Opera za wiele milionów
Premiera nowej sztuki Durrenmatta to dziś święto w każdym teatrze. W omijanej przez geniusza dramaturgii ziemi szwajcarskiej pojawił się nagle znakomity pisarz dramatyczny, jak ów drogocenny uran w jałowej kopalni koło Haxl, o której tyle się mówi we "Franku V". Na niemieckim obszarze językowym nowych sztuk Durrenmatta oczekuje się jak swego czasu nowych sztuk Schillera; to rzecz znana. I dzieło Durrenmatta zasługuje na najwyższe oceny. Czy także "Frank V"?
Zajmę się tu dzisiaj wpływologią - czego w zasadzie nigdy nie robię - ale to dlatego, że sam Durrenmatt zmusza tym razem, prowokuje do porównań i zestawień. Napisał bowiem "Franka V" w wyzywającym kontekście z pewnymi zjawiskami minionego teatru, i to nie tylko z natchnienia "Opery za trzy grosze", która oczywiście każdemu widzowi i czytelnikowi "Franka V" natychmiast przychodzi na myśl. Durrenmatt wyrósł no pożywce dramatu niemieckiego i filiacje jego sztuki sięgają, głębiej w przeszłość - aż do teatru uniwersalnego Wagnera, który w swoich potężnych operowo-dramatycznych widowiskach zamierzył dać syntezę wszystkich rodzajów teatru. Teatr powagnerowski posługuje się często, czasem obficie muzyką; ale nigdy w tym stopniu, do jakiego posunął się Durrenmatt. Brecht wprowadził songi. Brecht tworzył nowet śpiewogry. Ale uwertura, arie, stała interwencja orkiestry...toż to zadanie dla Felsensteina, który teatr dramatyczny potrafi zrobić z najbardziej werystycznej opery. Może śpiewacy powinni wykonywać "Franka V" i może przede wszystkim należałoby się odwołać do krytyki muzycznej, omówić dzieło PAULA BURKHARDA, omal współtwórcy sztuki, ocenić orkiestrę i chór, pod dyr. JANUSZA JĘDRZEJCZAKA biorące sprawny, jak odczuwa laik, udział w przedstawieniu.
Oczywiście, opera "Frank V" jest na biegunie ideowo przeciwnym "Gesamtkunstwerk" Wagnera, natomiast zbliża się do bieguna radykalizmu i socjalizmu Brechta. Zależność "Franka V" od "Opery za trz grosze" jest zbyt widoczna, aby nie miała być świadoma i zakładająca - przy randze pisarskiej Durrenmatta niezależną od Brechta postawę i rozwinięcie myśli społecznej.W pewnej mierze tak się też dzieje, chociaż forma brechtowska nieodparcie wzywa do porównań, niekoniecznie korzystnych dla Durrenmatta.
I jeszcze jeden gatunek teatralny oddziałał na kształt "Franka V", angielska farsa makabryczna. To jest także gatunek bardzo osobliwy i na kontynencie nowy. Czytałem był, że Durrenmatt przerabiał pakrotnie libretto "Franka V", że poprzednio było w utworze mniej makabry, że brakowało w nim zarówno sceny otrucia prokurenta przez oboje Franków jak i zamknięcie Franka V przez syna-spadkobiercę w pancernym sejfie. Jeżeli tak było w istocie, formalny kierunek sztuki jest wyraźny: u groteskowienie i przewaga parodii nad realistyczna, satyrą. Blisko karykatury, jak najdalej od publicystyki.
A więc zwycięstwo igraszek formalnych - miejscami zbliżonych aż do teatru Ionesco - szyderstwo słabiej chłoszczące niż w brechtowskiej "Operze za trzy grosze", chociaż Durrenmatt nie wymaga od widza takiej gimnastyki intelektualnej jak przy zetknięciu z "Romulusem Wielkim", czy zawiłościami moralitetu "Anioł zstąpił do Babilonu"? Nie. Durrenmatt poniósł pewne porażki na przedpolu artystycznej konstrukcji, ale zwyciężył na froncie ideowym. Dał we "Franku V" morderczo ostry pamflet społeczno-polityczny, dowodem przyjęcie tego utworu w krajach kapitalistycznych - Durrenmatt pisze przede wszystkim dla zachodniego świata - uznanie, hamowane gniewem, pochwały, obwarowane odrazą i oburzeniem.
I ten ideowy sukces jest jedynie ważny: krytyka świata kapitalistycznego z pozycji drugiej połowy XX wieku, nie naśladownictwo ale zasadnicze rozwinięcie "Opery za trzy grosze", już nie opera żebracza, ale opera bankierska. W Zurychu, gdzie największe banki Europy, odbyła się prapremiera "Franka V" i Durrenmatt zmusił widownię do oklasków.
Brecht w sztuce "Opera za trzy grosze" - a przede wszystkim w powieści pod tym samym tytułem - dał obraz gangsterskiego kapitalizmu w agresji, kapitalizmu w ostatnim stadium ale jeszcze prężnego. Zdobywczego. Gangsterzy, bandyci, złodzieje i przeniewiercy we "Franku V" stają w gruncie rzeczy przed katastrofą swoich metod. Świat poszedł naprzód, "rodzi się era syta i zezwierzęcona", kapitalistyczny nowy ład wróży republikę menażerów, państwo ogólnego dobrobytu i wiecznej szczęśliwości. Durrenmatt z nieporównanym szyderstwem rozbija ten mit. Zmienią się pewne formy ale treść, istota kapitalistycznego bezprawia, oszustwa i grabieży pozostanie ta sama. W krwawą groteskę zmienił Frank V zbrodnie i gwałty swoich przodków: morderstwa przeradzają się w jakąś autokarykaturę i same już nie ochronią przed bankructwem. Ale nie ciesz się, dobry człowiecze: Frank VI wprowadzi nowe metody, na pozór "uczciwe", i bank znowu rozkwitnie, prywatny bank jest nieśmiertelny, tam, u nich. Czasem zarzuca się Durrenmattowi - jak Piskatorowi w innym kręgu kultury niemieckiej - skłonności do radykalizmu drobnomieszczańskiego, obce klasie robotniczej i ograniczone w pozytywnym widzeniu świata. "Frank V" odpiera te zarzuty. Jest to sztuka wyraźna, stanowcza, określona jednoznacznie - jakąż dobrą drogę odbył Durrenmatt od "Małżeństwa pana Missisippi" do tej sagi rodu bankierskiego!
Teatr Dramatyczny zbyt jest oswojony z teatrem Durrenmatta, teatrem epickim, by w inscenizacji "Franka V" nie miał dać widowiska wysokiej próby. I tak jest rzeczywiście, a jednak oceny spektaklu - mimo znakomitej scenografii, pewnych świetnych ujęć reżyserskich i poszczególnych osiągnięć aktorskich - nie można wyczerpać w jednym oklasku. Przedstawienie "Franka V" nie może się jednak równać ze znakomitą "Wizytą starszej pani" czy następnymi prapremierami polskimi Durrenmatta w tymże teatrze. Na przeszkodzie stanęła niedostatecznie konsekwentna myśl reżyserska, odbijająca się po części na interpretacji aktorskiej. Swinarski zbyt dosłownie pojął, moim zdaniem, operowość sztuki, stąd - mimo odżegnywania się od celebracji - celebrowanie sceny za sceną, kosztem tempa i napięcia dramatycznego; w takich chwilach też mi się przypominał Wagner.
"Frank V" jest komedią, komedią groteskową, jest ostrą makabryczną farsą, w której gorzki, zjadliwy humor musi być ważnym składnikiem. Nawet sytuacje, na milę zalatujące liryzmem czy krwawą tragedią, muszą być przepuszczone przez filtr parodii. Tymczasem Ida Kamińska zagrała Otylię Frank w konwencji dramatu realistycznego. Kamińska to wielka artystka i zagrała świetnie, wznosząc się w końcowej lamentacji nad ruiną swoich marzeń i nadziei na wyżyny tragizmu i sztuki aktorskiej. Tylko że... zagrała postać z innej sztuki, ironia, sarkazm, makabryczny humor rzadko dochodziły do głosu. Przy nazwisku Kamińskiej na afiszu czytam: "występy gościnne". Kamińska powinna stale, systematycznie grywać w polskim teatrze, od lat ją do tego namawiam. Z jej pięknym aktorstwem powinien się często stykać widz polski, i nie tylko w Warszawie. Gorące oklaski witają ukazanie sie artystki na scenie Teatru Dramatycznego: to wyraz podziwu dla jej osobowości twórczej i oczekiwania na jej rychłe, nowe role.
Wćwiczeni w styl Durrenmatta, na przeżywanie reagujący dystansem, na patos epicki i liryczny drwiną, aktorzy Teatru Dramatycznego kiepsko śpiewali, choć ich wysiłek był widoczny i litościwych wzruszał. Najbardziej "operowo" trzymali się Fetting i Gołas, przejmująca okazała się aria Franka V u łoża umierającego prokurenta. Kapitalnie zabrzmiał też ironiczny czwórgłos ku cici "dobrych" kapitalistów.
CZESŁAW KALINOWSKI zagrał Franka V wybornie, w stylu, podobnie jak EDMUND FETTING personalnego szefa banku, a WIESŁAW GOŁAS poczciwca przerobionego w drania, niczym w sztuce Brechta "Człowiek jest człowiekiem" (jeszcze jedna reminiscencja). Wybornie też pojęła i wypełniła, swe zadanie para młodocianych Franków: IGNACY GOGOLEWSKI i BARBARA KLIMKIEWICZ. Celnie dołączyli się do nich JÓZEF PARA, FELIKS CHMURKOWSKI, STANISŁAW GAWLIK, WOJCIECH POKORA, STEFAN WRONCKI, JAROSŁAW SKULSKI, KAROLINA BORCHARDT. Nadużywał krzyku i szastania się MIECZYSŁAW STOOR. W ważnej roli bankowej kurtyzany zademonstrowała HALINA DOBROWOLSKA należycie efektowny sex-appeal, który Friedzie otworzył jej konto bankowe, i dyskretny liryzm, który ją szybko wykończył.
Małą rólkę prezydenta państwa zagrał JAN ŚWIDERSKI. Nie ma małych ról! Świderski stworzył postać dla sztuki węzłową, stosunek władzy państwowej do władców pieniądza zarysował po brechtowsku. Była to zarazem rola bodaj najbardziej durrenmattowska w przedstawieniu.
Wspominałem już o oprawie plastycznej sztuki. Dekoracje EWY STAROWIEYSKIEJ I KONRADA SWINARSKIEGO są wręcz znakomite, kostiumy też. Pomysł z kurtyną, na której namalowany dom bankowy Franków - doskonały. Melansz pompy, blichtru i złego smaku, rodem z moderny, święci triumfy scenoplastyczne, zwłaszcza w scenie cmentarnej i w buduarze Otylii Frank. Reżysersko uzyskały najcelniejsze sceny sztuki dobre wypunktowanie, uważam też, że w scenie piwnicznej reżyser nie nadużył prawa groteski. Ale niektóre gagi są mniej udane: po co natrętnie aluzyjna czaszka przy kopaniu grobu, po co figle z podwójnym kelnerem? Opera - nawet bankierska - to jednak nie cyrk.
Przekład poprawny, co już jest pochwałą, zważywszy diablo trudne zadanie tłumaczenia durrenmattowskich songów.