Artykuły

Udany start Roku Polskiego w Izraelu

Otwarcie Roku Polskiego w Izraelu było spektakularnym wydarzeniem. Premiera "Madamy Butterfly" w reżyserii Mariusza Trelińskiego przyjęta została owacyjnie i przez wielu potraktowana jako zapowiedź wielkiego debiutu kultury polskiej na Ziemi Świętej. Tak bowiem właśnie nazwał Rok Polski największy tutejszy dziennik "Haaretz" - pisze Adrianna Ginał w Dzienniku.

Takiej prezentacji nie tylko polskiej kultury, ale i samej Polski dotąd na Ziemi Świętej nie było - podkreślają izraelskie media. Na długo przed rozpoczęciem Roku Polskiego wszystkie izraelskie dzienniki, portale, stacje radiowe i telewizyjne prezentowały ogromne materiały nie tylko o polskiej kulturze, ale i o Polsce. Każde, nawet najdrobniejsze wydarzenie w podtelawiwskiej miejscowości przyciąga sporą publiczność. I tę starej daty, i najmłodszą.

Tak było podczas przedstawień Polskiego Teatru Tańca Ewy Wycichowskiej w małej miejscowości Petach Tikva, tak było podczas wielkiej fety, jaka towarzyszyła premierze "Madamy Butterfly" [na zdjęciu] w reżyserii Mariusza Trelińskiego w Izraelskiej Operze w Tel Awiwie. Na uroczystości obecni byli przedstawiciele dyplomacji obu krajów z premierem RP Donaldem Tuskiem na czele.

"Inicjatywą zbliżenia Polaków i Żydów zajmuje się już trzeci rząd. Ile myśmy przeszli drogi! Jeszcze 20 lat temu taka akcja nie byłaby w ogóle możliwa" - podkreśla obecny na premierze profesor Władysław Bartoszewski. "Kultura to najprostsza droga do dialogu. Izrael ma wielkie tradycje muzyczne, teatralne, tutejsi artyści są znani na całym świecie. Sam fakt, że Polska jest tu tak mocno obecna, już wiele znaczy. Premier Izraela Ehud Olmert zwrócił uwagę podczas naszej wizyty w Jerozolimie na bardzo ważną rzecz" - że to właśnie burmistrz tego miasta zaprosił Krzysztofa Pendereckiego do skomponowania kantaty na rocznicę Jerozolimy. Pamięta to do dziś i uważa, że była to ważna rzecz dla jego kultury i kultury europejskiej. On jest politykiem, a nie człowiekiem kultury, a pamięta i poczytuje sobie za zaszczyt. Mamy nadzieję, że Rok Polski będzie równie pamiętny dla tego kraju i dla nas.

Sezon polskiej kultury w Izraelu dopiero się zaczął, ale jeśli wszystkie wydarzenia będą tak traktowane, jak czwartkowa premiera "Madamy Butterfly", z pewnością zostawimy w tym kraju niezatarte wrażenie. Sztandarowy spektakl Mariusza Trelińskiego w koprodukcji z izraelskimi artystami zyskał nowy wymiar. Do obsady głównych partii zaproszono wyjątkowych artystów. W roli Cio-Cio-San po raz pierwszy wystąpiła na izraelskiej scenie wybitna japońska śpiewaczka Hiromi Omura, znana ze scen Paryża, Nancy, Berlina i Tokio. Podbiła publiczność wyśmienitą kreacją głosową i aktorską. Doskonały w partii Pinkertona był słynny serbski tenor Zoran Todorovich, również debiutujący w izraelskiej operze.

"Myśleliśmy, że premier Tusk zostanie jedynie na pierwszym akcie przedstawienia, ale tak mu się podobało, że spędził w operze całe trzy godziny. To dla naszej ekipy duży komplement" - mówi Mariusz Treliński.

Kolejne zamieściła w swej recenzji "Haaretz", która chwali Polaków nawet kosztem izraelskich artystów. Ale jak mówi profesor Bartoszewski, nie jest najważniejsze, czy nas chwalą bardziej, czy mniej, ważne, by o nas wreszcie mówili. A dyskusja nad Polską właśnie się w Izraelu zaczęła.

***

ADRIANNA GINAŁ: Pana najsłynniejszy spektakl, "Madama Butterfly" Giacomo Pucciniego, po raz kolejny święci triumfy. Jest chyba doskonałym przykładem na to, że muzyka, a zwłaszcza opera, nie zna granic...

MARIUSZ TRELIŃSKI: To prawda, że opera jest sztuką szalenie kosmopolityczną. Bo jeżeli - tak jak tu, na otwarciu Roku Polskiego w Tel Awiwie - w czasie jednego spektaklu na scenie spotykają się: Japonka, Rosjanka, Izraelczyk, Amerykanin i Polak, to mamy do czynienia ze sztuką, która mówi wieloma językami. Włoch Puccini napisał operę o Japonce, która romansuje z amerykańskim oficerem - to jest już wieża Babel. Te wszystkie hasła, zbliżenia między narodami itd. należy rozumieć w ogóle trochę szerzej. Sztuka potrzebna jest do rozmowy człowieka z człowiekiem, a cała reszta - wyznanie, kolor skóry, narodowość - jest tak naprawdę sprawą drugorzędną.

Zastanawiał się pan, jak właśnie w Izraelu może być odebrana opera, która tak naprawdę opowiada o konflikcie kultur?

- W tym spektaklu wątek konfliktu dwóch kultur jest faktycznie bardzo silny. Z jednej strony mamy bowiem postać Pinkertona, który uosabia całą arogancję kultury amerykańskiej, z drugiej Cio-Cio-San - uduchowioną, delikatną postać ze Wschodu, która jakby w ofierze próbuje złożyć wszystko, czyli swoje życie. I diagnoza czasów w tym pozornie prostym dziełku Pucciniego, jakim jest "Madama Butterfly", jest szalenie pesymistyczna - dialog między tak skrajnie odmiennymi kulturami jest niemożliwy. To coś szalenie wstrząsającego i smutnego w kontekście tego, czym jest dziś Izrael, w którym życie toczy się właściwie na wulkanie. To właśnie przesłanie "Madamy Butterfly" było zauważalne już przy premierze amerykańskiej, ale wydaje mi się, że jeszcze silniej odebrane zostało tu, w Izraelu.

Ten spektakl bardzo mocno działa na publiczność.

- "Madama Butterfly" to mój debiut operowy i nigdy nie przypuszczałem, że z tym spektaklem objadę cały świat. Nagle się okazało, że coś, co zrobione zostało w Warszawie i nie miało ujrzeć innych scen, sprawdziło się w Sankt Petersburgu, Waszyngtonie czy Tel Awiwie. W kraju, który przecież żyje w stanie ciągłej wojny.

Przed premierą udzielił pan wielu wywiadów izraelskiej prasie. O co najczęściej pytali pana dziennikarze?

- Pytania wszędzie są takie same: gdzie są granice interpretacji, co to znaczy opera nowoczesna, a co stara. Staram się odpowiadać na nie, ale sam sobie ich nie zadaję. Uważam, że to co najlepsze powstaje w szalenie intymnym kontakcie z muzyką. Słucham muzyki i pojawiają się we mnie obrazy, na które próbuję odpowiadać realizacjami scenicznymi. A gdy muszę uzasadnić swoje wybory, to czuję się jak dziecko, które chwyta kredki i maluje obrazek, a potem ma odpowiedzieć dlaczego. Proces twórczy pozostaje dla mnie wciąż bardzo zagadkowy, odbywa się gdzieś między sferą racjonalną a imaginacyjną.

Opera w Izraelu po raz pierwszy zamówiła polską produkcję. Będzie pan dalej współpracował z tą sceną?

- Ta scena dysponuje wyjątkowo profesjonalnym zespołem, który entuzjastycznie zareagował na nasze szalenie trudne przedstawienie - w "Madamie Butterfly" jest przecież ponad 28 zmian obrazów. Współpraca przebiegała na tyle miło, że już Hanna Munitz, dyrektor Izraelskiej Opery w Tel Awiwie, zaproponowała mi realizację "Lulu" Albana Berga w 2011 roku. Wcześniej pokazana zostanie tu również moja "Dama Pikowa" Piotra Czajkowskiego, spektakl, który zrealizowałem jeszcze w Operze Narodowej w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji