Artykuły

Biedni Anglicy nic nie pojmują

Sztuka Doroty Masłowskiej okazuje się zbyt hermetyczna dla brytyjskiego widza. To wina złej adaptacji, nie specyficznego języka - o spektaklu "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" w Soho Theatre w Londynie pisze James Hopkin w "The Guardian".

Dorota Masłowska jest niemal nieznana w Wielkiej Brytanii. Owszem, jej debiutancką powieść można dostać w przekładzie angielskim, jednak w anglocentrycznym, eurosceptycznym i zorientowanym na marketing Londynie nie ma to większego znaczenia.

Dodajmy do tego stereotyp Polaka rodem z rysunkowych historyjek - hydraulik, sprzątaczka, kierowca nieznający znaków drogowych - a dopiero wtedy możemy docenić, jakim osiągnięciem jest wystawienie sztuki Masłowskiej na scenie londyńskiego teatru.

Nie bez problemów. Jak mówi sama autorka, "sztuka jest po angielsku, wszystkie nazwy własne, cała warstwa obyczajowa - polska. Publiczność angielska śmieje się w zupełnie innych momentach niż polska. Sprawę chyba rozwiązałyby napisy".

Napisy z pewnością by się przydały, gdyż wiele z jej bezpośredniej i magicznej frazy ginie w prezentowanej wersji. Reżyserka Lisa Goldman wykorzystała do adaptacji sztuki amerykański przekład, ale zamieniając Rumunów mówiących po polsku na londyńczyków posługujących się rumuńskim, sprawiła, że oryginalny humor i kulturalne odniesienia niemal zginęły.

Mimo to można się bawić, obserwując Parchę i Dżinę, parę "psychoćpunów" chcących wrócić do Warszawy z zabawy na jakimś zadupiu. Chwieją się na nogach, zaglądają do przydrożnych mlecznych barów i, udając biednych Rumunów, próbują zabrać się dalej z pechową ofiarą ich pijanego towarzystwa.

Andrew Tirman przekonująco wciela się w rolę gburowatego Parchy, telewizyjnego kaznodziei, który za wszelką cenę chce być rano w Warszawie, gdzie ma stanąć przed kamerą. Znacznie słabiej wypada Andrea Riseborough jako Dżina, ciężarna dziewczyna w kłopotach - rumuński akcent aktorki ustawicznie przybiera postać piskliwej wymowy amerykańskiej i trudno wykrzesać współczucie dla jej losu. Dwa monologi prezentowane pod koniec sztuki są zbyt długie, by skupiały uwagę, i w żaden sposób nie rozjaśniają sytuacji. Pomimo obecnego w sztuce zaraźliwego humoru, nie brak momentów niejasnych, o znaczeniu zrozumiałym dla Polaków, lecz nie dla Anglików. Może i tak być, ale jeśli Lisa Goldman chciała podbić brytyjską publiczność, która o Polsce wie mało, powinna była przyłożyć się do adaptacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji