Artykuły

Kobieta i rolnik

"......" w reż. Pawła Kamzy w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Gdy porachować słowa "Wyzwolenia" Stanisława Wyspiańskiego - jaki wynik skapnie? 1000? 5000? Więcej? W każdym razie sporo. To arcydzieło nie jest opowieścią mikrą - w "Bibliotece Narodowej" wydane liczy sobie stronic aż 212. Bardzo dużo. Ogrom. A gdy dodać, że wewnątrz opowieści Wyspiański wciąż perspektywy zmienia, żongluje poetykami, w nastrojach przebiera niczym w pudle pełnym rękawiczek - ogrom "Wyzwolenia" staje się do ogarnięcia karkołomny.

Nie dziwota więc, że jak szatkownicę wziąć i karkołomny ogrom poszatkować tak, by każde słowo osobno było - kopczyk usypany z tych fiszek przypomni mrowisko średniej wielkości. Co dalej? Niewiele, czyli to, co reżyser Paweł Kamza w Teatrze Łaźnia Nowa uczynił. Otóż, z dmuchawy w słowne mrowisko dmuchasz, rozpirzasz je na cztery świata strony, czekasz aż papierowy burdel opadnie, po czym gmerasz w nim na chybił trafił, nie dbając o to, by bogowie sceny namaścili bezładne zbieractwo twe sensem bodaj przedszkolnym. Nie za sens oceniany będziesz, nie za sens, a za twórczą odwagę. Jak Kamza.

Z rozpirzonego "Wyzwolenia" uzbierał mu się godzinę i kwadrans bezlitośnie konfabulujący seans pod tytułem "......". Dokładnie tak: sześć kropek. Lite NIC w cudzysłowie. Nie ma co kryć - celny tytuł, nawet bardzo. Żal tylko, że ktoś zupełnie zbędne dwie pary kreseczek postawił. Ale cóż - jest jak jest. Trudno.

Jest jak jest, czyli tak, że na glebie jednej z fabrycznych hal Łaźni Nowej - kolosalne płachty przeźroczystego celofanu. Po co? W imię jakiego sensu? Na końcu jasne się stanie, że bogowie sceny machnęli ręką na pytania te ciekawe. Trudno. Niech będzie celofan. Podobnie z wózkiem przemysłowym. Takimi wehikułami obsługa supermarketów pakunki średniej wielkości po sklepie rozwozi. U Kamzy podróżuje nim czasem - o ile dobrze pamiętam - aktorka Barbara Krasińska. Kółka piszczą mysio. Mamy zatem przemysłowy wózek, choć przecie moglibyśmy oglądać Krasińską na wrotkach, na deskorolce, na hulajnodze, bądź też na koniu Przewalskiego, na którym zapewne wyglądałaby świetnie. Trudno. Skoro z niepojętych przyczyn musi - niech będzie i wózek. Jedźmy dalej. Jedźmy szybciej.

Z tyłu sceny wanna i sitko prysznica zwisające nad wanną. Nie pytam, czemu nie kałuża, jeziorko, rzeczka, strumień lub drewniana balia. Trudno. Nie drążę też kwestii zasadniczej: czemuż to, ach, czemu, aktorka Edyta Torhan kąpiel pod tymże prysznicem biorąc - wcześniej fatałaszków nie zdejmuje? Hę? Czy chodzi jej nie o higienę, a tylko o pranie? A może będąc damą zabieganą, czas pragnie zaoszczędzić i fatałaszki piorąc na sobie - liczy po cichu, że odrobinka mydła przy okazji pod paszkę spłynie? Trudno, niechaj się nie rozbiera, niech się kąpie nawet w zbroi samuraja. Niczego to nie zmieni. Tu żadna zmiana niczego nie zmieni.

Lodówka, nawet miła dla oka, pełna chyba rzodkiewek, pepsi i ogórków - jest bez znaczenia. To samo z fachowymi, radiowymi słuchawkami, w których aktor któryś czegoś ciekawego chce się dosłuchać. To samo z mikrofonem, przez który inny aktor coś wyśpiewuje. To samo z piłką futbolową, co nią artyści się bawią, gdy nudą wieje. To samo z godnym stadionów chóralnym skandowaniem. To samo wreszcie z ogarkiem, z którym w garści biedna Krasińska w finale pod żeliwną konstrukcję widowni włazi i zgięta jak babina zbierająca chrust, szuka czegoś. Sensu? Płonny trud, staruszko...

Bezradny ogarek. Cóż może on, lichota, skoro Kamza dzieło swe z dokumentnie przez siebie rozpirzonego "Wyzwolenia" sklecił bez opieki bogów? Machnęli łapami na sensy - i zostało to, co w tytule. NIC. Sześć kropek. NIC bez cudzysłowu. Przykre NIC, gdyż u Kamzy żaden element świata przedstawionego - kształt żaden, kolor, gest - nie wynika z fraz dokumentnie bezładnych. I odwrotnie. Celofan, wózek, prysznic, mikrofon, lodówka, piłka, fatałaszki, słuchawki oraz inne ogarki niczego do nieżywych słów nie dodają. Tak oto dwie martwoty trwają równolegle. Martwota wyglądów naprzeciw martwoty pseudozdań przez Kamzę ułożonych z papierowego mrowiska. Ułożonych - w co? W tezę jakąś naczelną? Naprawdę? W jaką mianowicie?

Pytaniem odpowiem. W kioskach kupić można modele do składania. Niech będzie nasz legendarny transatlantyk "Batory". Niosąc do domu pudło, modelarz taszczy "Batorego" w istocie - rozpirzonego. Owszem. Ale czy wpadło komuś do łba, by z rozpirzonego "Batorego" na chama ulepić gruchota, dajmy na to, traktoropodobnego? Nie przypominam sobie. Kamza z rozpirzonego "Wyzwolenia" zrobił w Łaźni Nowej gruchota świetlicopodobnego z pretensjami do wstrząsającej oryginalności. W wizji Kamzy Konrad to - kobieta! Dokładnie na tym polega oryginalność tezy sześciu kropek w cudzysłowie.

Tak, babą Konrad jest dziś - a jutro może być jeszcze ciekawiej. Całoroczny pomysł Łaźni to cykl, w ramach którego młodzi reżyserzy-odkrywcy odkryją przed nami odkrywcze swe odczytania "Wyzwolenia". W związku z tym pragnę coś podpowiedzieć. Bohater Wyspiańskiego mówi o letnim dniu i żęciu łanów żytnich. Otóż, dobrze by było zrobić "Wyzwolenie" o ciężkim losie polskiego rolnika, desperacko walczącego o unijne dotacje na kombajn. To bardzo aktualny problem naszej Ojczyzny. Warto go w teatrze poruszyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji