Artykuły

Letni esej zamiast dyskursu, czyli "Burza" przenoszona

"Burza" w reż. Janusza Wiśniewskiego w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Głosie Wielkopolskim.

Teatr Janusza Wiśniewskiego tworzy wielką rodzinę. Niektórych jej członków znam aż za dobrze. Innych tylko z wesel i pogrzebów. Wszyscy oni pojawiają się w śnie Prospera, wygłaszają to, co mają do powiedzenia. I znikają.

"Przychodzimy, odchodzimy..." śpiewają Duchy, Zjawy i Głosy Wyspy, tak jak śpiewają podczas każdego występu artyści Piwnicy Pod Baranami. Kilka lat temu Maria Janion mówiła, że powinniśmy wejść do wspólnej Europy z naszymi zmarłymi. I weszliśmy, i jesteśmy. Ze swoimi prywatnymi zmarłymi i duchami, wszedł do szekspirowskiej "Burzy", a właściwie do głowy Prospera także Janusz Wiśniewski. Jest w niej miejsce na Eliota, Audena, Marma, Nietzschego, Psalmy... W pewnym momencie ta głowa jednak pęka, bo zrobiło się w niej za ciasno. Prospero zrzuca swój płaszcz i tyin samym traci wszelką moc. Świat stworzony na scenie przez Wiśniewskiego rozpada się, ale nie kończy. Trwa nadal. Zasadnicze Medium Cierpiące , Chirurg znany nam z "Panopticum a' la Madame Tussaud" i Kaliban stylizowany na Elvisa Presleya opowiadają swoje prywatne historie, jakby spoza wyspy, jakby z innego "nowego wspaniałego świata".

Za długo czekaliśmy na tę "Burzę". Zamiast grzmotów, oglądamy na scenie reżyserskie pomruki. Janusz Wiśniewski snuje na oczach publiczności swoje rozmyślania na temat roli artysty w świecie współczesnym. Raz cytuje własne przedstawienia (których jestem gorącym orędownikiem), innym razem aluzyjnie nawiązuje do innych twórców, głównie z rejonów wielkiej literatury i filozofii. Szkoda tylko, że nie wadzi się z przywołanymi mistrzami. Zamiast dyskursu oglądamy na scenie "letni" esej z wykorzystaniem chwytów dobrze nam już znanych. Szkoda. Autorskie przedstawienia Wiśniewskiego zawsze miały tempo, rytm, swój własny nerw, prowokowały nie tylko do myślenia, ale do kłótni. Oglądałem drugie przedstawienie. Jak to u Wiśniewskiego bywa, aktorzy grają jak w przysłowiowym szwajcarskim zegarku: precyzyjnie. Ale co mi po tym, skoro nie mam się o co spierać z reżyserem. Dla mnie przedstawienie skończyło się w momencie, kiedy Prospero zrzucił Płaszcz. I wtedy miatem ochotę klaskać. A potem? Podobnie jak wszyscy nie za bardzo wiedziałem, kiedy się skończyło. Pogadali sobie i zeszli ze sceny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji