Artykuły

Roznosiciel bieli

233. Krakowski Salon Poezji. Wiersze Rafała Wojaczka czytali: Magdalena Schejbal i Jerzy Schejbal. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Nim się zabił - wystawił butelkę na mleko. To nie daje spokoju. Wiele lat wcześniej (w jego życiu, co trwało lat 25, jeden rok był ogromem), z początkiem 1962, w najwcześniejszym pośród zachowanych wierszy, z dojmującym wobec siebie brakiem litości wyzna: "Wyrok na mnie już zapadł. W kartotekach ptaków/ słup powietrza spróchniały fioletową świeci/ tętnicą /.../" - a tuż przed chwilą, w której garść kolorowych pastylek wyląduje w gardle, czyni gest spasionej szarą codziennością żony stróża? On? Rafał Wojaczek?

Obrazy czasem wracają, nie wiedzieć jak, nie wiedzieć dlaczego. Naraz - są. Obrazy, smaki, dźwięki. Ostatniej niedzieli - nagle szklany brzdęk. Wraz z którym wersem? Obok jakich słów? Nie pamiętam. Na 233. Krakowskim Salonie Poezji Magdalena Schejbal i Jerzy Schejbal czytali wiersze Wojaczka. Tytuł poranka: "Którego nie było". Nie było? Rzeczywiście? Życie tak marne, że gdy je z doskonałością wierszy zestawić - rzeczywiście obraca się w nicość?

Czytali dzieła, które, bywa, ocierają się o arcydzielność - a ja zobaczyłem w powietrzu, jak ten dwumetrowy poeta o zmierzchu przed śmiercią otwiera drzwi wynajmowanego pokoju i stawia na posadzce pustą butlę. Usłyszałem jasny brzdęk szkła... A może ta jasność przyszła nie z wierszem, lecz z pamiętnym refrenem jazzowej, dla podszytego diabłem filmu Romana Polańskiego stworzonej kołysanki Krzysztofa Komedy "Sleep Safe And Warm", co ją na Salonie Jarosław Kaganiec, Przemysław Sokół i Roman Ślazyk odegrali pysznie? Może.

Przyszedł jasny brzdęk pustej butelki, a za chwilę inna jasność - blask zdjęcia, które Wojaczek zrobił w rodzinnym Mikołowie dokładnie wtedy, gdy na kartce samemu sobie szeptał: "Wyrok na mnie już zapadł". Zdjęcie jak zdjęcie, tyle że prawie całe - czarne. Na zdjęciu uliczka banalna, tyle że widziana jakby z tunelu bez świateł, z wnętrza kreciej nory, z dna. Ogromna czerń i tylko gdzieś na końcu, daleko - krucha łupina dnia. Ludzie mikrzy, kamienice niczym pudełka zapałek, dym nad dachami. Wystarczy kichnąć, a pierzchnie wszystko. Zostanie sama czerń nie do ruszenia... Przyjście tego zdjęcia można jakoś wytłumaczyć. W końcu arcydzielność wersów Wojaczka - czymże była, jeśli nie próbą wyjścia z gęstniejących ciemności w blask, choćby najlichszy? Ale Wojaczka przedśmiertny gest żony stróża? Jak to rozszyfrować?

On, chodząca po Wrocławiu legenda samego siebie, on, którego wnętrze głowy tak zdiagnozowano w szpitalu psychiatrycznym: "signa psychopathica, personalitas inadequata, observatio quoad Sch.", on, książę wódczanych wściekłości, on, poeta z gatunku ostatecznie przeklętych, całe życie świadom rychłego końca, na każdym kroku kuszący śmierć, wiecznie utaplany w smolistych depresjach, matce o upiornie bliskim i nieodwracalnym swym obróceniu się w trupa wciąż szepczący: "to nieuniknione, mama, tak być musi, a ty się musisz z tym jakoś pogodzić", on, szajbus nadzwyczajny, wirtuoz autodestrukcji, pełen pogardy dla płaskich rytuałów szarych dni mieszczan - 10 maja 1971 r., kilka godzin przed wreszcie udanym samobójstwem, butelkę na mleko wystawia? Czy to do ogarnięcia?

A może chęć ogarnięcia jest tutaj fatalnym błędem niedelikatności? W końcu nie wszystko musi być przejrzyste jak dwa i dwa cztery. Może jedynym dobrym, jedynym naprawdę godnym szyfrów tego trupiego życia wyjaśnieniem jest poezja dwumetrowego trupa - wiersze, co są kolejnymi pajęczynami szyfrów? Może tu po prostu nie ma szans na rozwikłanie zagadki? A może odwrotnie - może tu nie ma żadnych sekretów, za to jest 25 lat goryczy ogromnej i lepkiej?

W cytowanym na wstępie wierszu juwenilnym Wojaczek szepcze dalej: "/.../ Matko, święta panno/ bluźnierstwem jest o życie posądzać trupa,/ lecz trup wciąż kochał życie, matko, święta panno". Tak, od urodzenia trup - obroty dni kochał diabelnie. To możliwe. I możliwe, że po prostu nie chciał światu, który zostawiał, robić kłopotów na koniec. Chwilę przed garścią kolorowych pastylek w gardle - wystawił pustą butelkę, jak Pan Bóg przykazał.

Gdy go 11 maja 1971 r. znaleziono, stygł niczym florencki lutnik Belacqua w przedsionku dantejskiego Czyśćca - w pozycji pokonanego. Na podłodze, oparty o ścianę. Nogi podkurczone. Czoło na kolanach. O ogromnych rękach trupa kronikarze nic nie mówią. Nie wiadomo też, czy gdy wchodzono do pokoju, na chodniku przed kamienicą nie zadzwonił aby wózek roznosiciela mleka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji