Artykuły

Koza nie zając, nie ucieknie

"Zemsta nietoperza" w reż. Tomasza Janczaka w Teatrze Muzycznym w Lublinie. Pisze TAM w Kurierze Lubelskim.

Jeśli kogoś zadziwi taki zoologiczny tytuł do recenzji teatralnej, to należy wyjaśnić, że to fragment kwestii kluczowej dla rozwoju zwariowanej akcji "Zemsty nietoperza" Johanna Straussa. Premiera spektaklu w reżyserii Tomasza Janczaka odbyła się w sobotę w Teatrze Muzycznym.

Dr Falke szykując zemstę na Eisensteina nakłania go, żeby poszedł na bal do księcia Orlovsky'ego rzucając: "Koza nie zając, nie ucieknie!"

Chodzi oczywiście nie o mlekodajne zwierzę, tylko o więzienie, w którym Eisenstein tego wieczora winien się stawić na odsiadkę ośmiodniowego wyroku.Ten namowom ulega i - rozkręca się operetkowa karuzela.

Tylko mistrzowskiemu słuchowi Juliana Tuwima, tłumacza na polski libretta Karla Haffnera i Richarda Genee, zawdzięczamy taką paradną grę słów. Cały przekład perli się od językowych zabaw, których widzowie skazani na niemiecki oryginał mogą nam jedynie zadrościć. Gdy na przykład nie grzeszące ciężkimi obyczajami Adela i Ida zostają pouczone na balu: "Bawcie się jak damy!", to jedna z nich ripostuje: "My nigdy nie bawimy się, jak nie damy!"

Apogeum zabaw ze słowami następuje, gdy do akcji wkracza wiecznie podpity dozorca więzienny Frosch, grany przez Romana Baranowicza. To rola genialna. Baranowicz jest skończenie śmieszny i skończenie prawdziwy, w każdym ruchu i geście, gdy ciało podąża w alkoholowych drgawkach za wysuniętą do przodu ręką, a nogi popadają w pląsawicę i utrzymanie się w pozycji wertykalnej jest prawdziwą fizyczną walką. Staje się natychmiast ulubieńcem widowni i zbiera zasłużone owacje przy otwartej kurtynie.

To Frosch zapowiada grę słów ukrywając Adelę i Idę w celi. To on parząc we wrzątku... zegarek, nazywa efekt "herbatą szwajcarską".

Jest też aktualny grepsik polityczny, bo mówiąc "Poszedł do pisuaru", Baranowicz jąka się i akcentuje kilka razy pierwsze trzy litery ostatniego wyrazu.

Reżyser z pietyzmem podszedł do materii muzycznej dostarczonej przez Straussa syna. Lojalnie ostrzegamy widzów, że spektakl jest straszliwie długi, trwa blisko 4 godziny. Dla dzisiejszego widza to może być katorga. Gdy się jednak człowiek uprze i przetrwa senne kryzysy, doceni walory lubelskiej inscenizacji.

Zauracza ona już od pięknie poprowadzonej przez Artura Wróbla uwertury, a zespół z lekkością unosi to arcydzieło gatunku. Tomasz Janczak jako Eisenstein jest kapitalny w każdej scenie. Renata Drozd jako Rosalinda w partich śpiewanych to absolutne sopranowe mistrzostwo, zwłaszcza w czardaszu "Taka piosenka". Brawurowo, niemal frywolnie konstruuje rolę nieszczęsnego "nietoperza" dr Falke - Andrzej Witlewski. Wielkie trudności miała kreująca Adelę Iwona Socha. Zżerała ją trema, dopiero aria ze śmiecham "Taki Pan jak Pan" zabrzmiała imponująco. Zauważmy dobrą kreację Krzysztofa Marciniaka w roli rozśpiewanego ponad stan Alfreda, Grzegorza Szostaka jako dyrektora więzienia oraz ujawniającego wielki komiczny talent Jarosława Cisowskiego w roli jąkającego się mecenasa Blinda. Natomiast Katarzyna Żychowska jako książę Orlovsky była w sobotę najmniej przekonująca na scenie. Pochwalmy jeszcze balet w choreografii Henryka Rutkowskiego, ale raczej nie za walca, a za polkę. Ocenę realistycznej scenografii Małgorzaty Słoniowskiej pozostawmy gustom widzów, bo nie wszyscy lubią zaproponowaną konwencję. Warto wybrać się na "Zemstę nietoperza", bo to oszałamiające, choć ciut za długie przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji