Artykuły

Halabardnicy

Dawniej zanim zaufano i powierzono początkującemu aktorowi większą rolę, powinien się on był sprawdzić w dobrze zagranym epizodzie i podźwigać choć trochę przysłowiowej halabardy. Musiał przez to przejść jak przez chorobę wieku dziecięcego. Jedni znosili to łagodnie i spokojnie, inni nerwowo i burzliwie - pisze Edward Kusztal, były aktor Teatru im. Żeromskiego w Gazecie Wyborczej - Kielce.

W środowisku głośna jest anegdota, jak jeden z młodych aktorów udręczony ciągłym graniem epizodów, schodząc ze sceny jako służący w kolejnej premierze, wyrżną pustą tacą o ziemię i zaczął z wściekłością obgryzać futrynę drzwi. Publiczność szalała ze śmiechu, burmistrz płakał, grający aktorzy osłupieli. Sytuację zażegnał sam aktor, zaprzestał konsumować futrynę, ukłonił się i zszedł za kulisy żegnany huraganową owacją widowni. Delikwenta ukarano, ale doceniono desperację i baczniej mu się przyjrzano.

Tak narodził się jeden z większych aktorów polskiego teatru. Nową rangę dla pomijanego i niechcianego epizodu stworzył i nadał wyższą formę artystyczną Ludwik Solski. Mało kto dziś pamięta postaci z "Warszawianki" Wyspiańskiego, a o bez tekstowym epizodzie "Wiarusa" granego przez genialnego aktora mówi się do dziś. Ta sugestywnie zagrana postać jest powielana w inscenizacjach po dzień dzisiejszy. Widzowie zobaczyli nie tylko zdrożnego, słaniającego się, wracającego z pola bitwy żołnierza, ale zobaczyli coś więcej - wchodzący na scenę kawał tragicznej historii Polski. Podobnie rzecz ma się z rzadka granym dramatem naszego krajana Stefana Żeromskiego "Róża". Jedna z nielicznych inscenizacji miała miejsce w naszym mieście. Nawet ludzie teatru nie pamiętają głównych ról sztuki, ale każdy zapyta "a kto u was grał Osta" - najbardziej kielecką postać w twórczości Żeromskiego. Kilku minutowy epizod robotnika kieleckiego kamieniołomu Kadzielnia przeszedł do historii polskiego teatru dzięki genialności Stefana Jaracza. Jak wielka musiała być siła i kunszt wyrazu, że z małego epizodu zrobiona została wiekopomna rola potwierdzająca tezę, że nie ma małych ról. Zacząłem od halabardników, a doszedłem do wielkiego aktorstwa.

Nasz teatr też miał świetnych swoich halabardników. Pozwolę sobie przypomnieć choć kilka z nich, miałem okazję i niekłamaną przyjemność pracować z nimi. Zacznę od Bogdana Budziszewskiego. Wysoki, przystojny o charakterystycznym głosie i ponad wszelką wątpliwość talencie był aktorem wyrazistym w swojej osobowości. Filar teatru Hugona Morycińskiego. Skryty, małomówny, szalenie dowcipny, czasem lekko złośliwy, oszczędny w mowie i geście, hołdował maksymie: "Umiar czyni sztukę". Przez kolegów nazywany "Milczkiem" i rzeczywiście nie wiele mówił o sobie. Miał do mnie słabość, w przystępie dobrego humoru otwierał się czasem i próbował coś powiedzieć. Z krótkich wypowiedzi wywnioskowałem, że pochodził z miasteczka w Wielkopolsce, gdzie dorastał i zetknął się po raz pierwszy z objazdowym, przedwojennym teatrem. Tak narodziła się miłość do Melpomeny. Potem przyszła ta prawdziwa, ślub, wesele i Bodzio stał się młodym żonkosiem, ale na krótko. Po nocy poślubnej wziął kapelusz, wsiadł na rower i tyle go widziano w miasteczku. Odnalazł się po latach w teatrze w Poznaniu jako początkujący aktor. Jak tam trafił i jak się znalazł w Kielcach nikt nie wie. Faktem jest, że grywał duże role, był aktorem lubianym i szanowanym, znalazł sobie nową towarzyszkę życia, a którą był już do końca. Z biegiem lat stawał się starszym panem, coraz mniej ról do grania. Zaczęto Bodzia obsadzać w epizodach i słusznie, bo grał je znakomicie. Były to aktorskie perełki. Może starsi widzowie pamiętają jeszcze rolę Kapelana w "Damach i huzarach" Fredry. Przez całą sztukę powtarzał tylko dwa słowa: "Nie uchodzi" - ale jak to mówił, był najlepszym w spektaklu.

Jeszcze większą kreację stworzył w wspomnieniach już "Róży" S. Żeromskiego. Rola niema wiejskiego grajka. Scena tonie w półmroku, na pierwszym planie polska, rosochata wierzba, a przy niej Bodzio w czarnym surducie i w czarnym kapeluszu uczy młodego chłopca gry na skrzypcach. Grają Wieniawskiego. Niezapomniana scena, powinno się ją zarejestrować i pokazywać młodym aktorom, aby zobaczyli z jaką dyscypliną i nabożeństwem gra się nawet najmniejsze epizody. Trudno mówić o "Róży", a nie wspominać już nieżyjącego scenografa Józefa Napiórkowskiego, to był prawdziwy artysta, a scenografia do "Róży" była jedną z najlepszych jaką widziałem w naszym teatrze. Przypadł mi smutny obowiązek jako, że byłem jego przyjacielem zorganizowania mu ostatniej drogi i pożegnania naszego Bogdana.

Z wielką przyjemnością przedstawię państwu następnego halabardnika. Człowiek renesansu - Jerzy Peters. Pasjonat teatru, kolei szynowych, chodząca encyklopedia. Wychowany w dobrej, przedwojennej rodzinie z tradycjami. Rzetelny, sumienny w każdym poczynaniu. Pracę jako aktor rozpoczął w teatrach krakowskich. Na każdą próbę, przedstawienie dojeżdżał z rodzinnego Brzeska. Czekając na wiecznie spóźniające się pociągi, zainteresował się kolejnictwem i pokochał je. Była to jego pasja, w której zapamiętał się bez reszty. Miałem możliwość załatwienia mu epizodu kolejarza w filmie "Stacja Bezsenność". Z niebywałą godnością i szacunkiem obnosił kolejarski mundur, konsultanci kolejowi będący na planie filmu nie mogli uwierzyć, że to aktor, a nie ich kolega po fachu. W dowód wdzięczności pozwolił mi bawić się razem z nim elektrycznymi modelami wagoników i lokomotyw rozstawionych na torach po całym pokoju. Godzinami formowaliśmy i odprawiali pociągi. Przetaczaliśmy składy z bocznicy na bocznicę, rozwijaliśmy zawrotne prędkości, czasem zdarzała się katastrofa, wysyłaliśmy na miejsce kolizji zestaw ratunkowy i ambulans sanitarny, po czym znów ruszał na szlak. Drugą pasją naszego Jerzego był rysunek i malarstwo akwarelowe, studiował jakiś czas w krakowskiej ASP. Miał bardzo udane prace zwłaszcza portreciki. Pomagałem mu załatwić wystawę tych prac w istniejącym Klubie Dziennikarza. Na około miesiąca akwarelki aktorów naszego teatru zawisły w dwóch salach klubowych. Dołączam do tych wspomnień mój portrecik namalowany przez Jurka z lat 70. Jest jeszcze jedna szczególna rzecz w życiorysie Jurka, a to ta, że był aktorem konspiracyjnego Teatru Rapsodycznego i tu uwaga, grywał w nim razem z przyszłym Papieżem Janem Pawłem II. I stąd świetna znajomość z Karolem Wojtyłą - "Lolkiem". Korespondował z Nim do końca swojego życia. A teraz fakt najistotniejszy, który porusza mnie dogłębnie i co tu mówić satysfakcjonuje. Jerzy Peters na krótko przeniósł się do teatru w Częstochowie.

W wolnym czasie odwiedzał Jasną Górę, aż któregoś dnia spacerując po wałach, natknął się na "Lolka" Wojtyłę, wtedy jeszcze kardynała. Po wymianie serdeczności i zwyczajnego co słychać, na pożegnanie późniejszy Papież zwrócił się do naszego bohatera: "Jurku, jak tu będziesz jeszcze kiedyś, wstaw się w modlitwie za Mnie do Pani Jasnogórskiej". Jurek przyrzekł to uczynić i rozstali się wymieniając uściski. A ja nie mogę uwierzyć, że oto kardynał, późniejszy biskup na Stolicy Piotrowej prosi o wstawienie się do Matki Boga prowincjonalnego komedianta i w chwilach zwątpienia powracam do tego epizodu.

Z okazji święta teatru całuję was drodzy koledzy z wszystkich trzech placówek teatralnych w samo serce. Dużo zdrowia, wielkich ról. I jak w piosence: "Choć mam buty podarte, buty podarte to jednak La Viva i Arte".

"Nie ma małych ról, są tylko mali aktorzy"

Leon Schiller

* Edward Kusztal jest aktorem przez wiele lat pracował w kieleckim teatrze im. Stefana Żeromskiego

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji