Artykuły

Sztukmistrz z Warszawy

"Opowiadania dla dzieci" w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Hanna Baltyn w Teatrze.

Będąc tej zimy na jakimś przedstawieniu w Teatrze Narodowym, zobaczyłam w foyer śliczny, ciepły w kolorystyce chagallowski plakat Dory Holzhandler "Jesień w parku". Reklamował "Opowiadania dla dzieci" Singera w adaptacji reżyserskiej Piotra Cieplaka. Obraz pochodzi z 1990 roku - w następnym roku Isaac

Bashevis Singer już nie żył. Ale jego opowiadania dla dzieci były po raz pierwszy wydane na początku lat sześćdziesiątych i mam absolutną pewność, że malarka je znała - tak bardzo ten obraz oraz reszta obrazów ilustrujących program teatralny są przepojone jego duchem. Generalnie trudno uważać Singera za pisarza

wesołego, lirycznego i przyjemnego - nasuwają się raczej takie przymiotniki jak niepokojący, filozoficzny czy tragiczny. A jednak w "Opowiadaniach dla dzieci" jest głównie humor, liryzm i czułość dla świata nawet najgłupszych głupków z mieściny Chełm.

Gdy wybrałam się na premierę przedstawienia Piotra Cieplaka, nie od początku byłam oczarowana, bo są tam oczywiste dłużyzny, czy efekty nazbyt efekciarskie. Zadziwiło mnie także, że reżyser poniekąd występuje przeciw istocie tej żydowskiej literatury - gdzie się sporo gada - wszystko przekładając raczej na obraz, ruch, choreografię. I jeszcze, w dodatku paradoksalnie, wmawia nam ustami swego narratora, roztargnionego profesora Szlemiela, że sens jego życia to opowiadanie historii dla tych, którzy wierzą, że wszystko żyje i że nic nie jest stracone na zawsze. Byłam jednak w towarzystwie przyjaciółki, która spodziewała się zapewne żydowskiej cepelii, bo się nudziła, nie zrozumiała mało etnicznej koncepcji muzycznej i uznała, że scenografia jest żadna (bo pusto), a na tak wielkiej scenie można byłoby to wszystko zagęścić i lepiej uruchomić.

Wtedy zaczęłam bronić Cieplaka jak lew. Krótko oświadczywszy, że jest to (nie licząc repertuaru Romy) absolutnie najlepsze przedstawienie dla dzieci i nie tylko, zaczęłam argumentować. Przeżyłam okres grand musicali Agnieszki Osieckiej czy Szymona Szurmieja (zresztą "Sztukmistrz z Lublina" Singera był wówczas niemiłosiernie eksploatowany na polskich scenach) i za chińskiego ani żydowskiego Boga nie chciałabym powtórek z tej rozrywki. Cieplak bywa w swych emocjach jak dziecko - skoro pokochał opowiadania Singera i podjął ryzyko ich wystawienia w formie nie kameralnej, ale z gigantycznym zespołem, to po prostu dał z siebie wszystko. Ludzi zebranych na widowni teatru można wzruszyć i rozśmieszyć do łez, ale trzeba w to włożyć swoją absolutną szczerość, wzruszenie, inteligencję i poczucie humoru. Cieplak jest jeszcze w dodatku od wielu już lat nastawiony mistycznie, by nie używać słowa: religijnie. Wystarczy przypomnieć, że robił choćby "Historyję o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim", "Historię Jakuba", "Księgę Hioba", a nawet "Słomkowy kapelusz", w którym farsa Labiche'a przeplata się z groźną przestrogą Eliota, że wszyscy odejdziemy w ciemność.

Sukces sztuki zasadza się jeszcze na doskonałym doborze sprawdzonych współpracowników: Andrzeja Witkowskiego od scenografii (pięknie zrobiona światłem przestrzeń, doskonałe kostiumy i pomysły od mega transatlantyku po minipociągi na horyzoncie), Leszka Bzdyla od ruchu scenicznego, Czepułkowskiego - i Litwińca z Kormoranów. Swoją drogą mają chłopcy wyrafinowane poczucie stylu. Na przykład jedna z moich ulubionych scen to sen Szlemiela z Chełma, w którym zdaje mu się, że jest królem i zamiast podatków otrzymuje od obywateli dżem truskawkowy. Siedzi na tronie, a obok żona i liczne potomstwo zajadają dżem pełnymi łyżkami (notabene naliczyłam w porywach do osiemnaściorga tych dzieci, łącznie z łysym od góry Jerzym Łapińskim, w obrzydliwych barchanowych rajtuzach i z zespołem ADHD). Otóż ta scena zrobiona jest jak słodka parodia musicali takich jak "Czarodziej z Oz" z Judy Garland (1939 rok produkcji!), czy innych dzieł tego typu, już z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych.

Tak - nie tylko przez doskonałą literaturę i dobrą, naprzemiennie zmieniającą klimaty adaptację, oraz mnóstwo reżyserskich smaczków - robiło to wszystko per saldo bardzo duże wrażenie. Ponadto liczny zespół grał prawdziwie zespołowo, a wyróżniające się epizody aktorskie to już kwestia indywidualnych wyborów widzów. Kultura polskiego szetlu sprzed holokaustu i kultura Żydów nowojorskich to także, poza wszystkim, po prostu bardzo interesujące tematy.

Doceniałam przedstawienie coraz bardziej w miarę jak się oddalało w czasie. Bo po prostu złych i miernych spektakli staram się na drugi dzień nie pamiętać, a tu mogę opisać większość kostiumów z Arki Noego i w detalach całą scenę z leniwym Ucelem i jego córką Nędzą. Bajka jest śmieszna i straszna (albo strasznie śmieszna) - i to właśnie czyni teatr Piotra Cieplaka żywym.

Hanna Baltyn - historyk teatru, krytyk, tłumaczka "Historii teatru" pod redakcją Johna Russella Browna (1999).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji