Artykuły

Whisky z diabłem

"Wędrowiec" w reż. Wojciecha Malajkata w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku - Kulturze.

McPherson to czułość, gorycz i brutalność splecione w mocnym uścisku nie do rozerwania. Dramaty irlandzkiego pisarza znalazły znakomitego polskiego promotora w osobie Krzysztofa Majchrzaka. Świetny, choć chadzający wyłącznie własnymi ścieżkami aktor wprowadził na scenę warszawskiego Teatru Studio aż trzy z nich - głośną "Tamę", a potem "Dublińską kolędę" i "Światła miasta". Najlepsza była "Tama" - opowieść o przyjaciołach spotykających się na piwie gdzieś na zapadłej irlandzkiej prowincji. Ich spokój, nawet pozorny, burzyło pojawienie się nieznajomej kobiety. Ironiczną moc tego autora pokazał też Jan Englert w monodramie "Święty Mikołaj" w stołecznym Ateneum. I to by było na tyle. McPherson nie miał szczęścia swego rodaka Martina McDonagha - jego sztuki nie trafiły pod strzechy polskich teatrów. "Wędrowiec" (2006) to bodaj ostatnia z nich - niby podobna, a jednak znacząco różna od poprzednich. Dotąd autor

"Wędrowiec" McPhersona to iście męska sztuka - strumienie alkoholu, poker do upadłego, irlandzki smutek. I gratka dla aktorów, co udowadnia przedstawienie Wojciecha Malajkata w warszawskim Teatrze Małym

"Tamy" programowo trzymał się bolesnego konkretu. W strumieniach piwa rozgrywał małe intrygi, czasem śmieszne, a innym razem żałosne dramaty czasem śmiesznych, a czasem żałosnych bohaterów. Wszystko jak najbliżej życia między śmiechem a smutkiem. Zrozumiałe zatem, że McPhersona szybko zaczęto nazywać współczesnym irlandzkim Czechowem, doceniając tym samym niewątpliwą klasę tej literatury. Jesteśmy w Baldoyle, kiepskiej dzielnicy Dublina. Jest Wigilia Bożego Narodzenia. Sharky (Zbigniew Zamachowski) właśnie mocuje się z tandetną sztuczną choinką. Jego starszy brat, od niedawna ociemniały Richard (Henryk Talar), z trudem zwleka się z fotela. Dom, a może już raczej zawalona wszelkimi sprzętami nora, zapomniał już trochę lepsze czasy. Teraz służy jako jeszcze jedna speluna - miejsce do picia i grania w karty. Za chwilę wpadną przyjaciele - Ivan (Jerzy Łapiński) i Nicky (Waldemar Kownacki) - i nieznajomy, niejaki pan Lockhart (Krzysztof Wakuliński). Zasiądą do partii pokera, wlewając w siebie kolejne litry alkoholu. Stawką w grze będą nie tylko pieniądze, ale i dusza Sharky'ego - brata marnotrawnego, właśnie powracającego do rodziny. Klimat typowy dla McPhersona? Na pierwszy rzut oka tak, a jednak spektakl Wojciecha Malajkata od pierwszych scen niepokoi. Richard w świetnej interpretacji Talara, przeżarty smutkiem graniczącym z depresją, w nienaturalnie grubych okularach wygląda jak Ham z "Końcówki". Podobnie jak bohater Becketta obdarzony jest naddatkiem samoświadomości, czyniącym z niego postać z innego porządku. Z trudem ukrywający wściekłość na świat Sharky Zamachowskiego też nie pasuje do galerii budzących współczucie mężczyzn z poprzednich utworów Irlandczyka. Wreszcie Lockhart grany przez Wakulińskiego, czyli nie przymierzając oswojony diabeł, przy whisky i kartach domagający się od Sharky'ego podpisania cyrografu. Jowialny, ale groźny, wymykający się prostym definicjom. Zupełnie przy tym inny od popisowego Wolanda w wydaniu Wakulińskiego ze słynnej inscenizacji "Mistrza i Małgorzaty" Macieja Englerta. Wszystko w "Wędrowcu" wypełnia się w dialogach i nimi przedstawienie Malajkata jest naprawdę mocne. Gorzej ze współistnieniem realności i metafizyki, raz po raz grzęznącej w banałach. Przeszkadza także brak wyrazistego fianału. Zatem realizuje Malajkat większość zadań postawionych przez McPhersona, ale najtrudniejsze omija. Co nie oznacza, że przedstawienie Narodowego jest porażką - tak wspaniale rozmawiających ze sobą i współdziałających aktorów nie widuje się często.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji