Artykuły

Obojętność czarnych schodów

"Ryszard II" w reż. Andrzeja Seweryna w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

"Zaczęło się w samolocie. Mój sąsiad, który siedział przy okienku, był bardzo ruchliwy". Wszystko - o, banale - zawsze gdzieś się zaczyna. Musi, żeby być. Koniec ma jakiś początek, a początek - koniec raczej wiadomy. W "Śmierci w starych dekoracjach" Tadeusza Różewicza opowieść zaczyna się w samolocie, zaś w wyreżyserowanym przez Andrzeja Seweryna "Ryszardzie II" Williama Szekspira - na czarnych schodach widzianych z profilu. W różnych punktach opowieści startują, ale finał ich jest ten sam. Wielkie zwały potwornie sztucznych form z papier ma^ché, a w środku - trup wcale nie sztuczny. I już nie bolesne resztki lęku w trupie.

Na czarnych schodach - bardzo ambitni i bardzo ruchliwi mężczyźni. Książę Norfolku (Mariusz Bonaszewski) i książę Hereford (Artur Żmijewski). Na tle ściany, całej w żółtych, odpustowych złotkach, dobrze widać zdyszany taniec ich szczurzych stóp. W mrokach pod schodami - anonimowy plankton ludzki. Jakby nie mieli twarzy, bo i po co. W tym świecie małość się nie liczy. No i wreszcie on! Ryszard II (Michał Żebrowski), tam, wysoko, na szczycie czarnych schodów, wciąż jeszcze na szczycie... Na szczycie i wciąż jeszcze w koronie, która jest gadżetem teatralnym tak bombastycznym, że aż ocierającym się o tandetną groteskowość. Istna korona-mebel, korona-rekwizyt, korona-dekoracja.

Właśnie, u Seweryna to, co jest kształtem, kolorem i dźwiękiem - wielkie masy powietrza, kamienne mury, świetliste i jak świerszcze dzwoniące zbroje, sine pręgi nocy, mgły świtu, szare światło dnia, aktorski gest, ułańskie intonacje, co je pogłos do nieludzkiej potęgi podnosi - wszystko ociera się o groteskę, ale tylko ociera. Nic, co widać i słychać, nie grzęźnie w autoparodii, w kabaretowym rechocie z siebie, w wygłupie pod publiczkę, która przecież wielbi grube wice na kanwie tzw. koturnowego teatru dziewiętnastowiecznego. U Seweryna nic nie jest wyszydzone. W kształtach, kolorach i brzmieniach świata przedstawionego widać i słychać nadmiar, ale jest to nadmiar godny palców zegarmistrza, nadmiar milimetrów, nadmiar ściśle uchwytny tylko na wadze aptekarskiej.

Po co mu ten pachnący odpustem skład gadżetów? Po co Sewerynowi stare dekoracje, co się przez trzy godziny kolebią na krawędzi śmieszności? Te czarne schody widziane z profilu są też u Jana Kotta. I u Kotta jest naczelna metafora Kronik Historycznych Szekspira, metafora Wielkiego Mechanizmu Historii, figura mocarnych kół zębatych, co mielą oddechy i są nie do zatrzymania. Ten mechanizm jest od zawsze niezmienny. Tak, jak w "Ryszardzie II" było - jest zawsze i na zawsze. Ci, których stopy są zarażone szczurzym tańcem władzy, potęgi, pieniędzy, wszechmocy - po czarnych stopniach wstępować będą po to tylko, by później zejść po nich. Bo Wielki Mechanizm tylko taki kierunek uznaje - najpierw ścieżką w górę, a później tą samą ścieżką już wyłącznie w dół, aż do końca. Aż do własnego gardła poderżniętego nożem tego, którego stopy właśnie zaczynają szczurzy kontredans.

Ryszard nie miał zrozumienia dla tych prawideł Mechanizmu, którego nie da się ominąć. Powiadają o nim, że był ubogi w mądrość polityczną i historyczną. Powiadają, że wszystko, co miał, to tylko dar słowa. Rzeczywiście, u Seweryna Żebrowski jest na początku tylko cudownym retorem. Skrapla się w słodyczy swych złotych ust, w pięknie akermańsko szerokiego gestu, we własnym profilu potężnego artysty. Ale z czasem wszystkie te jakości stygną, mrą, zmierzają do finalnego zera. Spocona skóra wyłazi spod opadającej sztuczności.

Jeśli jest tak, że z Wielkim Mechanizmem nic nie da się zrobić, jeśli jest tak, że trzeba w jego trybach wystygnąć do końca, to przecież stygnięcie jest tym mocniej gorzkie, im subtelniejsza jest sztuczność rekwizytów teatralnych, co są futerałami Wielkiego Mechanizmu. Po to Sewerynowi potrzebny jest odpustowy składzik gadżetów. By wzmóc cierpkość Szekspirowskiej ironii. By przypomnieć karczemnie zapoznaną prawdę, że Szekspir tylko o tyle jest światem, o ile najpierw jest teatrem, iluzją, styropianem, złotkiem, papier ma^ché i koroną piękną jak fotel "Ludwik XIX".

U Seweryna te stare dekoracje, co się dyskretnie na krawędzi własnej śmieszności wciąż kolebią, są dodatkowym, a może i po Ryszardzie - najważniejszym aktorem. Niczym ów barokowy dekor w "Satyriconie" Felliniego. Stare dekoracje są zwyczajnie nieusuwalne. One same usuwają. W czarnych schodach nikną wszystkie pląsy szczurzych łap. Bo taka już jest natura czarnych stopni, i taki jest los naszych łap szczurzych. Gdy Ryszard wreszcie to pojmie, wyszepce słowa bezwzględne, słowa o istocie korony. "W tej obręczy/ Którą śmiertelne czoło króla spięto/ Śmierć trzyma dwór błazeński". Żebrowski mówi to tak, jakby był nagi. Zupełnie.

I jest już spokojny. Do końca, do chwili cudzego noża na własnym gardle, z każdą kolejną kroplą potu Ryszard jest coraz spokojniejszy. Owszem, gdy przyjdzie cudzy nóż, będzie gwałtowny, ale to tylko z nawyku. Ot, para w gwizdek. Finał przedstawienia Seweryna ma w sobie potworny spokój finału "Śmierci w starych dekoracjach" Różewicza. "Bohater" tego opowiadania został znaleziony przez dozorcę termów Caracalli po zachodzie słońca wśród starych dekoracji teatralnych i operowych". Tak po prostu? Tak po prostu. Spiżowa Szekspirowska opowieść o morderczej obojętności czarnych schodów - dotknęła własnego dna. Dotknęła kruchej opowieści o lęku pojedynczym.

Teatr Narodowy w Warszawie. William Shakespeare "Ryszard II" w przekładzie Piotra Kamińskiego. Reżyseria Andrzej Seweryn. Scenografia Boris Kudlička. Kostiumy Magdalena Tesławska i Paweł Grabarczyk. Opracowanie muzyczne Piotr Kamiński. Światło Felice Ross.

Na zdjęciu Artur Żmijewski (Henry Bolingbroke) i Michał Żebrowski jako Ryszard II.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji