Artykuły

O "Idiocie" Babickiego w Teatrze im. Osterwy

"Idiota" w reż. Krzysztofa Babickiego w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Grzegorz Kondrasiuk w Akcencie.

Teatr im. Osterwy na otwarcie sezonu 2007/2008 przygotował adaptację "Idioty" Fiodora Dostojewskiego. Jest to spektakl zaskakujący, zwłaszcza widzów niezadowolonych z repertuaru naszego teatru od czasu wystawienia "Biesów". Wiecznotrwały lubelski ansambl producencki, złożony m.in. z reżysera Krzysztofa Babickiego, scenografa Marka Brauna, projektantki kostiumów Barbary Wołosiuk i kompozytora Marka Kuczyńskiego wykonał nieoczekiwaną woltę. Zniknęły tak częste do tej pory sztampowe, nieznośnie irytujące "osterwizmy", odezwały się za to dalekie echa scenicznej poezji właściwej Krystianowi Lupie. Z dobrze znanych miejscowym teatromanom prostych, psychologizujących patentów aktorskich, ż przewidywalnych i porządnie już opatrzonych rozwiązań scenicznych powstała inna jakość. Zdarzyła się rzecz najszczęśliwsza dla teatru wywiedzionego z pietyzmu dla słowa i wysokiej literatury, teatru całkowitego zaufania autorowi, który -jak zawsze u Babickiego - musi bronić się sam, przy minimalnym, właściwie kosmetycznym wsparciu reżysera i spółki. Tym razem - dzięki sprawnej adaptacyjnej robocie wzbogaconej szczyptą inscenizacyjnej poezji - opłaciło się przyczajenie za plecami autora. W efekcie Teatr im. J. Osterwy wystawił spektakl niepretekstowy i nieprzypadkowy.

Po prostu opowiedzieć

Spektakl zachowuje wszystkie najważniejsze wątki i postaci Idioty, wprowadzono jedynie niezbędne skróty, wynikające z ograniczeń niewielkiej sceny i percepcji widza. Siedzimy zatem całą powieściową historię, począwszy od powrotu do Rosji borykającego się z nawrotami epilepsji potomka książęcej rodziny Myszkinów. Myszkin (Szymon Sędrowski) jest człowiekiem "bożym", ma w sobie naturalną ewangeliczną prostotę i naiwność. Następstwo zdarzeń - to długi ciąg bolesnych konfrontacji ze światem skrojonym na ludzką, a nic boską miarę. To miłość do Nastazji Filipowny (Monika Babicka) i miłosno-nienawistna rywalizacja o nią z Rogożynem (Krzysztof Olchawa). To odziedziczony spadek, roztrwoniony w pogoni za Nastazją i rozdany oszustom. Wreszcie - pełna współczucia i fascynacji przyjaźń z generałową Jepanczyną (Jadwiga Jarmuł) i niedoszły romans zjedna z jej córek - Agłają (Karolina Stefańska).

Zamysł inscenizatora nie jest nadmiernie skomplikowany, i tym razem prostotę tę należy odnotować po stronie zalet. Nacisk został położony na wyrazistość narracji, na zamaskowanie szwów, które pozostać musiały po rozpruciu powieści i zszyciu jej na odsyłające do wyobraźni widza sceniczne skróty. Przyznać trzeba, że ta niełatwa przecież adaptacja jest dosyć spójna, z wyjątkiem zbyt chyba skróconego i przez to nie do końca czytelnego wątku nieudanego romansu Myszkina z Agłają czy drobnego dygresyjnego epizodu awantury Iwołgina (Jerzy Rogalski) z Marfą (Anna Torończyk). Potrzebami czytelności należy też tłumaczyć pewną ilość uproszczeń i przeinaczeń adaptacji w porównaniu z oryginałem. Dokładniejsze ich zestawienie dowodzi, że Babicki nie jest - wbrew stereotypowi - "teatralnym filologiem", ręka wyposażona w nożyczki nie drży mu nawet przy pracy nad tekstami największymi z wielkich. Skreśleń i przestawień scen oraz zmian w losach bohaterów dokonuje w imię wartości nadrzędnej - widowiskowej sugestywności, wykreowania takiej dramaturgii zdarzeń, która utrzyma uwagę widzów w pełnej gotowości. Chyba właśnie dlatego jeden z antagonistów Myszkina - Hipolit (Tomasz Bielawiec), całkowicie wbrew Dosto-jewskiemu, wymachuje na scenie rewolwerem i w końcu popełnia samobójstwo. Stąd także decyzja o zmianach w ekspozycji i w finale: otwarcie spektaklu dopisaną sceną oniryczną i urwanie opowieści w najbardziej dramatycznym momencie.

Rozpoczynając od Dozorcy

Rozbudowana w czasie i przestrzeni powieściowa narracja w scenicznym skrócie rozgrywa się w jednym miejscu, w ciemnym, niezbyt przyjaznym pokoju. Zmieniają się tu jedynie - wraz z postępem akcji - meble i kostiumy bohaterów. Za pomocą bardzo oszczędnej scenografii wykreowany został świat na tyle realny, aby z całą mocą zabrzmiał w nim każdy akcent symboliczny, uchylający ową realność. Od otwarcia aż do finału porządek psychologiczny co jakiś czas rozbijany jest przez sygnały innej, niepokojącej rzeczywistości. Z przewijających się w powieści rozważań o diabelskim wkładzie w historię świata pochodzi wprowadzona na scenę dodatkowa postać - mefistofelesowski Dozorca (Roman Kruczkowski) niespodziewanie wkraczający w akcję, żeby dotknąć podążających ku ciemności bohaterów. To właśnie oniryczną w tonacji scena z udziałem Dozorcy otwiera spektakl, jego dialog z Myszkinem, skompilowany z rozrzuconych w oryginale refleksji na temat malarstwa religijnego. W gorączkowym napięciu Mysz-kin mówi o obrazie, w którym ujawnia się zło, od samego spojrzenia nań można stracić wiarę. Diaboliczny Dozorca w odpowiedzi wygłasza kwestię Rogożyna - "na ten obraz lubię popatrzeć". Już ten prolog zapowiada, jak stawiane będą tu akcenty; Babicki czyta Idiotę jako historię o wiecznej ludzkiej dwoistości, o pierwiastku zła wpisanym w człowieczeństwo.

Miłość i nienawiść

Nie byłoby tego spektaklu bez niezwykłego, emocjonalnego duetu aktorskiego: Szymona Sędrowskiego i Krzysztofa Olchawy. Stopniowo wzbierające napięcie pomiędzy nimi, wyczuwalne już od pierwszego spotkania, prowadzi i spaja cały spektakl. Szymon Sędrowski najwyraźniej spotkał Myszkina w szczęśliwym momencie swojej artystycznej drogi. Jest w doskonałej formie, na co zapewne wpływ miało doświadczenie pracy w prywatnym, pozarepertuarowym projekcie (wspólnie z Łukaszem Witt-Micha-łowskim i Bartkiem Kasprzykowskim przygotował polską premierę Kamieni w kieszeniach Marie Jones, grając w ciągu jednego wieczoru kilkanaście bardzo różnych postaci). Myszkin Sędrowskiego prześwietlony jest niezwykłą, pełną napięcia żarliwością człowieka żyjącego na przecięciu światów. Niezrozumiały i nieprzewidywalny, płonie jak zapałka, szamocze się, jednakowo trwoni siebie w spotkaniach z ludźmi ważnymi i nieistotnymi. Jego nieśmiałe, zawstydzone repliki rozpędzają się do zacietrzewionych, wykrzyczanych w gorączkowym podnieceniu monologów, łamiąc wszystkie zasady salonowej konwersacji.

Rogożyn Krzysztofa Olchawy jest dla Myszkina równorzędnym partnerem. I on nosi w sobie szaleństwo, jako człowiek napiętnowany i nie do uratowania. Ten silny, wręcz zwierzęcy mężczyzna miotany jest najbardziej sprzecznymi emocjami, poprzez nienawiść, miłość, pożądanie i upokorzenie podąża prostą drogą ku rozpaczy. Klucz do tej roli to chwalebna oszczędność środków aktorskich, kwestie rzucane zza zaciśniętych w pogardzie zębów, jakieś wewnętrzne skulenie, zamknięcie się w sobie, na przemian z buńczucznymi deklaracjami bez pokrycia. Tak właśnie buduje się opowieść o fascynacji, przyciąganiu się przeciwieństw - siły, zaborczego, brutalnego pożądania i ewangelicznej miłości i łagodności. To przekaz właściwie podprogowy, na poziomie energii, wykraczający poza odegranie roli czy stworzenie postaci. Co ważne - reżyser jest świadomy tego oddziaływania, wspiera je poprzez stopniowanie napięcia aż do kulminacji w finalnych scenach obu części, scenach samotnych zmagań dwójki głównych bohaterów. Trafnie wybrano do nich fragmenty powieści pełne tłumionej grozy, tak dramatyczne i sugestywne, że wystarczyło im tylko nie przeszkadzać. I chwała za to aktorom i reżyserowi, że nie poszli na łatwiznę taniej nadekspresji czy patosu. Pierwsza część kończy się spotkaniem rywali w domu Rogożyna, ich niepojętym, niespójnym dialogiem na temat wiary, wyznaniem wzajemnej miłości i wymianą krzyżyków, nieudaną próbą zadźga-nia Myszkina nożem do papieru, przerwaną przez atak padaczki. To pierwszy przystanek w ich gorączkowym poszukiwaniu rozwiązania tej nieznośnej sytuacji. I wreszcie - finał historii. Pusty, ciemny pokój, zwłoki kochanki za parawanem, Rogożyn i Myszkin w bezwładnym, niemym oczekiwaniu na świt...

W świecie lodowych gór

Granie Dostojewskiego w teatrze, a może raczej - teatralna gra z Dostojewskim - obarczona jest podwójnym ryzykiem. Niemało tu postaci złożonych i precyzyjnie obmyślonych, których świata możemy jedynie się domyślać, postaci-gór lodowych, o zagadkowej konstrukcji wewnętrznej i widocznych zaledwie wierzchołkach. To doskonały materiał dla aktorstwa psychologicznego, którego centralnym problemem jest właśnie stworzenie pełnowymiarowej postaci, korzystające z jej niewidocznego, wewnętrznego życia. Teatr mierzący się z adaptacją obszernej powieści, wyciągający z niej swoisty ekstrakt - dodatkowo podnosi te trudności do potęgi. Każda minuta trzygodzinnego spektaklu dźwiga zatem ciężar ukrytego życia zaludniających go postaci oraz wielu tylko zasygnalizowanych wątków. Stąd też właściwie brak epizodów, sytuacji nieistotnych w planie całości. Literatura tej miary stawia przed aktorem ogromne wyzwania, zmusza go do rzeczy prawie niemożliwych, do paradoksu, gry jednocześnie tajemniczej i przy tym odpowiednio wyrazistej. Trzeba przyznać, że aktorzy lubelscy na ogół sobie poradzili. Wraz z każdym pojawieniem się Jerzego Rogalskiego (w roli dymisjonowanego generała Iwołgina) dochodzą do głosu nieodkryte, a przeczuwane regiony człowieczego doświadczenia, nędznego położenia pomiędzy tragicznością a komizmem. Zataczający się, zapity generał-mitoman, wykrzykujący swoje rozpaczliwe "Trzynaście kul! W tę pierś!" uzupełnia ten skomplikowany, wielowymiarowy ludzki świat o krótkie, sugestywne akcenty. Spora część obsady skupiła się na bezpiecznym i nad wyraz uzasadnionym zadaniu stworzenia odpowiedniego tła, czyli atmosfery mieszczańskiego salonu z bliżej nieokreślonej przeszłości. Bolesnym mankamentem lubelskiego "Idioty" wydaje się rola Nastazji zbudowana na zbyt oczywistych gestach, minach i manierach luksusowej prostytutki. Pytanie o to, co sprawiało, że dla Nastazji kilku mężczyzn straciło rozsądek i majątek, pozostało bez odpowiedzi. Zresztą być może taki był zamysł reżysera, jeśli odpowiedzi szukać nie w niej, a w tych właśnie mężczyznach...

Zespół lubelskiego teatru dramatycznego unaocznił nam, że Dostojewski jest powieściopisarzem niesłychanie scenicznym. Galeria szeroko zakrojonych, bogatych osobowości, skontrastowanie postaw, wspaniałe szeregi skandalicznych sytuacji, ułożonych jak kostki domina przewracające się ku ostatecznej katastrofie, wreszcie gra sprzeczności i niejednoznaczność ogólnego przesłania - wszystko to sprawia, że "Idiotę" ogląda się ze wzrastającym z każdą minutą poczuciem niesamowitości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji