Artykuły

Na grzbiecie dłoni

Wiersze Edwarda Stachury w 232. Krakowskim Salonie Poezji Teatru im. Słowackiego. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

O wiele bardziej, niż to, ile kniei w życiu swym krótkim i ruchliwym Edward Stachura przeszedł samotnie, ciekawe jest, gdzie tłumaczył poezję Jorge Luisa Borgesa, gdzie i kiedy.

W cieniu karkonoskiej sosny? O zmierzchu nad Soliną, krzepiąc się kawą z wiernego termosu? Na rękę łowiąc pstrągi w strumieniu pod Babią Górą? Na Mazurach? W wagonie towarowego pociągu, leżąc z głową wspartą o chlebak? Na wyrębie? Przed snem w szałasie dawno wymarłych baców? Świtem nad Czarnym Stawem? I na czym tłumaczył? Czym i na czym? Piórem na kartce? A może wyjętym z wystygłych popiołów polanem na plastrze kory znalezionym w południe za jałowcem?

Wiersze wydanej w 1974 r. "Antologii osobistej" Borgesa spolszczone są przez autora "Siekierezady" właśnie. I dziwne, sekretne, że gdy ostatniej niedzieli, na 232. Krakowskim Salonie Poezji Joanna Kwiatkowska-Zduń i Łukasz Nowicki czytali liryczne dzieła Stachury, w czytaniu ich więcej niż bombastycznej zawadiackości wszelkich życiowych "siekierezad" słynnego nadwiślańskiego łazika lirycznego, zwanego Stedem, znacznie więcej było lodowatego umiaru ślepca z ulicy Maipu w Buenos Aires.

Nie szmer igliwia pod dziurawym, lecz dzielnym butem, słychać było w ich głosach. Nie szmer igliwia towarzyszący człowiekowi w jego, ach, wędrowaniu ku, ach, kresowi, nie szum wiatru uczący wolności, nie strzeliście humanistyczne bratanie się z szyszką, nie wilgotny mlask sławetnej frazy: "pod fontanną zmoczę łeb, przecudowny stworzę wiersz", nic z takich i tym podobnych uniesień liryczno-ekologicznych. W czytaniu Kwiatkowskiej-Zduń i Nowickiego dyskretnie stukały tamte miarowe kroki, którymi ślepy Borges swój gabinet tam i nazad przemierzał zmierzch w zmierzch, ciemnym mrukiem dyktując sekretarce wersy nieomylne, pytania bez szans na odpowiedź, jak choćby to, którym zakończył "Szachy". "Bóg wprawia w ruch gracza, ten zaś figurę./ Jaki bóg zza pleców Boga rozpoczyna fabułę/ z pyłu i czasu, i snów, i agonii?"

Dyskrecja tamtych kroków, umiar tamtych zmierzchów, arystokratyczna elegancja tamtych dyktowanych intonacji ulepionych ze szronu, których rytmiczną miarę Borges badał, przesuwając palcem wskazującym prawej dłoni po grzbiecie dłoni lewej. Fraza nie mogła trwać dłużej niż przejście skóry po skórze. Takie to było czytanie. I nie inaczej, jak dławiąc wszelkie nadmiary, kilka songów Stachury Jacek Wojciechowski odśpiewał. Czytanie pełne stonowanych ingrediencji. Wędrówka palca Borgesa po grzbiecie dłoni - wędrówka Stachury wokół kuli ziemskiej. W gruncie rzeczy - czy aż tak wielka to różnica? Było to czytanie ocalające oryginały Stachury, zdejmujące zeń błazeńskie szaty skauta, który ma muchy w nosie.

Gdy się dziś w powietrze hasło "Stachura" wrzuci - jaki obraz człowiekowi staje przed oczami? Portret podstarzałego harcerza, co w wiecznie tej samej kurteczce ongiś zielonej, z wiecznie tym samym chlebakiem na ramieniu i z wiecznie tą samą gitarą pod pachą - wiecznie tym samym krokiem osobnika dzielnie gardzącego cywilizacją, lezie oto w poszukiwaniu głębokiego sensu istnienia. Czy przez knieje, czy łąkami, czy po skałach, czy przez Jugosławię, Norwegię, most Brookliński, czy też bezdrożami Meksyku - obojętne, bo harcerz nie popuści, woli paść, niż się poddać. A gdy nocą, w obozowisku rozbitym przy ścieżce wiodącej z Ustrzyk Górnych do Ustrzyk Dolnych ukąsi harcerza nostalgia - za gitarę, zwaną "ciupagą", chwyta i dalejże "rąbać", dalejże wyć pieśni swe do księżyca. Łosie płaczą za drzewami, łza harcerza skwierczy w żarze ogniska, gdzieś wysoko gwiazda spada na szczęście, Boże, jak pięknie jest...

Tak, gdy brzęczy hasło "Stachura" - z punktu przybywa błazen kontestacji. Gdy zaś bije godzina wykonywania dzieł jego - dostajemy wyjący protest seans ku chwale wędrującego samotnika. Pretensjonalność. Dobrze się stało, dobrze, kojąco, że Kwiatkowska-Zduń, Nowicki i Wojciechowski wyłuskali Stachurę z tej harcerskiej dekoracji. Pokazali gorzki spokój jego wersów. Stał się przez to, tak jest - bardziej, o wiele bardziej dojmujący niż jako wyjec samotny. I o wiele mądrzejszy.

Nie ma cudów - przecież musiał wiedzieć, że pisze się, kładąc kartkę na biurku w swoim pokoju, a nie na grzbiecie przygodnie spotkanego w lesie bobra, do tego na kamieniu siedząc, od czego najwyżej "wilka", a nie wenę, złapać można. Tak, wiedział to. Nie w lesie, na pewno nie w lesie napisał zdanie, którego ciemność ciężko będzie zapomnieć. "Kością mi w gardle staje powietrze".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji