Artykuły

W oparach absurdu

"Trans-Atlantyk" w reż. Piotra Siekluckiego w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Lidia Cichocka w Echu Dnia.

"Trans-Atlantyk" Witolda Gombrowicza nie jest łatwy do czytania, ale dzięki Piotrowi Siekluckiemu pozna go wiele osób. Inscenizacja na scenie kieleckiego teatru uczyniła go strawnym i powabnym. A satyrę z naszych narodowych wad podano tak pięknie ubraną (chociaż może częściej rozebraną), że nie sposób się nie śmiać oglądając spektakl.

Piotr Sieklucki nie silił się na uwspółcześnianie sztuki, ale rozciągnął ją w czasie. Kostiumy wskazują, że w Polakach nic się nie zmieniło od XVIII po XX wiek.

Gombrowicz nie zostawił suchej nitki na zakisiałym polskim katolicyzmie, dusznym patriotyzmie, skłonności do intryg, bałwochwalstwie, kabotynizmie, zakompleksieniu. Doświadcza tego pisarz, który przybywszy do Argentyny na wieść o wybuchu II wojny światowej postanawia tam zostać. Przedstawiciele Polonii, z którymi się spotyka w osobach Ciumkały, Pyckala, Radcy czy Barona są szczytem prowincjonalnej brzydy. W tym tłumie kreatur, do których należy także bufoniasty Poseł - Minister nie ma nikogo, kto dawałby cień nadziei na normalność czy przyzwoitość. Nawet Tomasz, oficer pragnący jedynego syna do wojska na ratunek ojczyźnie oddać - jest tak naprawdę nadętym idiotą, który poświęci jego życie w obronie dziwacznie pojmowanego honoru.

Jeśli nasza, polska strona jawi się tak groteskowo, paskudna i śmieszna, obcy nie są lepsi. Bogacz, homoseksualista Gonzalo nie dość, że deprawator ma cechę typowo polską: zdolność do kombinowania. To on namawia do oszustwa w trakcie pojedynku, to on mąci w głowach zachęcając do zbrodni i doprowadzając do tragicznego finału.

Reżyser tak poprowadził postacie, że każda z nich jest majstersztykiem. Kiedy Gombrowicz - Hubert Bronicki wychodzi na proscenium by z kartki odczytać prośbę o wyłączenie telefonów komórkowych widzowie są zdezorientowani, zwłaszcza, że błyskawicznie przechodzi od do roli zapraszając do teatru El Pueblo w Buenos Aires w opary absurdu. Hymn Argentyny odśpiewany przez posągową Marzenę Ciułę zapowiada, że za chwilę odlecimy w kosmos. I faktycznie rzeczywistość zaczyna wirować a każda następna scena jest coraz bardziej zakręcona. Edward Janaszek w roli nadętego jak kogut Ministra i jego służalczy Radca, Mirosław Bieliński grają koncertowo. Obaj wzbogacili repertuar o miny i gesty niespotykane wcześniej. Cała czwórka Polonusów: Cieciszowski - Marcin Brykczyński, Ciumkała - Janusz Głogowski, Pyckal - Dawid Żłobiński oraz Baron - Michał Węgrzyński dają popis aktorskich umiejętności. Maria Wójcikowska w roli Tomasza udowodniła, że chrypka spowodowana paleniem papierosów może stać się dodatkowym walorem pozwalającym grać poza płcią.

Na odrębne słowa uznania zasługują Hubert Bronicki, autentyczny w roli Gombrowicza i Paweł Sanakiewicz jako Gonzalo. Jak na groteskę przystało przerysowuje on postać dodając miękkich gestów, biega po teatrze za swym wybrankiem a potem powala publiczność wdziękami. By nie psuć zabawy nie zdradzę jak to robi, powiem jedynie, że warto to zobaczyć.

Wyobraźnia scenografa Łukasza Błażejewskiego podążała tymi samymi tropami co reżysera, budując przestrzeń piękną, czasami aż nierealną, tworząc sceny jak z płócien Siemiradzkiego, to znowu zabawne jak z kabaretu, wywołujące szczery śmiech. Wszystkim od autora "Trans-Atlantyku", przez reżysera i wykonawców nie zabrakło poczucia humoru. Widzowie, zaskakiwani co chwila bardziej i bardziej odlotowymi pomysłami, śmieją w głos. A kiedy spektakl kończy się niespodziewanie ma się wrażenie, że ciąg dalszy rozgrywa się w drodze do szatni, na ulicy, że to ciągle ten sam absurd, chociaż już nie tak kolorowy i zabawny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji