Artykuły

Romantyczny pocałunek na tle zachodzącego słońca

"Kopciuszek" w reż. Bożeny Klimczak w Operze Wrocławskiej. Pisze Magdalena Talik w Polsce Gazecie Wrocławskiej.

Wrocławska inscenizacja baletu z muzyką Johanna Straussa syna jest nierówna - co prawda spektakl ma ładną choreografię, ale chwilami trudno odgadnąć, co robią na scenie niektóre postaci. Przed premierą (odbyła się 29 marca) Bożena Klimczak, reżyser i choreograf "Kopciuszka" w jednej osobie, opowiadała dokładnie, jaki będzie każdy z bohaterów. W praktyce jednak zabrakło ich dookreślenia a widz, który przed spektaklem nie sięgnął po program, mógł się poczuć zagubiony. Być może naczelnym winowajcą tego galimatiasu jest sam librecista Straussa - Albert Koumann. który bardzo poważnie zaingerował w treść znanej bajki Perraulta.

W jego wersji książę ma brata, a wróżce (tu nazywanej Białą Magią) towarzyszą Cztery Marzenia i Klepsydra odmierzająca czas dla Kopciuszka. Owszem, te postaci uatrakcyjniają opowieść (zwłaszcza wizualnie), ale w nowej inscenizacji ich rola na scenie jest niejasna. Publiczność powinna wiedzieć, alegorią jakich marzeń są cztery tańczące kobiety. A skądinąd bardzo interesujący pokaz kostiumów baletowych w II akcie może być zupełnie niezrozumiały dla kogoś, kto nie doczytał libretta. Natomiast kolczyk, który zastąpił zgubiony pantofelek Kopciuszka w ogóle się nie sprawdził, bo z daleka jest po prostu niewidoczny.

Udało się natomiast Klimczak dowcipnie i z fantazją pokazać dom macochy - Madame Leontine (świetna Anna Szopa) i jej strojących fochy córek (Paulina Woś, Dajana Al-Makosi), które dostrzegają Kopciuszka - Gretę (dobra Marta Kulikowska de Nałęcz) tylko wtedy, gdy trzeba komuś dokuczyć.

Paradoksalnie mało wyrazisty Książę Gustaw (Aleksander Apanasenko) pasuje do skromnej i niezbyt przebojowej Grety - obydwoje zdają się być postaciami z innego świata, którzy szczęśliwym trafem odnaleźli siebie na targowisku próżności, jakim jest dom mody.

Bardzo ładnie wypadł wreszcie finał z sentymentalnym walcem Straussa, który tańczą repliki Marilyn Monroe, wszystkie w takich samych perukach i rozkloszowanych sukienkach jak ze "Słomianego wdowca". A aluzji filmowych jest w spektaklu więcej, bo kiedy na scenie za parą zakochanych zaczyna nagle działać prawdziwy wodospad, mamy już prawie romans jak z "Niagary".

Nie razi zresztą w takiej konwencji nieco cukierkowe zakończenie, kiedy główni bohaterowie całują się na tle wody w kolorze zachodzącego słońca. Kicz też może być sztuką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji