Artykuły

Pustka w sadzie

Jak grać dzisiaj Czechowa, by nie zgubić zapisanego w jego dramatach "życia" a zarazem udowodnić, że może on w ciekawej formie zaistnieć na współczesnej scenie? - o "Wiśniowym sadzie" w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu, w reżyserii Tomasza Koniny pisze Aleksandra Konopko z Nowej Siły Krytycznej.

Jak grać dzisiaj Czechowa, by nie zgubić zapisanego w jego dramatach "życia" a zarazem udowodnić, że może on w ciekawej formie zaistnieć na współczesnej scenie? "Wiśniowy sad" w reżyserii Tomasza Koniny nie jest niestety odpowiedzią na to pytanie. Pokazuje raczej, jak trudno jest go dobrze zagrać. Nie sposób bronić pomysłu, który na scenie sam się nie obronił, sprawiając wrażenie, że nikt nie przypilnował żeby go dopracować. Bo pomysł Konina zdecydowanie miał, może nawet kilka i stąd w przedstawieniu chaos i różnorodność elementów i rekwizytów, dla których niekiedy trudno znaleźć sensowne uzasadnienie.

Publiczność siedzi na scenie po dwóch stronach tak, że widzi się wzajemnie, ale aktorzy przez większość czasu grają przodem do pierwotnej wpisanej w plan budynku widowni. Widzowie mogą obserwować akcję niemal tylko z boku. Ci, którzy siedzą bliżej domu (główny element scenografii autorstwa Macieja Chojnackiego) widzą znacznie mniej. Właściwie w początkowych scenach nie widzą prawie nic. Mają śledzić akcję na dużych telebimach znajdujących się na przeciwnych ścianach. Niestety czarno-biała projekcja przypomina kiepski monitoring z niewyraźnym zarysem postaci, więc i tutaj trudno się czegoś więcej dopatrzyć. Czy to założenie, czy problem techniczny? Trudno powiedzieć. Jeżeli jakość wyświetlanego obrazu byłaby lepsza, można by podejrzewać, że Konina chciał zrobić z widzów podglądaczy rodem z Big Brothera. Jednak zamysł i jednej i drugiej opcji nie jest w przedstawieniu jasny. Ziemiański majątek Raniewskiej (Judyta Paradzińska) przypomina jeden ze standardowych, szarych, prostokątnych domków jednorodzinnych, które wyrastały w Polsce jeden obok drugiego w latach osiemdziesiątych. Swobodne nawiązania do tych czasów pojawiają się również strojach, szczególnie tych "imprezowych" obszytych cekinami, i lecących w tle przebojach disco-polo (m.in. "Jak się masz, Kochanie, jak się masz"). Wnętrze domu jest bardziej stylowe. Widać w nim ślady przeszłości: stare meble, bibeloty, które pozostały jeszcze po zmarłej matce głównej bohaterki. Przez cztery otwarte okna zaglądamy do wnętrza domu, a poprzez nie do przeszłości, do świata, którego już nie ma. Parter domu ma półprzezroczyste ściany tak, że widzimy co dzieje się wewnątrz. Ten pomysł i sama idea umieszczenia akcji w domu znajduje akurat w tej sztuce istotne uzasadnienie, ale niczym nie zaskakuje.

Po pewnym czasie akcja przedstawienia przenosi się przed dom, na podwórko. Tu czekają na widza kolejne elementy: stara kanapa, wielkie żółte rury kanalizacyjne oddzielające majątek Raniewskiej od zewnętrznego świata, wykorzystana w późniejszych scenach kałuża oraz wielki żółty plastikowy kiczowaty łabędź zamiast ogrodowego krasnala. Bohaterowie nie chcą się pogodzić ze stagnacją, ona przeraża i zamyka na świat, na rozwój, na życie. Mimo to walczą ze sprzecznościami, bo wspomnienia lat dzieciństwa i sentymenty nie pozwalają przyznać, że to miejsce gubi ich samych. Dlatego udają idyllę i tworzą sielankowe obrazy, a kawą pitą w ogrodzie, patrzeniem na kwitnący wiśniowy sad i inicjowaniem gier i zabaw próbują zagłuszyć problemy. Raniewska nie zgodzi się na wycięcie sadu i wydzierżawienie ziemi, mimo że przez to jej cały podupadający majątek zostanie zlicytowany, a wszyscy zmuszeni do przeprowadzki. Klęska jest nieuchronna, bo tak naprawdę w świecie Czechowowskich bohaterów wszystko, co złe wydarzyło się już wcześniej. Ani wyjazd, ani nowe miejsce nie przyniosą dla nich prawdopodobnie żadnych pozytywnych zmian, w które tak bardzo opuszczając rodzinne strony wierzy młodziutka Anna.

Trzeba przyznać, że pomysły Koniny wskazują na to, że myśli on o teatrze w sposób nowoczesny i próbuje szukać ciekawych rozwiązań scenicznych, jednak nawet te tropy reżyserskie w "Wiśniowym sadzie" nie zaistniały w pełni. Zostały zasugerowane, pokazane w zalążkach. Wszystko się rozmyło i rozpadło, sprawiając wrażenie niezbyt udanych "wariacji na temat". Podobnie stało się z kreacjami aktorskimi. Poza małymi wyjątkami i krótkimi bardziej udanymi chwilami (jak np. scena zrozpaczonej i ironicznej Raniewskiej rzucającej kamyki, które ma zbierać Jasza (Jakub Kotyński), jeśli chce z nią pojechać do Paryża, monolog Trofimowa (Andrzej Jakubczyk), czy kilka początkowych scen z Anią (Aleksandra Cwen), wszystkie role wypadają zaskakująco słabo, sprawiając wrażenie, że praca aktorska pozostała w tym przypadku jakby na etapie prób. Trudno się z tym pogodzić, kiedy zna się warsztat i potencjał aktorski opolskiego, przecież wysoko cenionego, zespołu. Nawet ciekawe improwizowane sceny, z dopisanymi tekstami, wykraczającymi poza dramat Czechowa, które mają szansę podkreślić współczesną interpretację, wypadają jakoś blado, jak gdyby dopiero się powoli "wykluwały" i kształtowały.

Choć w sztuki Czechowa znużenie, stagnacja i niemożność zmiany są wpisane, tutaj mamy niestety do czynienia w dużo większym stopniu z nudą teatralną niż tą Czechowowską. Kiedy po półtorej godzinie widzowie zamiast zobaczyć finał, zostają wyproszeni na przerwę, wizja kolejnej np. godzinnej części spektaklu wprawia w popłoch. Jednak tutaj reżyser nas zaskakuje. Po przerwie publiczność wraca już jedynie na piętnaście minut. Akt czwarty jest bardzo sprawnie i sensownie skrócony. Dom Raniewskiej został zlicytowany, a rodzina zmuszona do wyprowadzki. Tym razem widzowie zostają usadzeni na balkonie, a pod nimi na scenie widzą spadzisty dach jakiegoś budynku. Na tym dachu stoją bohaterowie sztuki, którzy z tej perspektywy obserwują swój dawny dom i żegnają się nie tylko z nim, ale ze swoją przeszłością. To koniec wiśniowego sadu i koniec domu, który zostanie zburzony. Znika z oczu widzów stopniowym wyciemnieniem światła połączonym z efektem przypominającym zamazywanie pikselami. Pozornie wszystko, co dawne znika. Pozostaje pustka. Ta finałowa scena pod względem efektów formalnych i interpretacji wypada chyba najlepiej z całego przedstawienia, a już na pewno wydaje się być najbardziej przemyślana i dopracowana. Może ten finał wróży szansę na to, że kolejne premiery Koniny będą bardziej spójne i po prostu lepsze? Oby!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji