Artykuły

IV Międzynarodowy Festiwal Teatralny Betlejem Lubelskie

IV Międzynarodowy Festiwal Teatralny Betlejem Lubelskie. Pisze Jarosław Wach w Akcencie.

Jak informuje regionalna prasa, Betlejem Lubelskie to jedyny w Polsce, a pewnie i na świecie teatralny festiwal, inspirowany tradycją bożonarodzeniową i poświęcony widowiskom szopkowym. Wymyślił go i po raz pierwszy, przed siedmiu laty, zorganizował Włodzimierz Fełenczak (do września ubiegłego roku dyrektor Teatru im. H. Ch. Andersena). Najnowsza, czwarta edycja, trwała od 14 do 16 grudnia 2007 r. Uwzględniwszy bogactwo repertuarowe, a przede wszystkim entuzjastyczne reakcje publiczności, doprawdy trudno uwierzyć, że nigdzie indziej nie realizuje się podobnych przedsięwzięć.

Pierwszy wystąpił cieszący się międzynarodową renomą i popularnością alternatywny teatr z Pragi "Buchty a loutky". Zaprezentował jedną z najpopularniejszych czeskich bajek bożonarodzeniowych. Andelićek Tonićek to opowieść o przygodach niezbyt rozgarniętego anioła Toniczka, którego święty Piotr wysłał, by zapowiedział narodziny Jezusa. Teatr "Bułki i laleczki" bądź - bo i tak można przetłumaczyć nazwę praskiego zespołu -"Puszyste panie", słynie z poczucia humoru, z charakterystycznej wyłącznie dla Czechów zdolności łączenia ciepłego komizmu ze smutkiem i odrobiną absurdu oraz z wiary w to, że wewnątrz zabawnej otoczki może tkwić głęboka i ważna treść. Żadnego z tych elementów nie zabrakło i tym razem. Święty Piotr już w pierwszej scenie, zaraz po przebudzeniu, został pozbawiony atrybutów świętości: ziewał, pil kawę, przyczepiał i odczepiał sobie aureolę, narzekał, że wszystko musi robić sam. Mucha połknięta przez anioła bzyczała w jego gardle, szalała w żołądku gwałtownie trzęsąc całą postacią i wreszcie wyleciała z impetem spomiędzy pośladków, co wywołało gromki śmiech nie tylko wśród małoletnich widzów. Toniczek wydobywając się z jednych tarapatów brnął w następne, m.in. zawisł na antenie, przeżył chwile grozy na sankach pędzących z opętańczą prędkością, zderzył się z samolotem i tak zaplątał w śmigło, że pewnie bez pomocy diabła nie udałoby mu się wyswobodzić.

Charakterystyczną cechą świata skonstruowanego przez czeski zespół była dziecięca prostota. Animatorzy nie potrzebowali wielkiej przestrzeni, zmieścili się w jednej dekoracji, zmyślnie zmontowanej z kilku rurek, materiału i papieru. Wykonane z najzwyklejszych surowców lalki przypominały te, które niegdyś robiło się na zajęciach z plastyki czy techniki. Anioł był biały, a czort czarny, stalowy samolot groźnie warczał i miał trójkątne zęby jak rekin. Góra, z której zjeżdżał Toniczek, powstała w ułamku sekundy: z rozciągniętego białego szala. Sanki zamieniły się w pojazd motorowy po wetknięciu w nie i zapaleniu zimnego ognia. Nieznajomość czeskiego nie stanowiła problemu, uniwersalny język symboli, gestów, aluzji był dla wszystkich czytelny. Toniczek i czort dokazywali, przedrzeźniali się, wyzywali od śmierdziuchów i walczyli na śnieżki; dwaj królowie rzucali między sobą trzecim, ciemniejszym, jak piłką, a owce jadące autobusem do Betlejem (do którego kierunek wskazywał drewniany drogowskaz), sprzeczały się o miejsce przy oknie. W tej bajce wszystko było pokraczne i małe, lecz cud narodzin - niezwykły. Święty Piotr nie potrafił ukryć zdziwienia, gdy pieśń zwiastowania zaśpiewał nie tylko Toniczek, ale i nauczony jej słów przez nierozgarnictego anioła diabeł.

Z Bratysławy przybyła Petronela Duśowa, która w 1994 roku razem z dwoma innymi absolwentami praskiej Akademii Teatralnej, Mirosłavem Duśą i Martinem Vaneką, założyła kameralny Teatro Neline. Spektakl Nesiem vam nowinu, który Duśowa nie tylko samodzielnie zagrała, ale i napisała doń scenariusz, i wyreżyserowała, był najbardziej tradycyjny spośród wszystkich prezentowanych na festiwalu. Widowisko skomponowano z kolęd oraz z charakterystycznych dla jasełek słowackich motywów ludowych. Rozegrane zostało w trzech planach: teatru cieni, wielkich masek na kijach (anioł i diabeł) oraz dominującego - lalkowego. Punktem centralnym tego planu był stół przykryty materiałem w pasy, na nim działy się niemal wszystkie wydarzenia: od pasterskich harców zakończonych wspólną modlitwą i snem przerwanym zwiastowaniem do sceny złożenia darów najpierw przez pasterzy, potem przez trzech króli. Scenografia była raczej nieskomplikowana, na przykład pagórki kształtem przypominały przekrojone na pół bochny chleba. Postaci zredukowano do walcowatych korpusów i różnorodnie przyozdobionych głów z namalowanymi elementami twarzy. Zmiany dekoracji odbywały się na oczach publiczności. Duśowa niczego nie ukrywała, także tego, że trzej królowie przymocowani zostali do jednej deski.

Spektakl "Dzisiaj w Betlejem" teatru BeLarte został skonstruowany z ludowych europejskich tekstów bożonarodzeniowych. Choć zespół z Opola nadto nie eksperymentował z tradycją, do przedstawienia trafiło kilka elementów wykraczających poza konwencje jasełkowe, zwłaszcza jeśli idzie o dramatyczny charakter niektórych scen. Opolscy artyści zaczęli opowieść od stworzenia świata oraz Adama i Ewy. Chwilę potem na scenę wtargnął diabeł, szukający sposobu, "jak zniszczyć oboje naraz". Szybko dopiął swego. T chyba tylko wstawiennictwo anioła ocaliło pierwszych grzeszników przed jeszcze straszliwszym niż wygnanie z raju gniewem Boga dzierżącego miecz. W kolejnych scenach anioł zwiastował pasterzom, monarchowie śpieszyli do Betlejem, bies nie chciał dać za wygraną: Jeszcze nie wszystko stracone, piekła nie nastąpił koniec. Szatan, przeganiany kilkukrotnie przez anioła, wyrósł tu zresztą na figurę może niezbyt straszną, ale dość ważną. Gdyby nie diabelskie knowania i podszepty, może inaczej potoczyłyby się losy Heroda, który na początku deklarował, że nie chce nikogo prześladować, a jedynie rządzić sprawiedliwie po wieczne czasy.

Przedstawienie, choć długie, zagrane zostało z werwą. Dzieciom wiele radości sprawiła przerwa wprowadzona po narodzinach Chrystusa, podczas której artyści zaprosili widzów na scenę, by z bliska mogli obejrzeć szopkę, i częstowali wszystkich piernikami w kształcie serca. Połączenie dwóch planów, aktorskiego i lalkowego, wypadło wiarygodnie, choć dominujący był ten pierwszy. Aktorzy grali z zaangażowaniem i żarliwością, momentami moze nawet nadmierną. Efektownie brzmiały chóralnie powtarzane bądź śpiewane kwestie i kolędy oraz przygrywki wykonywane na skrzypcach.

Jednak pod względem siły wyrazu żaden spektakl nie mógł równać się z tym, jaki dał Teatr Rabcio z Rabki. Można powiedzieć, iż istotą sztuki lalkarskiej jest obdarzanie martwych przedmiotów duszą. Piotrowi Serafinowi i Pawłowi Stojowskiemu bez wątpienia to się udało. Wrażenie było tym mocniejsze, że aktorzy animowali nie postaci, lecz głównie sprzęty używane w gospodarstwie wiejskim. Pasterzy zagrały brzozowe kołki, wołka -kamień, osiołka - dzwoneczki, trzech króli - pomalowane deski z trójkątnymi wycięciami u góry, Heroda - szpadel z kawałkiem czerwonego płótna, hetmana - stary miecz, śmierć - stara kosa, diabła - zamiennie: beczka lub widły. Centrum sceny zajmował stół zbity z desek, w tle stały trzy plansze z wypalonymi wizerunkami aniołów i człowieka-krzyża. Tę maksymalnie uproszczoną scenografię, inspirowaną sztuką prymitywnych rzeźbiarzy Podhala, stworzyli Piotr Piotrowski oraz Grzegorz Kwieciński, który ponadto do "Pastorałki. Do Betlejem pospieszajcie" napisał scenariusz i ją wyreżyserował [na zdjęciu scena ze spektaklu].

Elementy ludowej obrzędowości, wierzeń i zabobonów oraz biblijne wątki stworzyły spójną i wyrazistą całość. Ujmowało proste, nieskomplikowane widzenie świata, wrażliwość i jednoznacznie rozpoznana sfera wartości. Pasterze do Betlejem wędrowali przez Wieliczkę, Pińczów, Bielany i cały szereg innych polskich miejscowości. Przybywszy do stajenki, wzruszali się, iż wszyscy ("ptaszki, rybki") mają swój kąt na ziemi, jedynie "Pan stworzenia" jest go pozbawiony. Złożyli dzieciątku skromne dary i zaśpiewali mu pastorałkę. Herodowi bogactwo i władza na nic się nie zdały, tak jak każdemu, kto "za rozkosze wieczny gniew kupił". Los człowieka jest w istocie nędzny, ledwie się urodził, a za chwilę musi umrzeć. Dobro od zła oddziela wyraźna granica, tak jak piękno od szkaradzieństwa; Śmierć, przychodząc po Heroda, zawołała: Na rozkaz Boga, królu Herodzie, chodź do piekła, boś ty brzydki.

Widowisko w zupełnie odmiennej tonacji i stylistyce zrealizował Teatr A z Gliwic, jedyny w Polsce zawodowy, offowy i muzyczny teatr podejmujący tematy biblijne. Bazując na tradycyjnym wzorcu, wzbogaconym o średniowieczne cytaty, pieśni liturgiczne, staropolskie kolędy i muzykę inspirowaną formami gregoriańskimi i renesansowymi autorzy "Pastorałki. Rzecz o Narodzeniu Pańskim" nadali swemu dziełu rys wyraźnie komediowy czy wręcz kabaretowy. Zgrabnie wplecione elementy farsy, groteski, purnon-sensowe żarty, a także odwołania do współczesnych wydarzeń, mód i obyczajów często wywoływały śmiech wśród publiczności. Dało się też dostrzec, że i aktorom przedstawienie, a zwłaszcza zabawa z konwencją, sprawia przyjemność. Odgrywając pasterzy tłumaczyli, że próbują gadać po góralsku, bo taka jest tradycja w polskich jasełkach, zaś w czasie dyskusji aniołów na temat katechizmowej definicji ich bytu pojawił się postulat, by rozmawiać nie po łacinie, lecz po polsku, bo przecież papież był Polakiem, a Maryja to królowa Polski. Ze względu na techniczno-ontologiczne przeszkody interesująco wypadł striptiz wykonany przez anioła. Członków gliwickiego teatru, animujących lalki wysokości dwóch pięter, chętni mogli zobaczyć jeszcze raz, wieczorem, na placu Po Farze, w czasie widowiska Kolaż adwentowy, połączonego z Wigilią Starego Miasta.

W sali teatru Andersena jako ostatni wystąpił Teatr Studio Arabesky, założony w 1993 roku przez studentów Charkowskiego Instytutu Sztuki. Scenariusz "Merry Christmas Jesus Christ" napisał Serhiey Zhadan. Fabuła została osadzona w przygranicznych rejonach Izraela i Palestyny i dotykała problemu relacji między okupantami a okupowanymi. Naczelnik federalnych kontyngentów wojskowych relacjonował w programie telewizyjnym jeden z epizodów swojego życia. Później akcja przeniesiona została do I wieku p.n.e. Wśród podążających na spis ludności uchodźców znalazł się szalony zbieracz żółwich jaj i zaczął opowiadać o znakach narodzenia Zbawiciela. Spektakl, mimo godnej podziwu kondycji i pracy aktorów, został przyjęty raczej sceptycznie. Chociaż niektóre kwestie wypowiadane były w języku polskim, brak całościowego tłumaczenia doskwierał i utrudniał pełne zrozumienie tego, co działo się na scenie. Ponadto przekaz często gubił się wśród agresywnych środków wyrazu, których natężenie w czasie dwugodzinnego widowiska mogło nie tylko zdezorientować, ale i porządnie zmęczyć. Bardzo krytycznie na lamach "Kuriera Lubelskiego" wypowiedział się o ukraińskim spektaklu Andrzej Molik: Można się (...) zastanawiać, czy trafił on na odpowiedni festiwal W zasadzie muskał miał doskonałe pomysły, jak przerwy na reklamę, niezwykle sprawne aktorstwo, ale w postmodernistycznych treściach był dęty, mętny i aż do bólu pretensjonalny. Z drugiej jednak strony, gdy wychodziłem z teatru, usłyszałem i takie zdanie, że było to najlepsze spośród wszystkich przedstawień.

Prowokowanie do tak skrajnych ocen wydaje mi się jednym z fundamentalnych walorów Betlejem Lubelskiego. Zaznaczmy jeszcze, że w czasie tego niedługiego przecież festiwalu pokazana została także Instalacja Przystanek Pauliny Kary, odbyły się dwa spotkania dyskusyjne Polscy majstrowie scenografii w powojennej szopce teatru lalek, koncert męskiego zespołu wokalnego Kairos oraz Wigilia Jazzowa. Można oczekiwać, że przyszłe projekty Włodzimierza Felenczaka będą pod względem ludycznym równie atrakcyjne i bogate.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji