Artykuły

O czym pisać, skoro się nie chce, gdyż nie ma o czym?

Play Strindberg w reż. Tadeusza Bradeckiego w Starym Teatrze w Krakowie. Felieton Pawła Głowackiego.

O czym pisać, jak nie ma o czym, a przecież trzeba? Tak, trzeba pisać, bo jak nie, skoro Narodowy Stary Teatr znów się wiekopomnie popisał?

Na okoliczność 40-lecia aktywności aktorskiej Edwarda Linde-Lubaszenki Tadeusz Bradecki wyreżyserował sztukę Friedricha Diirrenmatta "Play Strindberg". Czy mam stalówkę kompromitować wkanaleniem jej w debilny proceder opisywania arcydzieła o całą studnię beznadziejniejszego niż muzeum zegarów w Jędrzejowie, gdzie eksponat tyka tylko o tyle, o ile obuty w filcowe kajaki oglądacz kopnie eksponat w - jak mawiają nasi bracia ze wschodu - żopu tiszyny? O czym pisać, skoro się nie chce, gdyż nie ma o czym? Jak pisać, jeśli w istocie nie pisać, lecz pod płotem zdechnąć człowiek łaknie?

Ten, który dał czytającym prozę blasku, mocarny tom swych felietonów zatytułował: "Morze utraconych opowiadań". Otóż, felieton niniejszy niechaj będzie felietonem utraconych felietonów. Nie chce mi się, więc nie napiszę o mym debilizmie, który w poprzednim akapicie polega na ustawieniu słowa: Bradecki w bezpośredniej bliskości słowa: reżyser. A jako że tego mi się nie chce, nie wkanalę pióra w felieton pod tytułem: "Wielcy, którym się wydaje". Tak, to by majstersztyk stylistyczny byt. Ale nie będzie go. Bo mi się nie chce, żeby był. Agonia Starego nie daje szans na pisanie.

Edwardowi Linde-Lubaszence w roli Edgara (mąż-mękoła), Elżbiecie Kar-koszce w roli Alicji (żona-mękoła) oraz Aleksandrowi Fabisiakowi w roli Kurta (kochanek-mękoła, przy czym uściślić muszę, że tu, niestety, nie o kochanka Edgara, lecz o kochanka Alicji chodzi, co boli, bo jakby Fabisiak kochał się w Lubaszence - dzieło Bradeckiego ocalałoby przynajmniej w pewnych kręgach) - wszystkim im przez godzinę i czterdzieści pięć minut nicości się wydaje, że wystarczy mieć nogi, żeby być aktorem. Otóż, nie wystarczy. Na ten przykład, mój kot Feliks ma, proszę sobie uzmysłowić, nóg tyle, co Karkoszka i Lubaszenko razem wzięci - a aktorem, cholera jasna, nie jest w ogóle. Nie jest kapłanem Melpomeny, choć od świtu do nocy miauczy jak Lubaszenko, Karkoszka i Fabisiak od początku do końca. Bredzi jak z nut. A może by go tak jednak wysłać na rozmowę z dyrektorem Mikołajem Grabowskim? Muszę to poważnie przemyśleć. W końcu mnie, tak jak i Grabowskiemu, nie przelewa się. Pięć złotych za spektakl - to przecie nie w kij dmuchał w naszych czasach, kiedy to minister Dąbrowski, przez złych ludzi zwany Banderasem Ducha, wręcza Grabowskiemu zielone miliony tak dalece puszyste jak futro Feliksa mego... No i co mam teraz napisać? Znowu: amen? Nie chce mi się...

Dokładnie przez tyle samo nicości, czyli przez dwie godziny bez haka, na którym teraz ja, wasz Janosik, wiszę - pani scenograf Urszuli Kenar się wydaje, że jak maniakalne snopy światła wciąż z lewa na prawo suną po zasłoniętych oknach, to oznacza, że akcja dzieje się na wyspie, na której jest sprawna latarnia morska. Otóż - przykro mi, ale nie. Uporczywie jąkające się na zasłoniętych oknach światło nie jest wyspą ze sprawną latarnią. Jest za to wciąż niesprawnym Starym Teatrem. A przecież trąbię, jak najęty pyskuję, że czas najwyższy naoliwić! I co? Czy do tego pytania mam legendarny rym dopisywać w odpowiedzi? Tego też mi się nie chce. Znów coś się w Starym zacięło. I tyle. Tym razem - techniczny władający punktakiem. Zalał się? Obawiam się, że nie. Obawiam się, że był trzeźwy jak zwierzę, czyli jak aktualna artystyczna grafomania instytucji, która technicznym ZUS miesiąc w miesiąc obstalowuje.

I czy naprawdę muszę mówić, dodawać, rozstrzygać pilnie, komu jeszcze i co mianowicie się wydaje w bryndzy pod tytułem "Play Strindberg"? Otóż - Bradeckiemu. Widzi mu się najwyraźniej, że wystarczy nie przeczytać, albo, co na jedno wychodzi, bez zrozumienia przeczytać to, co się wystawia, by w Starym zaistnieć. Nie. Nie muszę mówić - zwłaszcza, że mi się nie chce

- iż Bradeckiemu wydaje się właśnie to. Muszę natomiast wypowiedzieć frazę fundamentalnie przerażającą. MA CHŁOP ŚWIĘTĄ RACJĘ!!! Tak jest - jeśli o sztukę reżyserii chodzi, dziś w Starym żenująca niekumatość jest walorem, jak mawiają filozofowie - redundantnym. Jak nie kumasz, albo lepiej, jak ci się nie chce kumać - do Starego wal jak w dym. Nie inaczej: mój Feliks ma u Grabowskiego szansę nieziemskie.

Szanowny Panie Dyrektorze! Przecież Feliks Głowackiego wyreżyserowałby tego Diirrenmatta zauważalnie głupiej niż uczynił to, by tak rzec, Feliks Bradeckiego! Opowieść jest o piekle małżeńskim, o trojgu starych ludzi, co się gryzą jak psy, do końca, aż do zagryzienia dokumentnego. Wiem, wiem, "Play Strindberg" to nie są szczyty autora "Wizyty starszej pani", ale jeśli jedynym powodem prowadzenia przez pana teatru, w którym ja ongiś uczyłem się życia, jest robienie ze mnie kretyna - to, na rany Chrystusa, róbżeż pan to z sensem! Arcydzieło Bradeckiego powoduje, że aktorka grająca w "Niewolnicy Isaurze" rolę Isaury szaleje z radości, że nie jest u pana na etacie. To cieszy. Aliści, gdyby pod pana skrzydłami kretyna wbił ze mnie nie Bradecki, jeno Feliks mój - zapewniam: rzeczona aktorka, ściśle z powodu tej samej radości, samodzielnie przegryzłaby sobie tętnicę udową! A tak - to co? Zdycham z nudów. Rób pan ze mnie kretyna - ale z przytupem. Daj pan żyć. Daj mi pan chcenie do pisania. Bo- na obecnym poziomie pańskiej aktywności duchowej mam ledwie tytuł. Żopa tiszyny, mianowicie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji