Artykuły

"Don Giovanni", czyli nasze fry-wolne obyczaje

"Don Giovanni" w reż. Marka Weiss-Grzesińskiego w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Historia Mozartowskiego Don Giovanniego, cynicznego uwodziciela, w Operze Bałtyckiej (premiera 13 kwietnia) kończy się biesiadą w prosektorium, wśród rozłożonych na stołach trupów.

To komentarz do całej drogi, jaką przebywa tytułowy bohater. Uganianie się nie tyle nawet za spódniczkami, choć to głównie, ile za coraz mocniejszymi doznaniami zmienia go w duchowego trupa, zanim jeszcze uśmierci go uścisk ręki Komandora. By to nam odpowiednio przedstawić, reżyser Marek Weiss Grzesiński każe np. spełnić Don Giovanniemu toast z kielicha, wsuniętego między nagie uda martwej dziewczyny. Fe?

Jest w tym człowieku, w jego zepsuciu coś naprawdę odpychającego. Znakomicie odegrał to Mikołaj Zalasiński, bez dwóch zdań najciekawsza rola w całym przedstawieniu. Dość powiedzieć, że słynny duet Don Giovanniego i Zerliny (Julia Iwaszkiewicz) "La ci darem la mano" z urokliwego operowego duetu zmienia się w podkład do miłosnej sceny na jeźdźca, z użyciem paska od spodni i czarnej przepaski na oczach.

W ogóle w całym przedstawieniu Weiss Grzesińskiego nie ma niczego szlachetnego - z jednym wyjątkiem, o którym za chwilę. Don Giovanni zabija Komandora podle, dźgając go sztyletem w plecy. Zerlina, młoda wieśniaczka, ciesząca się dniem zaślubin z głupkowatym Masetto, wystrojona jak papuga ara, to, prawdę rzekłszy, zwykła, choć sprytna puszczalska. Masetto (Adam Palka) ma iloraz inteligencji poniżej dopuszczalnej normy. Aby go obłaskawić, wystarczy dać mu się przytulić do damskich pośladków. W scenie wesela Zerliny i Masseta u góry pojawiają się wielkie splecione serca - jak w walentynkowych sklepowych dekoracjach. Ubrane w pstre kostiumy towarzystwo bawi się jak na dyskotece w Ibizie. Pełen luz, święto głupoty. W taki sam pląs wpadają goście na libertyńskim balu u Don Giovanniego.

Co zrobiliśmy dziś z miłością - chyba w taką historię zmienił się gdański "Don Giovanni". Laptop ze zdigitalizowanym rejesterem kochanek Don Giovanniego i inne współczesne gadżety nie są tu tylko ozdobnikiem. Reżyser mówi nam o współczesności coś ciekawego i ważnego. Rozpustny Don Giovanni to nie tyle seksoholik, ile ktoś, kto zwolnił się z odpowiedzialności za to, co robi, a jednym celem stała się dla niego przyjemność. Czy nie tak miłośc jest dziś rozumiana? Czym się to kończy - mówi nam finał przedstawienia.

To zresztą kuszące - tak za nic nie odpowiadać. Nawet szlachetna Donna Anna odpiera zaloty Don Giovanniego w szkole szermierczej jakoś mało zdecydowanie. A Leporello (Dariusz Machej) najpierw niby woli się powiesić niż służyć takiemu panu, ale gdy pomaga mu on uwieść Elwirę (Anna Wierzbicka), przekonuje się, że to nawet miłe życie. Pewnie, jest w tym ryzyko odpowiadania za to, co się przeskrobało, ale zawsze można ludźmi tak manipulować, wprawić w ten bezmyślny taniec, że będzie się można od odpowiedzialności wykręcić. Co się Leporello udaje.

W operze Mozarta rękojmią, że zło prędzej czy później zostanie przykładnie ukarane, jest przybywający z zaświatów Komandor (Andrzej Malinowski), który strąca grzesznika w piekielną czeluść. Jedna z najważniejszych zmian, w prowadzonych przez Weiss Grzesińskiego, polega na tym, że sztuczkę z ożywającym pomnikiem Komandora wymyślają ludzie. Wzięło się to z niedowierzania reżysera, czy piekło jeszcze dla nas istnieje, ale osłabiło wymowę dramatycznego finału opery.

Pięknie za to przemówiło to, w co reżyser wydaje się wierzyć. Największą niespodzianką jest wydobycie z tła postaci narzeczonego Donny Anny Don Ottavia (Adam Zdunikowski). We własnym streszczeniu libretta reżyser awansował go zresztą na męża. Nieprzypadkowo, bo to ktoś pełen odpowiedzialności za adorowaną kobietę - zupełne przeciwieństwo tytułowego bohatera (także wokalnie). Jego aria "Dalla sua pace" jest wzruszającym hołdem dla kochanej i szanowanej przez niego kobiety. Gdy zaś przed samym nekrofilskim finałem Donna Anna śpiewa arię "Non mi dir", ekran za tą parą zmienia się w niezmącony błękit nieba. Piekła może nie ma, ale niebo takiej miłości, jaka łączyła Annę i Ottavia, w której odpowiada się wzajem za siebie, gdzieś istnieje...

"Don Giovanni" jest pierwszą premierą Marka Weiss Grzesińskiego w roli dyrektora Opery Bałtyckiej. Ma ona momenty świetne, ma i wątpliwe. Weiss Grzesiński zawiódł i tych, którzy liczyli na bezdyskusyjny sukces, i tych, którzy liczyli, że noga mu się powinie. Czy - dla przykładu - każda aria powinna być tak aktorsko ogrywana? Anna Mikołajczyk jako Donna Anna gra najoszczędniej, a jej arie zapamiętuje się najdłużej. Czy teatr nie przytłacza w tej inscenizacji muzyki? Nieprzypadkiem kurtyna podnosi się już po paru pierwszych taktach uwertury, po to by uwagę widza zająć nagimi torsami tancerzy. Coś się tu musi bez chwili przerwy dziać, choć w ramach bardzo statycznej scenografii.

Najbardziej wątpliwe są choreograficzne wstawki. Jeśli rzeczywiście Izadora Weiss, nowy choreograf Opery Bałtyckiej, myśli o utworzeniu w Gdańsku czegoś w rodzaju autorskiego teatru tańca, afiliowanego przy operze, pozostaje pytanie - jak wpisywać by się on miał w inne spektakle. Po "Don Giovannim" widać, że wpisuje się źle. Kreacje Mikołaja Zalasińskiego i Anny Mikołajczyk czy szaleńczo barwne kostiumy Jagny Janickiej tego problemu nie przysłoniły.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji