Artykuły

Kontusz eurosceptyka

- To nie jest sztuka ku pokrzepieniu, nie kończy się ciężkim, poważnym polonezem, ale wielkim pijaństwem i kulawym polonezem, który nie prowadzi do szczęśliwego finału - mówi pisarz i dramaturg PAWEŁ HUELLE o "Sarmacji" wystawionej w lubelskim Teatrze im. Osterwy.

Sebastian Łupak: Tytuł sugeruje, że to sztuka o dawnej Polsce, ale znając pana, pewnie mówi o tej współczesnej.

Paweł Huelle: Dzieje się w umownej Sarmacji, czyli Polsce XVII- i XVIII-wiecznej, z naciskiem na XVIII-wieczną, czyli raczej schyłek i upadek niż złoty wiek. Jest napisana językiem archaizowanym, ale jest to stylizacja, bo gdybyśmy dokładnie stosowali ówczesny język, to widz musiałby mieć słowniczek.

Łatwo przyszło panu pisać w takim języku?

- Tak, bo od dwudziestu lat hobbystycznie czytam i kolekcjonuję "Bibliotekę staropolską". Sztuka jest oparta na różnych tekstach staropolskich: XVIII-wiecznych diariuszach sejmowych, wierszach barokowych poetów, pamiętnikach, kazaniach i testamentach. Ale nie pokazuje konkretnych postaci historycznych - jeżeli mamy króla, to możemy się tylko domyślać, że to Stanisław August Poniatowski, jeżeli mamy księcia, który ma charakterystyczne sarmacko-pijackie zachowania, to wiadomo, że możemy go odnosić do Karola Stanisława Radziwiłła "Panie Kochanku". To dało mi większą swobodę w pisaniu, choć wszystkie postaci miały swoje prototypy. To rodzaj fantazji scenicznej na tematy historyczne.

A co z prototypami współczesnych polityków czy duchownych?

- Nie jest tak, że nie mogłem czegoś powiedzieć o Polsce współczesnej i dlatego musiałem uciekać w kostium. Nie! Sarmacka formuła polskości sama w sobie jest interesująca; ona formą, językiem i strojem nas pociąga. Ale to jest oczywiście napisane przez Polaka żyjącego tu i teraz. Napisałem więc np. scenę kłótni na sejmiku, gdy jeden z posłów odczytuje "listę zdrajców". Ta scena jest żywcem wzięta z diariusza sejmowego z XVIII w., ale siłą rzeczy trzeba przy okazji myśleć o współczesnej lustracji. Pewne rzeczy działy się dużo wcześniej i nie trapią nas tylko. Jak się patrzy na mroczne, straszne postaci posłów sarmackich, to każdy może sobie poszukać linku do współczesności.

Dziś wciąż te archetypy się odzywają. To przekonanie, że tylko polski obyczaj, tylko polski strój narodowy jest najlepszy. Albo nasz kult wystawności: w zaciąganiu kredytów, w życiu ponad stan, nawet podczas pierwszej komunii, żeby tylko się pokazać. Zastaw się, a postaw się! To funkcjonuje do dziś. Albo silny, ale płytki, emocjonalno-stadny katolicyzm i to sarmackie przekonanie, że pan Bóg wybrał sobie Polaków, które przekształciło się w mesjanizm. To była i jest niezwykła megalomania.

Sztuka ma bulwersować?

- Tekst jest ostry i może zdenerwować kogoś, kto ma bogoojczyźniane podejście do historii Polski, która jawi mi się jako nietykalny zbiór świętych patriotów. Moim celem było stworzenie barwnego spektaklu, który przez dwie godziny by widza zabawił, ale też dostarczył pretekstu do poważnej refleksji nad naszą historią.

Dlaczego napisał pan to w formie tragikomedii? Nie chciał pan lamentować nad losem Polski?

- Nie chciałem. To nie jest sztuka ku pokrzepieniu, nie kończy się ciężkim, poważnym polonezem, ale wielkim pijaństwem i kulawym polonezem, który nie prowadzi do szczęśliwego finału. Ale skoro omijam idiom Sienkiewicza, to nie chciałem, żeby było symetrycznie, że Gombrowicz. Bo skoro nie Sienkiewicz, to przecież musi być Gombrowicz, prawda? A właśnie, że nie! Można opowiedzieć pewną historię sposobem trochę ironicznym, trochę tragicznym, z elementami komicznymi. Już w szkole uczą przecież, że jak się pisze dramat, to trzeba przy najbardziej nawet krwawej tragedii tych grabarzy z czaszką pokazać. U mnie to są dwaj pijani prawnicy, którzy obsługują sejmik lokalny w XVIII w.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji