Artykuły

Don Giovanni z duchem czasu i muzyki

- Psim obowiązkiem reżysera operowego jest realizowanie w teatrze tego co wynika z partytury. Jeżeli ktoś lekceważy sobie ten obowiązek i wysuwa siebie przed muzykę, to jest w moim przekonaniu człowiekiem głuchym. Jeżeli ktoś się chowa za muzyką, pozostawia ją osamotnioną i nie realizuje teatralnie tego co ona sugeruje, to jest człowiekiem nieudolnym - Mówi MAREK WEISS-GRZESIŃSKI, reżyser "Don Giovanniego" w Operze Bałtyckiej w Gdańsku.

Na czym ma polegać pana uwspółcześnienie inscenizacyjne "Don Giovanniego"? Czy chodzi bardziej o intelektualną prowokację, czy też zadowolenie współczesnych estetów?

- Uwspółcześnienie rozumiem jako zabieg, który pozwala widzowi na łatwiejszą identyfikację z dramatem. Jeżeli dążymy do tego, żeby widz przeżył chwile oczyszczenia i wstrząsu, to chcemy przekonać go, że dystans między jego współczesnym światem a przedstawionym na scenie jest tylko kwestią konwencji teatralnej, a nie przepaści historycznej, która funduje pewien rodzaj protekcjonalnego stosunku do przodków, ale również chodzi o intelektualne prowokacje, czyli wytrącenie widza z wygodnego przekonania, że coś co nie odbywa się w jego bezpośrednim współczesnym otoczeniu w ogóle go nie dotyczy. Współczesnych estetów traktuje jak każdego innego widza.

Jak klucz, jakim jest uwspółcześnienie realizacyjne, działa w kwestii scenografii i kostiumów?

- Staraliśmy się pokazać takie miejsce, taką salę, które mogłyby istnieć i w czasach Mozarta i dzisiaj. Kostiumy na weselu Zerliny są w zasadzie współczesne i mogłyby zaistnieć na wielu znanych nam z życia tego typu "imprezach".

"Don Giovanniego" można czytać na wielu poziomach, jaki aspekt wysuwa pan na plan pierwszy?

- Przede wszystkim zależy mi na takiej teatralizacji dzieła Mozarta, żeby pokazać, że jego genialna forma, stawiająca najwyższe wymagania wobec wykonawców zachwyca i wzrusza, że mamy do czynienia z absolutnym arcydziełem, które się nie starzeje, a więc zawiera w sobie pierwiastek nieśmiertelności.

Czy jako reżyser chowa się Pan za muzyką?

- Psim obowiązkiem reżysera operowego jest realizowanie w teatrze tego co wynika z partytury. Jeżeli ktoś lekceważy sobie ten obowiązek i wysuwa siebie przed muzykę, to jest w moim przekonaniu człowiekiem głuchym. Jeżeli ktoś się chowa za muzyką, pozostawia ją osamotnioną i nie realizuje teatralnie tego co ona sugeruje, to jest człowiekiem nieudolnym.

Jakie rozwiązania sceniczne dyktuje ta opera?

- Oprócz wielu innych trudności związanych z tym dziełem, zasadniczą jest ta, że wesoły dramat, jak nazwał to Mozart kończy się patetycznym i wstrząsającym finałem. Zapowiedź tego finału jest już w uwerturze. Może dlatego ten utwór jest tak współczesny, że patos, komizm, groza i drwina przemieszczone są tutaj jak w dramatach Samuela Becketta. To wymaga bardzo konsekwentnej inscenizacji, w której cały czas widoczna jest klamra spinająca wszystkie zawarte w tym dziele nastroje. Antyczna jedność miejsca, czasu i akcji wydaje mi się tutaj słusznym tropem, któremu tę inscenizację warto podporządkować.

Co chce Pan powiedzieć współczesnemu widzowi poprzez własną inscenizację?

- Są wśród nas ludzie, którym wszystko przychodzi z łatwością. Są ładniejsi, szybsi, zdolniejsi, idą w górę bez wysiłku po naszych plecach i głowach, a my patrzymy się na nich z podziwem i zazdrością. Ta łatwość wywołuje w nich złudzenie, że nie obowiązuje ich żadne prawo ludzkie i boskie i wpędza ich w chorobę duszy zwaną popularnie pychą. Od dawien dawna najważniejszy postulat powszechnej sprawiedliwości brzmi mniej więcej tak, że ci co się wywyższają będą poniżeni i że prawo obowiązuje wszystkich. Historia uczy nas, że "nadludzie" przeważnie mają się dobrze i nie mamy żadnego namacalnego dowodu, że dosięga ich sprawiedliwa kara. Pozostaje tylko jedna sprawiedliwość na tym świecie, nikt jeszcze jej nie uniknął. Wydaje się, że tak już zostanie na zawsze. Tą powszechną sprawiedliwością jest śmierć, nieubłagany wyrok, którego nie uniknie żaden z nas, bez względu na swoje zalety i zasługi.

Na ile Pana "Don Giovanni" będzie refleksem naszej rzeczywistości?

- Na tyle, na ile bezkarne wykorzystywanie kobiet przez oszustów obiecujących stałość uczuć jest wciąż, niezmiennie poważnym problemem ludzkiego życia.

Czy w swojej realizacji pokaże Pan kim jest "Don Giovanni" we współczesnej kulturze, na ile mit ten jest dziś aktualny?

- To jest właśnie taki typ "nadczłowieka", którego zepsuła łatwość zdobywania sukcesów w dyscyplinie w jakiej się poświęcił. Jest prawdziwym mistrzem swojej "specjalności", o wielkim, imponującym "dorobku", ale jest również człowiekiem zmęczonym i zrujnowanym fizycznie, bo taka ilość kobiet jaką ma na swoim koncie wymaga ogromnej energii, zdrowia i środków. Każdy prawdziwy rozpustnik wie o czym mówię. Spotykamy się z Don Giovannim w chwili kiedy zaczyna ponosić porażki. Swoją wstrząsającą canzonettę w drugim akcie śpiewa do kobiety, której nigdy nie posiądzie, to jego "łabędzi śpiew". Jest również wolnomyślicielem. Bezkarność rozzuchwaliła go do granic ludzkiej wytrzymałości. Tak jak Stawrogin Dostojewskiego, nie może już tego wytrzymać, domaga się żeby Bóg przekonał go o swoim istnieniu. To jest właśnie ta granica pychy.

A więc pana "Don Giovanni" nie jest ateistą, lecz sceptykiem prowokującym Niebo?

Czy Don Giovanni jest ateistą trudno powiedzieć. Prawdziwy ateista nie ma potrzeby prowokować Boga do ujawnienia się, bo jest przekonany, że nie istnieje. Stosunek do Niebios Don Giovanniego określiłbym raczej agnostycyzmem.

Wyczytałam w materiałach reklamowych, że zamordowany w pierwszej scenie przez "Don Giovanniego" Komandor ma pojawić pod koniec dzieła, nie jak nakazuje konwencja jako tajemnicza postać z zaświatów, lecz raczej jako sobowtór-symbol, któremu towarzyszy zwyczajna śmierć. Czy Pana "Don Giovanni" nie wierzy w duchy?

- Zdecydowaliśmy się na wariant, w którym interwencja "zaświatów" nie jest wcale oczywista, bo przecież nigdy do końca nie mamy pewności co do ich ingerencji w nasze ziemskie życie. Tylko wiara daje tę pewność, ale przecież wciąż jej za mało, dlatego finał tej nieśmiertelnej opery poddaliśmy racjonalizacji, w którą obfitują nasze czasy.

Czy również inne sytuacje sceniczne otrzymają zupełnie nowe, przystające do wrażliwości dzisiejszego widza, ekwiwalenty?

- Myślę, że takich rozwiązań jest sporo. Na przykład scena na cmentarzu, która przechodzi w scenę w prosektorium. W ten sposób wchodzimy w świat zmarłych bardziej dosadnie.

"Don Giovanni" ponosi karę za grzechy, idzie do piekła, ale cóż to za piekło - pisał Jan Kott - upadek w zapadnię teatralną? A jak pan przedstawi to teatralne piekło, żeby ludzie się nim przejęli? Bo zgodzi się Pan chyba, ze dziś siarka i dymy chyba nikogo nie przekonają?

- Straszniejsza, niż wszystkie bajki o piekle, jest dla mnie sama śmierć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji