Artykuły

Bolesny cios Rumuna

W dramacie Doroty Masłowskiej świat realny przenikają narkotyczne halucynacje i baśniowe wizje. Dziwaczna podróż pary głównych bohaterów - Dżiny i Parchy zostaje opowiedziana z kilku różnych perspektyw, autorka uruchamia rozmaite poziomy narracyjne i konstruuje paralelne czasy. Teraźniejszość przemieszana z reminiscencjami przeszłości, spiętrzenie coraz bardziej przerażających fantazmatów, które nieustannie dręczą umysły bohaterów, stwarzają rzeczywistość wykrzywioną i ironiczną. Masłowska włada tą rzeczywistością, podważa i modyfikuje, steruje nią w kierunku całkowitej destrukcji. Przedstawiony obraz nie jest wariantem współczesności, to raczej rodzaj groteskowego wtrącenia. Autorka wrzuca swych bohaterów w coraz bardziej absurdalne sytuacje, co wywołuje erupcję gwałtownych i skrajnych emocji. Przemysław Wojcieszek bagatelizuje karykaturalność wydarzeń, odrzuca wszelkie przejaskrawienia i uparcie dąży do stworzenia spektaklu realistycznego. W tekście wre upiorny komizm, nawet śmierć zostaje podana w wątpliwość - bohater musi powiesić się dwa razy, by uzyskać pewność własnego unicestwienia. U Wojcieszka samobójstwo Dżiny (wykonane raz) to smutny koniec pijackiej imprezy, która uświadomiła bohaterce samotność i bezsens trudu życia. W ten sposób "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" w realizacji scenicznej staje się poważną lekcją wychowawczą pod hasłem "zażywasz - przegrywasz". Z tej lekcji chce się uciec.

W pierwszym akcie dramatu para podpitych bohaterów jedzie samochodem Kierowcy - dialog pomiędzy postaciami przetykany jest pierwszoosobową narracją Kierowcy, przybraną w formę zeznań na komisariacie policji. Podobnie dzieje się w akcie drugim - chwila rozmowy w barze "Cymesik" przeistacza się w relację Barmanki o hałaśliwej wizycie Dżiny i Parchy, dwojga niebezpiecznych Rumunów ("A tu otwierają się drzwi i wychodzi taki oddział zamknięty dwuosobowy, nie wiem, pijani czy naćpani czymś, czy uciekli z wariatkowa"). Autorka oświetla obraz rzeczywistości z różnych stron, co komplikuje zdarzenia, kwestionuje ich prawdziwość i logikę. Spektakl Wojcieszka otwiera scena, w której z ciemności wyłania się Kierowca (Janusz Chabior) i zeznaje przed niewidzialnym komisarzem prawdę o bandytach, którzy chcieli go zabić i okraść. To, niestety, jedyny moment, w którym reżyser zastosował narrację w pierwszej osobie. Reszta przedstawienia przypomina kabaretowe skecze, mniej lub bardziej śmieszne scenki okraszone tragicznym finałem, będącym przestrogą dla tych, którzy bez umiaru korzystają z uciech życia.

Rytm dramatu wybijają język i uwięziona w języku postać, co potęguje wrażenie sztuczności ukazanego świata. Masłowska odrzuca psychologizm - wszyscy bohaterowie posługują się tym samym, niepoprawnym i kalekim językiem złożonym z banałów, stereotypów, sloganów. Postać jest ograniczona tyranią języka, umieszczona pośród mnożących się myślowych klisz, traci swą indywidualność. Wojcieszek dostrzega osobliwy terror słowa panujący w utworze i usiłuje skupić uwagę widza na wypowiadanych kwestiach.

Jednak aktorzy niemal "wyrywają" język Masłowskiej, zmierzając w stronę gry psychologicznej. Tak więc Parcha w wykonaniu Eryka Lubosa miota się po scenie i albo krzyczy (wówczas nie można wyłowić sensu zdań), albo peroruje, czasem bywa groźny. To jednak nie wystarcza. Nie ma w jego roli choćby najmniejszego pierwiastka absurdu czy subtelnie zarysowanej sprzeczności (a przecież Parcha z dramatu jest lekko zbzikowany!), ani jednego wyłomu z przyjętego szablonu wulgarnego, nadpobudliwego buntownika. Sceniczny Parcha to kopia wcześniejszych kreacji aktorskich Lubosa, która tym razem nie wzbudza emocji i czasem po prostu nudzi (śmiertelnie poważny monolog pod koniec spektaklu). Z kolei w Dżinie Romy Gąsiorowskiej można odnaleźć o wiele więcej nierealności, łączącej beztroską dziecięcą radość z tajemniczym milczeniem świadomej siebie istoty. W pewnych momentach milczenie scenicznej Dżiny sprawia, że staje się ona "przezroczysta", naznacza ją upiorna nieobecność.

W dramacie Masłowskiej para głównych bohaterów to zwariowani, groteskowi Bonnie i Clyde, ich specyficzne porozumienie pęka dopiero pod koniec sztuki, do tego momentu stanowią jednak stabilny, nierozerwalny "dwuosobowy oddział zamknięty". Wojcieszek rozdziela w spektaklu Dżinę i Parchę przepaścią - nie tylko niekonsekwencji w prowadzeniu aktorów, ale i jasno wytyczonej pozycji społecznej: on - serialowy aktor, ona - bezrobotna, samotna matka. Relacja Dżina - Parcha właściwie nie istnieje, każda z postaci to autonomiczny, odmienny twór. Wojcieszek, jak może, nagina tekst w stronę realistycznego obrazka diagnozującego współczesność.

Scenografka Magdalena Maciejewska dzieli niemal pustą scenę na dwa pola: jedno z nich to wysunięty w stronę publiczności długi, wąski podest, drugie to scena w tle, która z czasem przeistoczy się w bar "Cymesik", a potem w chatkę Dziada (w tej roli bardzo dobry Marek Kępiński). Dynamizmem charakteryzują się jedynie sytuacje rozgrywane na podeście, który staje się szosą z pędzącymi samochodami. Spotkanie bohaterów z Kierowcą i pijaną Kobietą (świetna Magdalena Kuta) odbywające się w obitych białą skórą samochodowych fotelikach, ledwo mieszczących się na podium, dobrze oddaje wrażenie klaustrofobicznej przestrzeni stworzonej przez Masłowską. Jednak gdy gra przenosi się w głąb sceny, która dzięki oświetleniu przypomina knajpiane wnętrze, spektakl grzęźnie w statyczności. Przestrzeń baru i chatki Dziada wydaje się zbyt pusta, by mogła oddać żywiołowość sytuacji przedstawionych w sztuce. Cierpią na tym aktorzy, którzy, przeniesieni nagle z miniaturowej płaszczyzny na ogołoconą, dużą scenę, wydają się bezradni.

Próba stworzenia realistycznego spektaklu z surrealistycznego tekstu okazała się nieudana. To, co u Masłowskiej napiętnowane, wykpione i ironiczne, u Wojcieszka jest albo zwyczajnie śmieszne, albo ujawnione jako arcyważna prawda moralna. Reżyser nie pozostawia miejsca na jakiekolwiek niedopowiedzenia. Przypowieść o zgubnych skutkach picia i zażywania narkotyków w porównaniu z zabrudzoną atrapą współczesności, którą kreśli Masłowska, okazuje się banalna i irytująca. Symboliczne obnażenie - ściągnięcie podartych i brudnych ubrań w jednej z ostatnich scen - ociera się o teatralny kicz i niepotrzebnie podkreśla i tak już postawioną kropkę nad "i". "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" nie jest ani manifestem pokolenia urodzonego w latach osiemdziesiątych, ani wiernym odbiciem polskiej rzeczywistości, jak chce nas przekonać Wojcieszek. Dramat jest raczej trafną socjologiczną obserwacją przybraną w pełną językowej magii, groteskową formę, a nie diagnozą dzisiejszych czasów. Narkotyczna podróż bohaterów w sztuce Masłowskiej to przedzieranie się poprzez kolejne powłoki coraz mniej zrozumiałej polskiej rzeczywistości. Szkoda, że Wojcieszek wybrał tak jednoznaczną i ponurą interpretację z wisielcem w białej sukience w tle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji