Artykuły

Klasyka Polska. Dzień drugi

Oryginalność spektaklu polega na unikaniu stawiania tez i angażowaniu widza w samodzielne nazywanie - o "Weselu" w reż. A. Augustynowicz na Opolskich Konfrontacjach Teatralnych pisze Marta Bryś z Nowej Siły Krytycznej.

"Wesele" Anny Augustynowicz to radykalny manifest. Sprzeciw wobec sztampowego odczytania dzieła Wyspiańskiego, kanonu inscenizacji i powierzchownego uwspółcześnianiu klasyki. Ponownie, jak w wypadku plenerowej "Klątwy", reżyserka unika odpowiedzi na pytanie: "Po co nam ta klasyka?", w zamian proponując widzowi wysiłek odzierania jej z patosu i utartych schematów interpretacji.

W tym spektaklu wszystko jest odwrotnie. Dwie z czterech godzin upływają w ciszy, a jedynym dźwiękiem jest stukot butów trzydziestu aktorów, rytmicznie bujających się na scenie. Taniec pozbawiony jest integracji, partnerstwa - nie tańczą ze sobą, ale obok siebie. Aktorzy ubrani są na czarno, niektórzy zachowali elementy tradycyjnych strojów - czerwoną czapkę z pawim piórem, welon, kotylion. Augustynowicz nie posługuje się symbolami narodowymi, znakami polskości, bo trudno teraz jednoznacznie takie wskazać. Oryginalność spektaklu polega na unikaniu stawiania tez i angażowaniu widza w samodzielne nazwanie znaków z "Wesela". Dramat wybrzmiewa bez skreśleń, co służy reżyserce z jednej strony do podkreślenia konieczności czytania klasyki bez bagażu tradycji, z drugiej odważnie obnaża trudności komunikacji językiem Wyspiańskiego. Aktorzy często wypowiadają kwestie z ironią i dystansem, nie drwiąc z języka, ale ukazując bezradność wobec niego. Niekiedy jednak "Wesele" zmienia się w spektakl o potrzebie polskości, o potrzebie tradycji i tożsamości, gdy wśród ubranych pogrzebowo kobiet, mężczyźni dostrzegają te, ubrane pięknie i kolorowo. Znika również konflikt chłopów z mieszczanami, ulegając naturalnej dezaktualizacji, a przynajmniej w formie chłopomanii współczesnej Wyspiańskiemu.

Augustynowicz uporczywie prowadzi spektakl wbrew krakowskiej tradycji inscenizacji "Wesela". Osoby dramatu różnią od postaci jedynie białe lub czarne skrzydła, a ich tańcowi towarzyszy przygrywanie klarnetu. Ale nawet skrzydła są tu tylko teatralnym znakiem, bo postaci wymieniają się nimi. Celem reżyserki nie było skompromitowanie symboli polskości, ale pokazanie, że każda epoka ma swoje. Wystarczy przypomnieć oburzenie niektórych krytyków po premierze "Zaratustry" Krystiana Lupy, zarzucających reżyserowi brak taktu, w odniesieniu do sceny Ostatniego Papieża w czasie ciężkiej choroby Jana Pawła II. W Polsce papież to zawsze "nasz" papież.

"Wesele" podzielone jest wyraźnie na dwie płaszczyzny, według dramatu. W głębi sceny odbywa się nieustanny taniec, a na proscenium prowadzone są dialogi. Kurczowe trzymanie się tej zasady wprowadza do spektaklu monotonię, bo kolejne sceny następują po sobie i przez cztery godziny nie odstępuje się od tej zasady. Jedynie Chochoł (Anna Januszewska) kilkakrotnie przechodzi pod sceną. Jego głos odbija się echem na scenie, a finałowe "miałeś chamie złoty róg" brzmi jak głos z zaświatów. Jednak nie ma siły ani autorytetu, nie komentuje rozwiązłości chłopów i weselnej pijatyki, bo Augustynowicz, rezygnując z folkloru, kładzie akcent na sytuacje. W tej sytuacji Chochoł nie jest też głosem sumienia. Na uwagę zasługują aktorzy Krzysztof Czeczot (Pan Młody), Arkadiusz Buszko (Czepiec), Wojciech Brzeziński (Stańczyk), Marta Szymkiewicz (Panna Młoda) oraz Adam Kuzycz-Berezowski (Poeta), dzięki którym w bardzo formalnym eksperymencie od czasu do czasu powraca duch dramatu Wyspiańskiego.

"Wesele" Augustynowicz udowodniło, że należy nieustannie mierzyć się z wielkimi dziełami i szukać na nie innego pomysłu niż mnożenie kolejnych miejsc, w których mogłaby się toczyć akcja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji