Artykuły

Otwierałem gębę jak dziecko

Spektakl Adama Nalepy jest urzekający. Zostaje w pamięci. I choć oczywiście, przydałoby się z niego wyciąć dwadzieścia minut, to nawet w tej przydługiej wersji atakuje wyobraźnię i pobudza ją kolejnymi obrazami. Lubię taki odpał, jaki udało się osiągnąć w drugiej części spektaklu - pisze w swoim blogu Remigiusz Grzela.

czwartek, 03 kwietnia 2008, 21:23

W Warszawie święto teatru Warszawskie Spotkania Teatralne. Wczoraj w Teatrze Dramatycznym obejrzałem fantastyczny spektakl Teatru Wybrzeże "Blaszany bębenek" wg Grassa. Teatr Wybrzeże darzę sentymentem, bo był to pierwszy teatr, w jakim w ogóle byłem, a potem chętnie wracałem. Spektakl o współczesnej historii Gdańska, więc dla mnie też mojej historii rodzinnej. Reżyser Adam Nalepa, który podjął się arcytrudnego zadania adaptacji prozy Grassa dowiódł, że podobnie jak pisarz ma nieokiełznaną wyobraźnię. Zwłaszcza w drugiej, narkotyczno-cyrkowej części spektaklu. Pierwsza, zbyt długa i może nazbyt monotonna nie trafiła do mnie z racji swojej ilustracyjności. Nie lubię kiedy w teatrze narrator mówi, że ktoś coś zrobił i widzimy, że ten ktoś to zrobił. I choć kilka scen z pierwszej części było wspaniałych, to dopiero druga wybuchła jak pokaz sztucznych ogni. Otwierałem gębę jak dziecko. Bo też i druga część dzieje się w głowie, w wyobraźni, na haju. Paweł Tomaszewski grający Oskara, choć momentami za słabo słyszalny, kreuje postać alegoryczną. Jest realistyczny i baśniowy, łagodny i okrutny. Wstrząsający jest jego monolog do wiszącego na krzyżu Chrystusa, podczas gdy on sam wisi głową w dół trzymając się lin jak cyrkowy akrobata. Oskar w tym spektaklu jest kimś w rodzaju demiurga. - Jakby to on decydował. Owszem, Oskar jest łagodny, mówi spokojnie, jest człowiekiem, którego nie sposób nie lubić. Ale jest w nim okrucieństwo. Nie jest jedynie narratorem, nie jest przypadkowym świadkiem historii.

Pawła Tomaszewskiego widziałem wcześniej w "Niepokojach wychowanka Toerlesa" w Teatrze Dramatycznym, wtedy mnie nie zaskoczył. Wczoraj pokazał, że jest aktorem z krwi i kości, że umie rysować rolę wszystkimi kolorami i znęcać się nad nią. Pisząc o obsadzie muszę koniecznie wspomnieć o Dorocie Kolak, która w jednej z granych przez siebie ról jest nauczycielką Oskara. Jej monolog o miłości i paznokciach u stóp to majstersztyk. Chodzi jak manekin, sztywno, wspierając się na dwóch laskach. Trudno ją rozpoznać spod charakteryzacji. Znakomita Krystyna Łubieńska jako Roswita, gwiazda teatrów włoskich i internacjonalnych. Najpierw wychodzi w długim futrze i śpiewa "Happy Birthday" (na premierze śpiewała do Guenthera Grassa), a później w stroju tancerki flamenco, śpiewa po hiszpańsku, uprawia perwersyjny seks z Oskarem, jest karlicą, młodą i starą, więc właściwie bez wieku, może być realistyczna tak samo jak może być wytworem wyobraźni. Roswita jest jak stare artystki, które potrafią być urocze i wulgarne zarazem. No i Ryszard Ronczewski jako Bebra, mąż Roswity, zniewieściały stary konferansjer, ale może przede wszystkim artysta i mistrz życia.

Spektakl Adama Nalepy jest urzekający. Zostaje w pamięci. I choć oczywiście, przydałoby się z niego wyciąć dwadzieścia minut, to nawet w tej przydługiej wersji atakuje wyobraźnię i pobudza ją kolejnymi obrazami. Lubię taki odpał, jaki udało się osiągnąć w drugiej części spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji