Artykuły

Żarłoczne tło

"Iwanow" w reż. Jana Englerta w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Łukasz Drewniak w w Dzienniku - dodatku Kultura.

"Iwanow" to najlepszy spektakl Jana Englerta, jaki dotąd widziałem. Może zbyt eklektyczny, zapożyczający rozwiązania sceniczne skąd się da, ale bolesny w zderzeniu obyczajówki z tragicznym bohaterem

Najważniejszy zabieg Englerta to postarzenie Iwanowa o 20 lat. To już nie 35-letni młodzieniec, ale blaknący amant o twarzy Jana Frycza, w którym jest i gorycz, i zmęczenie, i żal za utraconymi możliwościami. Frycz grał już Iwanowa w Teatrze TV (reżyserował także Jan Englert) na początku lat 90., frapujące byłoby prześledzenie różnic w jego interpretacji tej roli. Bo to zupełnie co innego, kiedy hamletyzuje młodzian, a co innego, gdy robi to starzejący się mężczyzna. Iwanow Frycza nie tyle brzydzi się siebie, nie umie nazwać tego, co czuje, jaki jest, ile po prostu obraca się do byle jakiego świata plecami. Nie chce od niego ani dobra, ani zła. Włazi jakby w świat z Gogola albo opowiadań czy miniatur dramatycznych Czechowa. O ile pamiętam nieliczne wcześniejsze realizacje tej sztuki, grało się "Iwanowa" zawsze o ton wyżej. Dekadencko, straszliwie bezwzględnie. W końcu to bardzo ponura, cyniczna sztuka. Tymczasem "Iwanow" generuje eksplozje komizmu. Englert wydobywa z płycizn i brzydoty prowincjonalnych typów ten rodzaj witalności i poczciwości, który chyba zadowoliłby Czechowa. Ich grzechy, dziwactwa, obmowy nie rażą na tle ponurego bohatera. Są po prostu karuzelą zachowań, powiedzonek, lokalnych mrzonek podkreślających depresje, weltszmerc "łajdaka" Iwanowa. Niby to wszystko nic, niby wirtuozerska łatwizna, ale jak to turkocze, jak błyszczy. Andrzej Łapicki gra Hrabiego Szabelskiego z wdziękiem szalonego dziadunia opowiadającego dowcipy na imieninach. Jarosław Gajewski spala się w karcianych obsesjach, Janusz Gajos pociąga wódeczkę z kieliszków i filozofuje z klasą dobrodusznego prostaczka. Krzysztofa Stelmaszyka roznosi energia jak atakującego nosorożca.

Grażyna Szapołowska wzrusza stylowo ramionami za przytyk do swego wieku, znudzona przyjęciem Anna Seniuk zzuwa buciki i bierze się za tańczenie na bosaka. Danuta Stenka (Anna) umiera z seksualną pasją. Karolina Gruszka (Sasza) wygląda tak pięknie, że człowiek pierwszy raz w życiu żałuje, że nie jest taką dajmy na to zmurszałą wierzbą, na której mogłaby spokojnie sobie rosnąć.

W tak ustawionym świecie Lwow, a nawet Iwanow, nie mają żadnych szans na wygranie najważniejszych tematów swych postaci: ani zacięta pryncypialność młodego lekarza, ani żal z powodu wypalenia i niewiary w sens czegokolwiek nie mogą się przebić przez kolorowe, zabawne, żarłocznie wypełniające się tło. Trudno ukryć, że warszawski spektakl rozpada się na popisy solowe, popisy parami i etiudy trójkowe, ale wydaje się, że Englert poniekąd nad tym rozpadem panuje, wykorzystuje ten efekt do własnych celów. Przewrotne założenie: tam menażeria Czechowa, tu moje gwiazdy i gwiazdeczki. Reżyser wpuszcza to wyposzczone rodzajowym graniem towarzystwo na scenę i czeka, aż ich "the best of" zagłuszą racje bohatera słabeusza. Na zdrowy rozum żaden szanujący się recenzent nie powinien opowiadać się za teatrem gwiazdorskim. Przecież w teatrze gwiazdorskim każdy wielki aktor gra pod siebie, oferując widzowi to, co umie najlepiej. Cóż jednak zrobić, kiedy najnowszą emanację tego stylu - "Iwanowa" Jana Englerta - ogląda się z dziką rozkoszą?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji