Artykuły

Socjologowie u bram (teatru)

"Szewcy u bram" w reż. Jana Klaty w TR Warszawa. Pisze Jagoda Hernik Spalińska w Teatrze.

Ostatnia premiera, czyli "Szewcy u bram" wg "Szewców" Stanisława Ignacego Witkiewicza, potwierdza, że - jak Polska długa i szeroka - reżyserzy nie wiedzą, co dziś zrobić z Witkacym. Na północy, w Gdańsku, Grzegorz Wiśniewski odarł "Matkę" z groteski i zostawił samego "Ibsena". Na siłę "unormalniając" Witkiewicza, cofnął go w rozwoju, bo przecież Witkiewicz swoim groteskowym stylem Skandynawów właśnie parodiował. Na południu, w Krakowie, Piotr Chołodziński, także w "Matce", ubrał Witkiewicza w ponadczasowy estetyzm, jakby nie wierząc kompletnie w siłę samego tekstu. Polska centralna chwyciła się jeszcze innego sposobu. "Szewcy" w TR Warszawa to Witkacy krytyczny czy - inaczej - zaangażowany, głównie dzięki zastąpieniu części jego dramatu cytatami ze Slavoja Ziżka i Cezarego Michalskiego.

Każdy reżyser innymi środkami - ale wszyscy z intencją udowodnienia, że Witkacy jest nam bardzo bliski - niszczy to, co zawsze jest współczesne - wielkość pisarza. Nikt nie wierzy, że sam Witkiewicz w zupełności wystarczy.

Nawet niektórzy naukowcy odesłali Witkacego do lamusa (ostatnio Anna Kuligowska). Tymczasem, niespodziewanie, opinii nieufnych reżyserów i uczonych zaprzecza najbardziej współczesny dramat europejski. Czym bowiem różni się Witkiewicz od Renę Pollescha? Tak samo jak u Pollescha bohaterowie Witkiewicza roztrząsają zagadnienia filozoficzne, polityczne, socjologiczne, estetyczne, mieszając naukowe pojęcia z ulicznym żargonem, gwarą, przekleństwami. Tak samo nawiązują w swych rozmowach do postaci znanych z rzeczywistości i tak samo poddają się nieustannej autoanalizie, co oglądaliśmy niedawno w tym samym TR Warszawa podczas "Ragazzo dell'Europa".

Jan Klata we współpracy ze Sławomirem Sierakowskim, jakby nie widząc, że Witkacy spełnia wszystkie warunki teatru zaangażowanego spod znaku niemieckiej dramaturgii współczesnej, dokonali na nim zabiegów "upolleschających". Jednak poprawianie Witkacego Ziżkiem, zamienianie Zahorskiej na Bochniarz czy dodawanie Tuska do Wawelu wcale tekstu Witkiewicza nie uwspółcześnia, najwyżej - udoraźnia. Witkacy w tym, co pisze o ekonomii, polityce, człowieku, jest wystarczająco aktualny i nawet łatwiej do widza trafi dziś niż za komuny, gdy żyliśmy jednak w niby-świecie, gdzie polityka istniała w teatrze tylko jako aluzja, a sprawy ekonomiczne na scenie nikogo nie obchodziły. "Szewcy", "Matka", "Bezimienne dzieło" - czytane współcześnie - zaskakują aktualnością języka, trafnością diagnoz, znanym dzisiejszemu człowiekowi autoironicznym splinem.

"Szewcy" to dramat metafizyki pracy ("Więzienie nie więzienie - pracy nikt się nie oprze. Praca to cud najwyższy, to metafizyczna jedność wielości światów, to absolut!"). Lewicowi twórcy z TR-u, o dziwo, zamiast o pracy woleli mówić o władzy, czyli wyjaśniać, w jaki sposób funkcjonują dziś nowoczesne metody sterowania społecznym buntem. Można i tak. Można inkrustować Witkacego współczesną socjologią, ostatecznie jest to jakoś spójne z tym, co Witkacy w swoich dramatach robił.

Problem w tym, że w nowym przedstawieniu Rozmaitości ofiarą tych zabiegów padł sam teatr. Jan Klata może się inspirować tym, co mówi Sierakowski, brać go na konsultanta, a nawet współautora dramatu, jeśli to konieczne, ale tym bardziej powinien wesprzeć się dobrym dramaturgiem, który te zrodzone z fascynacji nową lewicą idee ubierze w formę teatralną. Tymczasem "Szewcy u bram" nie zdradzają żadnego udziału dramaturga. Postaci są tu karykaturalne, jak Scurvy i Księżna Irina, albo spłycone i jednowymiarowe, jak Czeladnicy. Banalna, wymuszona - i napuszona - pointa kończy spektakl rozpadający się na kilka etiud. Kinga Dunin twierdzi, że wszystko w spektaklu Klaty i Sierakowskiego jest w porządku, bo ona go zrozumiała. Jednak teatr to nie jest seminarium socjologiczne!

Oczywiście, istnieje w nim także warstwa intelektualna, podobnie

jak na wykładach uniwersyteckich pojawia się element teatralny. Wyobraźmy sobie jednak, że na Wydział Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego przyjeżdża profesor, by wygłosić ciekawy wykład, a gazetka uniwersytecka o tym pisze kilka tygodni wcześniej. Studenci tłumnie przychodzą i przez dwie godziny profesor daje błyskotliwy pokaz, wszyscy dobrze się bawią, nikomu nie chce się spać, profesor jest superatrakcyjny. Jednak wykład nie ma konstrukcji ułatwiającej podążanie za naukową myślą, profesor serwuje banały i powtarza swoje artykuły sprzed lat. Czy seminarium będzie udane? Nie, bo na wykładzie element teatralności ma tylko służyć lepszemu przekazaniu prawdziwej wiedzy, a nie ją zastępować. W teatrze zaś nowe, inspirujące idee mają służyć temu, co jest teatrem.

Tymczasem w przedstawieniu Klaty mamy albo wykład socjologiczny w formie dialogu, albo słaby kabaret polityczny. Ponieważ nie można tłumaczyć, jak

to robi Kinga Dunin, że - owszem - Scurvy wygląda jak Zbigniew Ziobro, jest scena przesłuchania przed komisją, itd., ale to nieważne, to nic nie znaczy, tak naprawdę chodzi o coś innego. W teatrze, jeśli coś jest na scenie, to znaczy. Teatr to system znaków, z nich odczytujemy myśl autorów przedstawienia. Jeśli przebranie za Ziobrę nic nie znaczy, to może zróbmy eksperyment i następnym razem przebierzmy go za Donalda Tuska albo Aleksandra Kwaśniewskiego.

Niezrozumienie, jak działa teatr, widać też w scenie z celi śmiechu. Klata i Sierakowski poddają w niej publiczność tej samej torturze, co postać teatralną. Puszczana z taśmy piosenka filmowych szewców idzie bowiem bez końca i po kilku minutach wszyscy są wykończeni i chcą do domu. Jest to jednak zabieg na miarę teatru amatorskiego, podobnie jak zmuszanie publiczności do wstawania na komendę aktora. Przedmiotem fizycznych działań jest w teatrze postać, a nie widz. Jeśli Klata i Sierakowski chcieli pokazać, czym jest tortura odmóżdżenia, powinni byli tego dokonać na scenie i środkami teatralnymi. Czy aby pokazać ból fizyczny, reżyser będzie walił każdego widza palką w łeb? Teatr profesjonalny to sztuka umowności, która nie polega na umieszczaniu widzów w sytuacji bohaterów poprzez poddawanie ich tym samym bodźcom, o jakich jest mowa w tekście dramatu czy na scenie. Normalnie w teatrze nawet aktora się nie kluje szpilką, kiedy ma grać ból, a co dopiero widza. Sławomir Sierakowski może sobie z tego nic zdawać sprawy, ale Jan Klata jednak powinien.

Kolejna rzecz. Spektakl w Rozmaitościach jest skierowany do czytelników pism socjologicznych, osób wyrobionych intelektualnie, inteligentów. Tymczasem ostatnia, za długa i rozbijająca spektakl, część "Szewców u bram", czyli przesłuchanie, to kabaret skierowany do najmniej wymagającego widza. Cała ta scena z przerysowanym, i przez to kompletnie w tym nieprawdziwym, Scurvym-Ziobrze nie ma nic z demonizmu i siły Witkacowskich uwiedzeń ("Przynajmniej milcz lubię, gdy to odbywa się jako milcząca, ponura ceremonia upodlenia samca w całkowitej ciszy"). Grająca w tej scenie Ewa Kasprzyk ma w sobie tyle z demoniczności kobiet Witkacego, co i z Sharon Stone. To raczej jakaś małomiasteczkowa sklepowa z GS-u, uwodząca kierowcę wozu dostawczego. Jej rola to zaprzeczenie Witkacowskiej erotyki, której źródłem jest przecież fascynacja intelektualna ("Ach, jaka ona mądra jednak jest! To podnieca mnie do szału"), a nic wyginanie się na stole i oblizywanie mikrofonu. Scena broni się tylko jako satyra polityczna, bardzo zresztą niewyszukana: zobaczcie, taki jest polityk PiS-u, leci na najbardziej tandetną seksualność, co obnaża jego hipokryzję, zakłamanie, faszyzm, itd. Argument, że to zbyt dosłowne odczytanie sceny, nic przekonuje. Jeśli bowiem autorzy spektaklu decydują się na tak wyraziste znaki, jak charakteryzacja na konkretnego polityka, jeśli stosują bezpośrednie cytaty z rzeczywistości ("pani mataczy"), to nie mogą oczekiwać uniwersalnej interpretacji. Tak więc z wilkacowskiego metafizycznego nadkabaretu wyszedł jakiś podkabaret polityczny z ambicjami intelektualnymi. Ale na szczęście teatr polski uratował polską demokrację. Teraz artyści znowu mogą zająć się bardziej sztuką, a mniej polityką, a socjologowie pisaniem doktoratów, a nic dramatów.

PS Korzystając z okazji, pragnę Janowi Klacie zadedykować słowa I Czeladnika: "Ja, wicie Jędrek, znam Kretschmera z wykładów tej tam intelektualnej lafiryndy Zahorskiej, w naszej Wolnej Wszechnicy Robotniczej. Oj,

wolna ona wolna - raczej rozwolniona ta nasza Wszechnica. Sami się częstują twardą wiedzą, a na nas to tę biegunkę umysłową puszczają, aby nas jeszcze gorzej zatumanić, niż to chciały wszelkie religianty na usługach feudałów i ciężkiego się przemysłu wygłupiające".

Jagoda Hernik Spalińska - pracownik naukowy Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk. Autorka pracy "Życie teatralne w Wilnie podczas II wojny światowej" (2005).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji