Artykuły

Odkrycia Swinarskiego

Wyspiański jakiego pokazał w przeddzień stulecia urodzin i jubileuszowego roku Swinarski, to Wyspiański współczesnemu pokoleniu nieznany. "Sędziowie" nie byli po wojnie grani ani razu w zawodowym teatrze, "Klątwa" grana była dwa razy - w Warsza­wie i w Lublinie. A przecież kie­dyś, obok "Wesela", "Wyzwolenia", "Warszawianki", "Nocy listopado­wej" właśnie te dwie tragedie na­leżały do najczęściej grywanych sztuk Wyspiańskiego. Jest to zupełne nieporozumienie. Bez tych dwóch sztuk stoi on w naszym teatrze jak­by na jednej nodze. Spieramy się o symbole, o neoromantyzm, o insce­nizacyjne prekursorstwo, o nietzscheanizm, o hellenizm, o to czy wieszczem był czy nie był. A te dwie, jak je świetnie określił prof. Wyka: "galicyjskie tragedie" - le­żą sobie na półkach i nawet w szko­le wspomina się o nich półgębkiem. Nic dziwnego, że nieznanego po­wojennym pokoleniom Polaków Wy­spiańskiego wprowadził na nowo do teatru Swinarski. I zrobił to z peł­ną świadomością swojego zamierze­nia, dając w jednym spektaklu obie sztuki razem. Nic dziwnego, bo wia­domo, że Swinarski inaczej niż większość naszych reżyserów umie czytać polską literaturę. Pokazał to już na Krasińskim i Słowackim. Te­raz pokazał, że potrafi to samo zro­bić z Wyspiańskim. Dotychczas naj­większym pragnieniem ambitnych reżyserów było inscenizowanie "We­sela". Danie jeszcze jednej, absolutnie wiernej wobec oryginału albo całkiem różnej od poprzednich wersji scenicznej tego arcydramatu, który zresztą dla polskiego teatru jest pe­wnie równie ważny jak "Dziady". Swinarski zupełnie gdzie indziej umiał znaleźć u Wyspiańskiego to, co we współczesnym teatrze może oka­zać się najbardziej ważne i bliskie. Umiał zobaczyć w dwóch nie naj­wyżej cenionych dość wczesnych sztukach autora "Wesela" sprawy naprawdę istotne i prekursorskie wobec dzisiejszej sceny. Zalążki po­mysłów dramatycznych i teatral­nych, o których nie śniło się egzegetom prekursorstwa Wyspiańskie­go zapatrzonym wciąż w nowa­torstwo z czasów Wielkiej Reformy.

Przecież ani symbolizm, ani roz­bijanie sceny pudełkowej, ani autotematyzm nie jest doprawdy dzisiaj czymś nowym, ani też bardzo waż­nym w teatrze. Wszystko to już dobrze znamy i żadne niezwykłe po­mysły inscenizacyjne w "Nocy listo­padowej" czy karuzelowe kręcenie obrotówki w "Weselu" nie zrobi na nas wstrząsającego wrażenia. Po prostu zobaczymy jeszcze jedno do­bre czy gorsze przedstawienie, któ­re naprawdę niczym nas już nie za­skoczy. Pokazywany od tej strony Wyspiański jest klasykiem. Stanowi integralny składnik narodowego te­atru. Warto więc i trzeba go grać, ale czegoś rewelacyjnego trudno się spodziewać.

A jednak u Wyspiańskiego można odkrywać cigle coś nowego. I można z jego dramatów robić naprawdę rewelacyjne, prawdziwie współcze­sne i nowatorskie spektakle. Przed Swinarskim zrobił to już po trosze Grotowski, ale jemu tekst "Akropolis" posłużył raczej do pokazywania scen biblijnych, do inscenizowania tych niemalże archetypów świato­wej literatury. Zrobił to także Re­ne pokazując w "Kronikach królew­skich", że Wyspiański - nawet neoromantyczny, nawet poskładany z ułamków - potrafi mówić z dzi­siejszej sceny mądrzej i równie współcześnie jak dzisiejsi dramatur­dzy.

Ale Swinarski zrobił chyba naj­więcej. Za jednym zamachem od­walił wszystko to, co słusznie zresz­tą uważane było za nowatorskie dla epoki, w której pisał autor "Wyzwo­lenia" i wyciągnął sztuki najmniej efektowne, najgorzej pasujące do postaci Wyspiańskiego - Wieszcza i Inscenizatora - po to, żeby po­kazać ich prawdziwą nowoczesność.

Zewnętrzny sztafaż obu tragedii jest u Swinarskiego, zgodnie z au­torskimi didaskaliami, jednolicie naturalistyczny. Jedynie w stosunku do oryginału wyostrzony i zbrutalizowany. Swinarski świadomie, tak jak w "Fantazym", rozrzucał po scenie słomę i kazał gonić lokajo­wi kurę, tak tutaj z upodobaniem rozsypuje ogrodową ziemię, zawiesza portret Franciszka Józefa, wprowa­dza żywego psa, jednemu z aktorów daje niesamowitą maskę obsypane­go wrzodami syfilityka i z drobiaz­gową dokładnością rekonstruuje chasydzkie stroje Żydów. Ale nie to jest oczywiście w tym przedsta­wieniu najważniejsze.

Wystawiając razem "Sędziów" i "Klątwę" Swinarski połączył te dwie tragedie w jedną. Unaocznił wspaniały kontrapunkt środowisk ludzkich i przede wszystkim poka­zał ich wewnętrzną jedność. Jed­ność i tożsamość ludzkiego cierpie­nia i ludzkiej ofiary. Ofiary, której w imię racji moralnych dokonuje z siebie samego Joas w "Sędziach" i Młoda w "Klątwie". Bo przecież nie tylko naturalistyczny sztafaż, ale i fabuły obu tragedii są z dzisiej­szego punktu widzenia mało ważne. Treść "Sędziów", to mimo wszystko kryminalna historia z morałem, a konflikt moralny "Klątwy" oparty na cielesnym grzechu wiejskiego proboszcza, w epoce kiedy nawet w Watykanie dyskutuje się nad senso­wnością celibatu musi wydać się anachroniczny. Nie o to przecież cho­dziło Wyspiańskiemu. Fabuły obu sztuk, wzięte zresztą "z życia", by­ły dla niego tylko pretekstem. I to doskonale zrozumiał Swinarski. W obu tragediach istotę stanowi akt ofiary, akt wyboru dokonany przez dwoje bohaterów, którzy poświęca­ją siebie i innych w imię własnej - prawdziwej czy fałszywej, ale w pełni przyjętej i zaakceptowanej e-tyki. Joas ginie sam i gubi swego ojca i brata. Młoda wrzuca w pło­nący stos swoje dzieci, a zanim zgi­nie - rzuca się z płonącą pochod­nią przeciwko współsprawcom swo­jego nieszczęścia - przeciwko Gro­madzie żądającej ofiary i przeciw­ko Księdzu - kochankowi, który jej tę ofiarę podpowiedział.

Zarówno wyrównawcza ofiara z krwi za krew w "Sędziach", jak i ofiara oczyszczenia przez ogień w "Klątwie" dalekie są od fabuł i naturalistycznie odtworzonego obrazu galicyjskiej wsi pod koniec XIX wieku. Obie te ofiary tkwią w naj­głębszych pokładach wyobrażeń re­ligijnych i moralnych. Pierwsza w najstarszych przykładach z Tory, druga w najbardziej pierwotnych rytuałach pogańskich religii. Dla­tego i w "Sędziach" i w "Klątwie" zawarta jest niesamowita siła i okrucieństwo odwiecznych mitów i obrzędów, którym dzisiaj, za prze­wodem Artauda na próżno usiłuje dorównać współczesny teatr. Ale i nie to znowu stanowi o znaczeniu krakowskiego spektaklu. I nie o to przede wszystkim chodziło Swinarskiemu, kiedy przemyślał i po­łączył w jedno obie tragedie.

W tym przedstawieniu Joasa i Młodą gra ta sama aktorka - An­na Polony. I gra ona w gruncie rze­czy tę samą tragiczną postać. Wiel­kiego bohatera czy bohaterkę tra­gedii o człowieku, który jeden spo­śród swego otoczenia przyjmuje wi­nę i który szuka dla siebie i in­nych moralnego zadośćuczynienia. Który, przede wszystkim, buntuje sję przeciwko ustalonemu porządko­wi, przeciwko losowi. Naturalny bieg rzeczy powinien przecież w obu sztukach być inny - gdyby były napisane zgodnie z ich zewnętrz­nym naturalistycznym obrazem. Tyl­ko decyzja Joasa i decyzja Młodej zamienia jedną kryminalną i jedną obyczajową sztukę - w tragedię. Tutaj konstruktorem sytuacji tra­gicznej i mordercą głównego bohate­ra nie jest Fatum, ale - człowiek, który potrafi nadać tragiczne rysy swojemu istnieniu i który próbuje szukać zadośćuczynienia moralnego nawet kosztem własnego życia. Dla­tego "Klątwa" i "Sędziowie" to na pewno coś więcej niż, jak to się często mówiło: "tragedie greckie" przeniesione na polską wieś. To nie neoromantyczne stylizacje, jak wiele spośród "greckich" sztuk Wy­spiańskiego, to prawdziwa próba współczesnej tragedii, tragedii czło­wieka, który sam jest sprawcą swo­jego losu.

Praca reżyserska i scenograficzna Swinarskiego jest w tym przedstawieniu z pewnością doskonała. Bar­dzo precyzyjnie prowadzeni są ak­torzy świetnie rozumiejący swoje zadania i w wielu wypadkach tworzący nie byle jakie kreacje (Sadecki ja­ko Samuel, Olszewska jako Jewdocha, Pszoniak - Natan, Bednarska - Matka). Oczywiście jest to praw­dziwy benefis Anny Polony, która najpierw znakomicie gra chorowi­tego żydowskiego chłopaczka - nie­doszłego muzyka wirtuoza, jednego z tych przyszłych Heifetzów czy Horowitzów, co rodzili się na przełomie stuleci w Rosji i Polsce, a o których tak pięknie pisał Babel. A zaraz potem gra Polony zupełnie inną rolę, rolę pełnej życia, zmysło­wej i zachłannej polskiej dziewczy­ny, księżej kochanki czującej się "panią na plebanii". Rozumie też ona dobrze, że zarazem gra tego sa­mego tragicznego bohatera i tylko w ostatniej scenie szaleństwa nie starcza jej siły, ruchu i głosu, żeby w najwyższym punkcie zamknąć swoją sceniczną kreację.

Zresztą w całym spektaklu o wie­le bardziej zwartą i pełną kompo­zycję stanowią "Sędziowie". "Kląt­wa" ma świetne i bardzo zróżnico­wane sceny, takie jak ekstatyczna procesja czy też rozmowa Matki z Księdzem. Chwilami jednak zaczy­na nawet trochę nużyć i zamienia się w to, czym być nie powinna - w naturalistyczną opowieść o niez­wykłym zdarzeniu na galicyjskiej wsi. Także scena finałowa, która powinna stanowić ostateczną kulmi­nację niesamowitości i grozy, nie wytrzymuje porównania ze znako­mitą procesją i wydaje się mniej udanym powtórzeniem poprzednio już zastosowanych chwytów insceni­zacyjnych. Ale przecież całość, to przedstawienie wielkiej miary. Od­krycie Wyspiańskiego jakiego nie widzieliśmy w naszym teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji