Artykuły

Ja jestem satyryk pracujący, żadnej pracy się nie boję

- Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku zawdzięczam wychowanie na artystę. Kiedy z wyrzutami sumienia, że robię teatr Bim-Bom zamiast studiować, poszedłem do swojego profesora, on powiedział: "Ja nie mam ambicji wychowania pana na malarza, ale na artystę" - opowiada satyryk i artysta estrady JACEK FEDOROWICZ.

Po dekadzie spędzonej na cotygodniowym wyłapywaniu potknięć i absurdów w polskiej telewizji, czyli recenzowaniu naszej rzeczywistości Jacek Fedorowicz żegna się z "Telewizyjną" - ale nie z "Gazetą".

Co tydzień felietony najsłynniejszego (a na pewno najśmieszniejszego) spikera w historii będą pojawiały się na stronach kulturalnych "Wyborczej". Zresztą duch "Telewizyjnej" i tak będzie się unosił nad komentarzami Jacka Fedorowicza, bowiem satyryk pozostaje wierny swojemu ulubionemu medium, niestrudzenie śledząc wszystko, co się dzieje w polskiej telewizji. Wszystko wskazuje na to, że płomienne uczucie Jacka Fedorowicza do "Telewizyjnej" - i vice wersa - przetrwa mimo separacji.

Jak felietonista z felietonistą z Jackiem Fedorowiczem [na zdjęciu] rozmawia Michał Ogórek:

Michał Ogórek: Podobno w Ameryce jeśli człowiek pracuje trzy lata w jednym miejscu, to uważa się, że coś z nim jest nie tak. My piszemy razem w "Telewizyjnej" już 10 lat, dlatego redakcja postanowiła nas wyrwać z tego zastoju: rozdzielają nas! Ty przechodzisz do "Wyborczej", a ja zostaję osierocony w "Telewizyjnej"...

Jacek Fedorowicz: Przeciętny Amerykanin parę razy w życiu zmienia nie tylko miejsce pracy, ale w ogóle zawód.

Zanim się zatem okaże, kim jeszcze zostaniesz, podsumujmy najpierw, kim już zdążyłeś w życiu być.

- Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku zawdzięczam wychowanie na artystę. Kiedy z wyrzutami sumienia, że robię teatr Bim-Bom zamiast studiować, poszedłem do swojego profesora, on powiedział: "Ja nie mam ambicji wychowania pana na malarza, ale na artystę".

To taki zawód?

- Zawód, w którym kształciło mnie wielu różnych fachowców. W wieku 17 lat zacząłem pracować ze Zbyszkiem Cybulskim i Bobkiem Kobielą, wyobrażasz sobie?

Czy od razu było widać tę ich charyzmę?

- Oni mieli pocałunek geniuszu. Zbyszek miał ponadto talent wodzowski. Mówił: "Cisza" i kilkudziesięcioosobowa zgraja milkła. Bobek Kobiela natomiast był motylkiem, zwiewnym, eterycznym, z cudownym poczuciem humoru. Mimo to Bim-Bom się wkrótce rozpadł. Szkoda, bo odniósł sukces zupełnie niebywały. Nigdy w życiu nie zbierałem tylu braw, co na przedstawieniach Bim-Bomu, choć byłem tam tylko wykonawcą. Wszyscy stopniowo wybierali jednak kariery indywidualne.

I w przypadku Cybulskiego i Kobieli tragicznie przerwane...

- Socjalizm zniszczył im życie. Cybulskiemu nie pozwalano grać za granicą. Puścili go ze dwa razy, dorobił się volvo i 55-metrowego mieszkania na Czerniakowskiej. A Bobka Kobielę socjalizm zabił właściwie dosłownie: bmw, którym się rozbił, jeździł na łysych oponach, bo nie miał na nowe.

Ty już w tym czasie jesteś w telewizji. Masz stuprocentową oglądalność, bo kanał jest tylko jeden.

- Najpierw byłem z Bobkiem. On grał Szefa programu "Poznajmy się", ja Personel. Jerzy Gruza chciał przeszczepić u nas wzorce amerykańskie. Gruza też był wtedy po kobielowemu motylkowaty i mnie w tej grupie przypadła rola karbowego zmuszającego grupę do pracy. Gruza nazywał mnie Eichmanem humoru. Do dziś z Gruzą jesteśmy na "pan". Spotykaliśmy się tylko, żeby pracować. Żadnych plotek towarzyskich.

Wychodzi na to, że w pracy jesteś potworem. Chociaż uświadomiłem sobie właśnie, że z Gruzą też jestem na "pan".

- Na pewno jestem dziwakiem. Zdarza się, że analizuję dowcip teoretycznie, np. ciągi gagowe.

Czy to coś z matematyki?

- To jest to, co udało nam się w paru miejscach zrobić ze Staszkiem Bareją w "Nie ma róży bez ognia". Scenka bez słów, precyzyjnie wymyślony każdy ruch, pociągający następny.

Tak znaleźliśmy się w zupełnie innym miejscu: tym razem w filmie.

- Kiedy do telewizji przyszedł nowy prezes Maciej Szczepański, już nawet cień satyry nie mógł się pojawić. A to, co ewentualnie mogłoby przejść, przestało już wystarczać. Ja wtedy uważałem, że już nie czas na żadne gesty wobec władzy. Przecież my w Bim-Bomie mieliśmy jeszcze w programie piosenkę po rosyjsku!

Ale się wszyscy musieli śmiać z takiej daniny wobec bratniego narodu...

- Nikt się nie śmiał. To właśnie jeszcze był ten etap, że nikt się z tego nie śmiał. Ale po roku 70., po Gdańsku, trzeba było zacząć mówić bardziej dosłownie. Zacząłem pojawiać się w radiowej "Trójce" z felietonami, które zostały potem wydane w zbiorku "W zasadzie TAK". Paryska "Kultura" napisała, że to najbardziej antykomunistyczna książka wydana za komunistyczne pieniądze.

Tym sposobem niepostrzeżenie znów się przeniosłeś, tym razem do radia. Jako Kolega Kierownik.

- W 1981 roku w badaniach programowych wyszło, że liczą się tylko dwa: transmisja mszy świętej i nasze "6o minut na godzinę".

W 1981? To długo to już nie potrwało. Znów będziesz zmieniać pracę. Co Ci zostało?

- Radosny bojkot wszystkiego co państwowe. Zacząłem żyć z rysowania.

Ale nie wyłącznie. Zacząłeś też uprawiać dość rzadki gatunek na świecie: satyrę podziemną. Pierwowzór "Dziennika TV", z którym w wolnej Polsce wróciłeś do telewizji.

- I z którym z niej potem wypadłem.

Amerykańska kariera...

- Ja jestem taki ideał prywaciarza. Nigdy w życiu nie miałem etatu.

No to teraz z emeryturą kiepsko.

- W socjalizmie głosiłem, że warto inwestować tylko w dzieci i w zdrowie. W dzieci, żeby się na starość nam odwzajemniły. Są dobrą inwestycją, ale tylko wtedy, kiedy wiedzą, że są inwestycją. Moja córka obiecuje mi dowolną ilość miętówek i mówi, że będzie pchała mój wózek, gdzie będę chciał. A w zdrowie warto inwestować, żeby do ostatniego tchnienia móc pracować.

Ciekawe, gdzie jeszcze...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji