Artykuły

To wszystko z nudów

"Hedda Gabler" w reż. Andrzeja Bartnikowskiego w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie. Pisze Agnieszka Rataj w Teatrze.

Hedda Gabler (Agnieszka Grzybowska) śmiertelnie się nudzi. Na scenie olsztyńskiego teatru mieszka już nie w mieszczańskiej willi, ale w ogromnym, modnym, pustym apartamencie, ze skórzaną kanapą na środku pokoju i ustawioną za nią ścianą zieleni z wyjściem do ogrodu. Ale ten luksus ograniczają długi i niepewność co do wysokości przyszłych zarobków Jurgena Tesmana, za którego wyszła przecież tylko po to, żeby zabezpieczyć sobie życie na poziomie. Po powrocie z podróży poślubnej nie będzie więc modnych imprez z gronem znajomych, którym można pokazać pięknie urządzone mieszkanie. Hedda zostaje sama, bawi się pistoletami ojca, fortepian zastąpiła jej muzyka niemieckiej grupy alternatywnej Stereo Total, odpowiednia dla młodych aspirujących. "Nie wiem, z jakiego powodu miałabym być szczęśliwa" - mówi, zmęczona wizją życia mijającego u boku tego samego, niezbyt dla niej interesującego człowieka.

Henryk Ibsen w jednym ze swoich najciekawszych dramatów stworzył portret kobiety uwięzionej w niechcianym małżeństwie, której ambicje znacznie przerastają tradycyjną rolę społeczną, narzuconą sobie przez nią samą trochę przypadkowo, a trochę z braku innego pomysłu na życie. Jego bohaterkę nazywano jedną z pierwszych feministek, która już pod koniec dziewiętnastego wieku zapoczątkowała dwudziestowieczną galerię literackich portretów kobiet nie odnajdujących się w rzeczywistości zmieniającej gwałtownie role męskie i żeńskie. Podstawowym problemem Heddy Gabler w przedstawieniu Andrzeja Bartnikowskiego staje się jednak nie tyle skrępowanie przez społeczeństwo, co raczej brak w tym społeczeństwie godnego dla niej partnera. Na otaczających Heddę ludzi patrzymy jej oczami - są mało wyraziści, nieudolni i śmieszni. Ciepło ciotki Julii (Irena Telesz) zaznacza się więc przede wszystkim natrętnymi aluzjami do wyczekiwanego przez nią powiększenia rodziny Tesmanów.

Podobnie jest w relacjach Heddy z trzema ważnymi w jej życiu mężczyznami - nie ma żadnego napięcia. Mąż (Marcin Kiszluk) to naukowiec. Woli spędzać czas w archiwach niż z młodą żoną i jest nieznośnie irytujący w swojej czułostkowości i rozchełstaniu. Eilert Lövborg (Sebastian Badurek) nie ma żądzy życia, która fascynuje Heddę, jest histeryczny. To manieryczna histeria niedoszłego geniusza-naukowca, niezdolnego do wykorzystania szansy na sukces. Nawet asesor Brack (Cezary Ilczyna) ze swoimi niedwuznacznymi propozycjami i szantażem jest bardziej śmieszny niż groźny. W tym małym światku wyjątkowo małych ludzi Hedda, wykreowana na zimną i cyniczną

femme fatale pragnącą nad nimi władzy, zamienia się w karykaturę samej siebie.

Agnieszka Grzybowska stworzyła niewątpliwie bardzo wyrazistą rolę, dominującą nad pozostałymi postaciami, tyle tylko, że z zupełnie innej bajki. Bo co Hedda, współczesna kobieta, która "chciałaby poczuć smak władzy nad człowiekiem", robi w tym gronie? Jej władza sprowadza się do snucia żałosnych intryg sfrustrowanej kury domowej, dokuczania Thei Elwsted (Ewa Paluska), i wreszcie doprowadzenia do samobójstwa Eilerta, którego podobno rzeczywiście kochała, ale na którym chyba również jej nie zależy. Paradoksalnie, to Hedda, której u Ibsena dawny kochanek zarzucał brak żądzy życia, w przedstawieniu Andrzeja Bartnikowskiego wnosi na scenę najwięcej energii. Świadoma własnego ciała, w perfekcyjnie dobranych kostiumach, ta wyrachowana i zmysłowa blondynka doskonale wie, jak wykorzystywać swoje atuty. Dobrze pasowałaby do świata wielkich pieniędzy i układów towarzyskich.

Kilka razy sugerowana jest fizyczna oziębłość i niespełnienie Heddy. Unika ona bliskiego kontaktu z pozostałymi osobami, uchyla się przed pocałunkami ciotki Julii. Kiedy pierwszy raz sięga po pistolety generała Gablera, scena zamienia się w auto-erotyczną zabawę. Ale całość portretu stworzonego przez Agnieszkę Grzybowską kłóci się z tym założeniem. Nie bardzo wiadomo również, czym wytłumaczyć tkwiącą w Heddzie niezdecydowaną kobietę bluszcz, której ambicje ograniczają się wyłącznie do zapewnienia sobie miejsca u boku męża robiącego karierę. Nierealne mrzonki o nakłonieniu go do zajęcia się polityką śmieszą w sytuacji, kiedy to ona wydaje się być idealną kandydatką na wpływowe stanowiska. Przy takim rozłożeniu sił między postaciami dramat zamienia się, niestety, w wydumany melodramat, którego ostatecznym mdłym akcentem jest samobójstwo przy dźwiękach wygładzonego w jazzowej wersji hymnu pokolenia grunge: "Smells like teen spirit" Nirvany. Wersji równie bezbarwnej, jak rozgrywający się przed chwilą dramat i bunt Heddy.

W świecie wykreowanym przez Andrzeja Bartnikowskiego brakuje nie tylko wyrazistej i konsekwentnej motywacji działań Heddy, zniknęły gdzieś również wpisywane przez Ibsena w pozornie przeciętne losy jego bohaterów podskórne emocje. Nie ma na nie miejsca wśród dziwnie zdystansowanych, manierycznie wyrzucanych w przestrzeń poszczególnych kwestii i poprzedzających je długich defilad wzdłuż ustawionych w tyle roślin. Olsztyńska "Hedda Gabler" to kolejne przedstawienie, które czerpie wzory z teatru niemieckiego, ograniczając się do przejęcia z niego czysto zewnętrznych gestów i chwytów. Tak oto Heddę sprowadzono do galerii figur z prowincjonalnego mieszczańskiego kabaretu. One nas tylko śmieszą, ona jako jedyna w tym panoptikum pozostaje żywa i budzi współczucie. Szkoda Heddy, szkoda całej energii, jaką Agnieszka Grzybowska wkłada w tę rolę. Rozbija się o bezbarwne tło.

***

Agnieszka Rataj - pracuje w TVP Kultura, recenzentka teatralna "Rzeczpospolitej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji