjnić sobie wizualną stronę spektaklu i nie zanudzić się w ciągu trwającego trzy godziny seansu. Nawet manifestacja uliczna, która przecież budzi emocje, nawet jeśli pojawia się tylko na szklanym ekranie, przemknęła jak martwa pocztówka. Jak wiadomo, umownością teatr stoi, w tym wypadku jednak minimalizm jako zasada inscenizacyjna okazał się niewypałem. Zamiast spektaklu, który dotyczy jednego z najbardziej poruszających opinię publiczną wydarzeń, powstała recytowana kronika inwazji na Irak, równie przejmująca jak rozmowy polityków w studiu telewizyjnym.

Prostota i oszczędność środków jako główny pomysł na zrealizowanie współczesnego tekstu nie sprawdził się również, a może przede wszystkim dlatego, że to, co w takim wypadku miało być motorem całego spektaklu, a więc gra aktorska, nie udźwignęło nałożonego nań ciężaru. Oczywiście nietrudno wyobrazić sobie, że obcojęzyczny reżyser może mieć kłopot z poprowadzeniem aktorów, zwłaszcza że siła teatru opartego na słowie tkwi w interpretacyjnym niuansie. Toteż każdy z aktorów podąża własną drogą, ocierając się o deklamację, psychologizm, a nawet parodię. Na tym tle pozytywnie wybija się postać Colina Powella (Adam Baumann), obdarzonego charyzmą człowieka z zasadami, który musi porzucić wyznawane przez siebie ideały. Minimalizm nie sprawdził się również w pomyśle obsadzenia ról, wedle którego szesnastu aktorów grało dwadzieścia osiem postaci. Zgodnie z przysłowiem: "Im głębiej w las, tym więcej drzew", pojawiający się na scenie bohaterowie (poza głównymi postaciami) rozmywali się na tle poprzedników, zwłaszcza że środki użyte przez aktorów do zbudowania roli zasadniczo się nie zmieniały. Ów zabieg można by oczywiście przewrotnie zinterpretować jako celowy zamysł reżysera, jednak i w tym przypadku spektakl jest pełen niekonsekwencji, bo już George W. Bush w wykonaniu Szymona Kuśmidra nie jest aktorskim medium, a karykaturą amerykańskiego prezydenta.

Wiele można było oczekiwać po spektaklu Andrew S. Paula, zwłaszcza że już raz zmierzył się on z dramatem "Stuff Happens" w kierowanym przez siebie teatrze w Pittsburghu. Tymczasem inscenizacja katowicka zamiast tropić miejsca otwarte w dramacie, wzbogacać tekst teatralnymi znakami, sprowadza się do rzemiosła, wyrecytowania tekstu. Znaki są powierzchowne, banał urasta do rangi objawień, stereotyp goni stereotyp, pojawiają się wątki zupełnie niewykorzystane (jak chociażby epizod palestyński czy finałowa scena z irackim uchodźcą). Nawet jeśli tekst dramatu ciąży w stronę alegorycznego podziału na dobro i zło, od aktorskich interpretacji można by oczekiwać przełamania stereotypu, przybrudzenia medialnego wizerunku znanego polityka. A tak Blair po staremu jest szlachetnym idealistą, zaś Bush marionetkowym głupcem. Reżyser przekonuje nas, że wojna w Iraku to przede wszystkim wojna tocząca się w rządowych gabinetach. Trudno w to uwierzyć, kiedy patrzy się na papierowych polityków.

Aneta Głowacka - doktorantka w Instytucie Nauk o Kulturze na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Śląskiego, publikuje w "Opcjach".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji