Artykuły

Mili zostają

"Napis" w reż. Piotra Urbaniaka w Teatrze Bagatela w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

W filmie "Słońce i cień" (niejeden raz przyjdzie doń wracać po spokój) Gustaw Holoubek opowiada Tadeuszowi Konwickiemu o swych aktorskich początkach. Lata 1949, 1950, 1951... Teatr w Katowicach. Plątaniny szyn, pył węglowy, ziemiści ludzie na ulicach - a w środku budyneczek Melpomeny. Po co ona komu?... Ale grali.

Grali przy pełnych widowniach, aż tu... Jak w czarnej bajce: naraz z centrali socrealistyczna dyrektywa przyłazi, wytyczna każąca w teatrze życie prostego człowieka pokazywać szczerze. Cóż, rozkaz - to pokazywali kawały życia litego. A widownia? Pustoszała. Nie podobała się ludziom najszczersza prawda o prawdziwym ich życiu?...

Kiedyś na spotkaniu aktorów z widzami wstał prosty człowiek i rzekł: "Proszę państwa, my ostatnio do teatru nie chodzimy, bo my do teatru nie po to uczęszczamy, by oglądać nasze prawdziwe życie, gdyż nasze prawdziwe życie my znamy lepiej niż wy. My do teatru przychodzimy na - bajkę! Żeby spotkać to, czego nigdy w życiu nie spotkamy!". Czy muszę dodawać, że Holoubek jest w zachwycie?

To opowieść o istocie teatru - o łaknieniu inności, nie identyczności. Na premierze wyreżyserowanego przez Piotra Urbaniaka "Napisu" Geralda Sibleyrasa nie było o czym myśleć, więc myślałem o tym kawałku wspomnień Holoubka. Kto wie, głównym garbem dzisiejszego teatru jest może to, że na widowni i nad kartkami, na których sztuki powstają - nie ma już ludzi prostych? Wymarli bądź są na wymarciu. Jak tygrysy. Za to namnożyło się krzywych. Oczywiście - interesująco krzywych, głęboko krzywych, wysublimowanie krzywych. Na widowni Sceny na Sarego 7 - wieża w Pizie urosła! I wszyscy uroczo udawali, że skecz Sibleyrasa nie jest o nich, albo, co najsmutniejsze, mieli krzywą pewność, że to swoiste katharsis, że gdy w teatrze obejrzą portrecik siebie bredzących na co dzień - to przestaną bredzić.

Tak, na "Napisie" nie było o czym myśleć, bo na scenie kawał prawdziwego życia. Wszystko jasne. Oto przez godzinę i kwadrans trzy pary małżeńskie pokazują nam, jak na kanwie modnych tematów nowoczesności - pytlujemy. Znam to na pamięć. Ostatnio na weselu w mej rodzinie wujowie poszli o "lufę" za daleko. Nihil novi... Ciotki ogarnął dobrze im znany nastrój wychowawczej porażki, dla wujów już żadna "lufa" nie była za daleko i żaden temat nie był zbyt trudny. Zaczęło się! Perory o Internecie, songi o Unii Europejskiej, chóry o pięknie tolerancji. I dookoła Wojtek! Całkiem jak w "Napisie".

"Lufa", Internet, "lufa", Europa, "lufa", tolerancja, "lufa", "lufa", "lufa", tolerancja, Internet, "lufa", "lufa", Europa, "lufa"... Całkiem jak w "Napisie" i podobny finał. Mordobicie wujostwa. Nie, skecz na ul. Sarego nie kończy się bijatyką, lecz blisko jest do tego, bardzo blisko.

Gdyby Sibleyras powiastkę pociągnął jeszcze trochę, nie ma siły - Pan Lebrun (Marcin Sianko) musiałby Pana Cholleya (Adam Szarek) w dziób palnąć. Od nich wszystko się zaczęło. W pierwszej scenie Lebrun, świeżo upieczony lokator kamienicy, przyłazi do Cholleya, starego lokatora, by pożalić się. Rzecz w tym, że Lebrun jest na swym punkcie przeczulony, a tu ktoś mu w windzie na dzień dobry wydrapał zdanie: "Lebrun równa się ch..". Rzekłbym - ktoś poszedł o jedną "lufę" frazy za daleko. I zaczęło się! Wokół nakłutego ego Lebruna wirować zaczyna spirala sąsiedzkiej paranoi, aż do sceny finałowej, najdłuższej, gdzie paranoja sięga kabaretowego zenitu.

Są wszyscy. Pan Lebrun, Pani Lebrun (Paulina Napora), Pan Cholley i Pani Cholley (Aleksandra Godlewska), wreszcie Pan Bouvier (Przemysław Redkowski) oraz Pani Bouvier (Małgorzata Piskorz). Są wszyscy i czas towarzysko spędzają od "lufy" do "lufy". A dalej - o jedną "lufę" za daleko i mamy oto trzech wujów, trzy ciotki zgnębione swą pedagogiczną porażką oraz narastającą furię dysputy o Internecie, europejskości i tolerancji. Coś niby wielki bal żałosnych banałów unosi się nad seryjnie lądującymi w gardłach "lufami"... To wszystko. Jeszcze tylko nagłe urwanie pyskówki - i koniec. I właśnie to - nagłe bezradne milczenie Pana Lebruna i Pani Lebrun jest w "Napisie" najciekawsze.

Nie ma co Sibleyrasa gnębić zanadto, niech wystarczy, że w sztuce swej najlepszy jest w miejscach, których nie tknął piórem. W bieli między słowami. W pustce po kropkach. W finale, który urwał, bo mu się chyba nie chciało dalej mordować atramentu. W ciszy jest najlepszy, a gdy dukać zaczyna - daje nędzę teatru identyczności. Co w życiu - to na scenie. Niechaj będzie, ale - po co? Nieszczęsne zwierciadło Stendhala Sibleyras pod nos mi podstawia, a ja - prosty buc krakowski - wiem przecież, jak wyglądam. Więc - po co lustereczko?

U Sibleyrasa nawet cienia metafory nie ma. Forma banalna i brak ścieżek wiodących do spraw istotniejszych niż ołowiana publicystyka. Żadnych szans na inność opowieści. A aktorzy? Cóż mogą, gdy muszą grać papier w istocie? Mili są. Śmieszna Piskorz, niezły Sianko, no i Szarek, którego wielbię, ale za rolę zupełnie inną. Tak, są mili. Sibleyras realizuje odwieczną zasadę: jak nie masz w teatrze nic do powiedzenia, ratuj się gadaniem prawdy - a aktorzy Bagateli mili są szalenie. Ja im się nie dziwię. Gdy na scenie sama prawda - wirtuozi kłamstwa zbędni są, a spośród zbędnych toleruje się tylko miłych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji