Artykuły

Meloman się nie rozdwoi. A powinien

Już niedługo w Płocku wystąpi Teatr Muzyczny Operetka. Po raz kolejny termin ich koncertu zdubluje się z występem Płockiej Orkiestry Symfonicznej. Przypadek czy ostre współzawodnictwo z polityką w tle? Tak czy siak znowu ucierpią melomani - piszą Milena Orłowska i Mariusz Piotrowski w Gazecie Wyborczej - Płock.

W piątek 18 kwietnia do płockiego teatru z "Księżniczką czardasza" przyjedzie Mazowiecki Teatr Muzyczny Operetka (finansowany ze środków Sejmiku Województwa Mazowieckiego). Spektakl reżyseruje Mártha Mészáros, występują m.in.: Jan Nowicki, Grażyna Szapołowska [na zdjęciu], Bogdan Łazuka. Tego samego wieczoru w sali koncertowej szkoły muzycznej zagra Płocka Orkiestra Symfoniczna (wspierana przez miejski samorząd). Pod batutą Krzesimira Dębskiego zagra wszystkie jego największe przeboje filmowe.

Można dyskutować o wyższości operetki nad muzyką filmową, można się spierać, kto jest większą gwiazdą - Dębski czy Nowicki, można lubić bardziej jeden czy drugi zespół. Nie sposób jednak nie zauważyć, że oba wydarzenia są adresowane do jednego typu odbiorcy i będą miały miejsce jednego wieczoru. - Sytuacja jest trochę nienormalna - mówi Adam Mieczykowski, dyrektor Płockiej Orkiestry Symfonicznej. - W Płocku stworzyliśmy zwyczaj chodzenia na koncerty w piątki i ktoś chce wykorzystać tą sytuację.

- Nie rozumiem, to jakiś zarzut wobec nas? - pyta Włodzimierz Izban, dyrektor Operetki. - Płock ma bogatą ofertę kulturalną i trzeba się z tego tylko cieszyć.

W obu instytucjach podkreślają, że terminy planują z bardzo dużym wyprzedzeniem. W orkiestrze podkreślają, że nie są w stanie oglądać się na plany Operetki.

Mieczykowski: - Na dzisiaj mamy dograną praktycznie większość szczegółów dotyczących koncertów w 2009 roku. Już zaczynamy prowadzić rozmowy na temat 2010.

W Operetce twierdzą, że oglądać się na plany orkiestry nie mają obowiązku.

Izban: - Operetka to w sumie 120 osób, w większości z innymi zobowiązaniami. Zgrać nasze terminy to wielkie wyzwanie. Z płockim teatrem doszliśmy do porozumienia już w styczniu. Im pasował termin 18 kwietnia, nam także. Nie muszę przecież śledzić repertuaru płockiej orkiestry.

A dyrektor Teatru Dramatycznego Marek Mokrowiecki apeluje: - Nie róbmy z Płocka jakiegoś małego miasteczka. W Krakowie czy Warszawie jednego wieczoru idą trzy czy cztery premiery. I wszyscy są z takiego stanu rzeczy zadowoleni.

Włodzimierz Izban także nie widzi problemu: - Widownia płockiego teatru jest stosunkowo niewielka. W Teatrze Polskim "Księżniczkę czardasza" oklaskiwało 700 osób, w Sali Kongresowej mieliśmy komplet, w zielonogórskim amfiteatrze spektakl oglądało 4 tys. ludzi. Nasze operetki są najlepsze na rynku, wszyscy chętni i tak nie pomieszczą się na 400-osobowej widowni w Płocku. Będą więc mogli wybrać coś innego.

O miłośników poważniejszej muzyki martwi się tylko Adam Mieczykowski: - Jestem spokojny o frekwencję na koncertach orkiestry.

Ale nasi fani stracą. Będą pozbawieni możliwości skorzystania z pełnej oferty kulturalnej. A weźmy jeszcze pod uwagę to, że Płock nie jest dużym miastem i wydarzeń kulturalnych nie ma aż tak dużo.

A może chodzi o prestiż? O zaszczytny tytuł centrum płockiej kultury? I o współzawodnictwo między urzędem marszałkowskim a płockim ratuszem?

Przecież Operetka (finansowana przez marszałka) i Płocka Orkiestra Symfoniczna (finansowana przez prezydenta) zdublowały się nie po raz pierwszy. Na początku roku orkiestra prezentowała w szkole muzycznej estradową wersję "West Side Story" Leonarda Bernsteina. W tym samym czasie Teatr Dramatyczny świętował koniec wielkiego remontu (za który zapłacił urząd marszałkowski). Ale nie pokazał przygotowanego przez rodzimy zespół przedstawienia. Na scenę wyszli muzycy Teatru Muzycznego Operetka z przygotowanymi na ten wieczór przebojami Kiepury. W dodatku dyrygował Jacek Boniecki, dyrektor Płockiej Orkiestry Symfonicznej w latach 1999-2004, obecnie persona non grata w płockim ratuszu. Z Płocka musiał odejść, bo magistrat zarzucił mu naruszenie obowiązku pracy, bałagan organizacyjny, niedociągnięcia kadrowe i ogromną rozrzutność. Na ostatniej konferencji prasowej obraził wszystkich: miasto, jego mieszkańców i jego włodarzy. Nic więc dziwnego, że podczas tego koncertu na widowni sporo miejsc było pustych. Zaproszeni notable z urzędu miasta po prostu nie przyszli.

Tak właśnie widzi całą sytuację Adam Mieczykowski: - Nie boimy się konkurencji, bo im więcej dobrej muzyki, tym lepiej. Szkoda tylko, że ktoś na tym tle próbuje uprawiać politykę.

DLA GAZETY

Hanna Witt-Paszta

wieloletni dyrektor Płockiej Orkiestry Symfonicznej

Taka sytuacja to jest brak kultury w instytucjach, które powinny kulturę reprezentować. W pierwszym przypadku to był skandal, a teraz mamy do czynienia z powtórką skandalu. Rozumiem sprawę konkurencji, ale w sytuacji, kiedy orkiestra ma ustalone terminy z prawie rocznym wyprzedzeniem, wchodzenie w tym samym momencie z innym programem jest po prostu śmieszne i nieprzyzwoite. Pamiętam, kiedy w 1990 roku bardzo ważna dla płockiej oświaty osoba wystąpiła na radzie miasta i podważyła celowość istnienia płockiej orkiestry. Mówiono wtedy, że przecież w Płocku jest teatr. To miało załatwiać sprawę kultury. Teraz, po tylu latach, orkiestra doszła do wysokiego poziomu, mówi się o niej w Polsce. Na każdym koncercie jest nadkomplet publiczności. Sama często odbieram telefony z prośbą o wstawiennictwo i załatwienie jakiegoś biletu. Myślę, że ludzie zagłosują nogami i wybiorą koncert Krzesimira Dębskiego. Osobiście chciałabym być na obu koncertach, ale od zawsze chodzę na orkiestrę.

Janusz Zieliński

zastępca prorektora płockiej politechniki, meloman

To nie może się powtórzyć, trzeba w końcu rozwiązać ten problem. Nie na poziomie melomanów, ale na poziomie dyrekcji obu instytucji. Bo mnie np. oba koncerty wydają się bardzo interesujące. I jeśli obowiązki mi pozwolą, chętnie wybrałbym się na oba. A który wybiorę ostatecznie? Pewnie będę musiał z żoną ciągnąć losy. Szkoda, że jesteśmy stawiani przed koniecznością takiego wyboru.

KOMENTARZ

Płocki mix

Wszystko się zgadza, Płock to nie Pipidówka Mała, gdzie wydarzenie kulturalne są raz na kwartał. Ale i nie Nowy Jork, gdzie co wieczór dzieje się ich bez liku.

Nie, Płock ma swój własny kalendarz kulturalny. Taki miks Pipidówki i Nowego Jorku. Układa się on mniej więcej tak: długo, długo nic, a potem wszystko naraz. Mnóstwo propozycji to powód do radości. Dwie propozycje naraz - to powód do zmartwienia. Tym bardziej że nie ma w naszym mieście dziesiątków tysięcy wielbicieli poważniejszej muzyki. Ich zamiłowania to w Płocku towar zupełnie deficytowy. I choćby dlatego wypada o nich pamiętać.

Milena Orłowska

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji