Artykuły

Apokaliptyczna wizja Durrenmatta

W POSŁOWIU do "FRANKA V" DURRENMATT pisze, że jego sztukę należy interpretować jako "pracę o fikcyjnym modelu możliwych stosunków ludzkich".

Oglądamy na scenie wizję świata nieomal apokaliptyczną: ostatnie stadium wynaturzenia człowie­ka spod znaku PIENIĄDZA, a na­wet może szerzej - wynaturzenia ludzkości. Stadium, w którym unicestwiają się nawzajem ludzie najbliżsi sobie, złączeni nie tylko interesami, ale i skłonnością serca, ale i pokre­wieństwem.

Ukochany syn skazuje ojca bankie­ra na śmierć w bankowym skarbcu (oczywiście po zabraniu złota) i przed zatrzaśnięciem pancernej kasy obdarza pocałunkiem na wieczne pożegnanie. Syn zgładza ojca, także przyjaciel przyjaciela, także ukochany ukochaną, jeśli ich życie staje na przekór inte­resom. Koszmar! Ale i niebywała okazja do paradoksalnych sentencji i sy­tuacji, w których Durrenmatt, mistrz paradoksów tak się lubuje.

Kluczem do "FRANKA V" winna być właściwie scena ostatnia. Żywy obraz, niejako syntezujący myśl przewodnią sztuki.

Dwie damy: nobliwa, starsza i mło­da, uosobienie wdzięku oraz trzech eleganckich dżentelmenów - w zwartym szeregu z pistoletami wymierzo­nymi w widownię. Za ich plecami - cyrkowa żonglerka srebrnymi talerza­mi, srebrnymi krążkami na znak, że wszystko się tu wokół srebrnych (i złotych) krążków obraca. Po obu stro­nach chór żałobników w głębokiej czerni, z operową pieśnią na pogod­nej twarzy, chór z nieodłącznego w tym towarzystwie konduktu pogrze­bowego.

Przejrzyściej chyba wypadłaby cała inscenizacja, gdyby kluczem tym nie tylko zamknięto, ale i otwarto przedstawienie. Końcowy obraz jest przecież symboliczny także dla początku. Istota spraw pozostaje ta sama, zmie­niają się tylko czołowi bohaterowie, ci z pistoletami. Przejrzyściej i - co ważniejsze - strawniej wypadłaby cała inscenizacja, gdyby ją przeprowadzono mniej serio, mniej "naprawdę", gdyby z jej tworzywa makabryczno-parodystycznego, właśnie parodii na­dano miejsce naczelne.

Sztuka o dziejach bankn Franków jest splotem dramatu wykładu społeczno-ekonomicznego, splotem diabelnie trudnym do przedstawienia na scenie. Inscenizacja w Teatrze Dra­matycznym chociaż staranna, wydaje się zbyt dosłowna, zbyt skrępowana pietyzmem dla wielkiego autora, zbyt nieśmiała w skrótach i nowatorskiej interpretacji, by sztukę uskrzydlić.

Ze sceny wieje bardziej grozą, niż groteską - upiorną grozą, męczącą jak zły sen. Z takiego snu budzimy się zlani potem. Z tego przedstawie­nia wychodzimy podobnie zmęczeni i przygnębieni. A przy tym ze sceny wieje Brechtem i jego "Operą za trzy grosze". Może podtytuł "Opera banku prywatnego" zasugerował to podobieństwo, a może brechtowskie "widzenie świata" reżysera, KONRADA SWINARSKIEGO, ucznia Brechta. W każdym razie skojarzenia z insceniza­cją brechtowskiej "Opery żebraczej" szczęścia Durrenmattowi nie przyno­szą.

W obsadzie aktorskiej wybijają się dwie indywidualności: IDA KAMIŃSKA i JAN ŚWIDERSKI.

Wielka tragiczka - przerażająca, zimna, cyniczna, gdy wprowadza w arkana banku adepta sztuki gangster­skiej (bardzo dobry WIESŁAW GOŁAS), gdy oznajmia przyjacielowi do­mu, prokurentowi banku (oschły JÓZEF PARA), dlaczego zrezygnowano z uratowania jego życia w strasznej chorobie, gdy wreszcie - aprobuje "zamach stanu" na bankierskim tro­nie, podporządkowując się synowi i córce (beztrosko zaborczy IGNACY GOGOLEWSKI I BARBARA KLIMKIEWICZ), akceptując utrącenie mężą (niecnie dobry bankier CZESŁAW KALINOWSKI).

JAN ŚWIDERSKI występuje jako prezydent państwa, fikcyjna "ostoja sprawiedliwości". W małej rólce, wypracowanej do ostatniego szczegółu, wypracowanej metodą celnej, grote­skowej karykatury, utrafia najbar­dziej w genre teatru Durrenmatta. Zbiera zasłużone brawa przy otwartej kurtynie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji