Król i macocha oberwą po uszach
- Teatr ma 9 nowych mikrofonów bezprzewodowych, cały spektakl zaśpiewamy. Scenografia jest symboliczna, wszystko załatwiamy bogatymi kostiumami i światłem - mówi JERZY BIELUNAS, reżyser "Dzikich łabędzi" w lubelskim Teatrze im. Andersena.
Waldemar Sulisz: Reżyserował pan koncerty poświecone Markowi Grechucie, Kalinie Jędrusik, polskiemu papieżowi, pisał piosenki dla zespołu Voo Voo. Teraz chce pan rozśpiewać lubelskich lalkarzy?
Jerzy Bielunas: Napisałem piosenki do spektaklu "Dzikie łabędzie", zrobiłem adaptację tekstu i reżyseruję jedną z najbardziej znanych bajek Andersena. W gotyckim stylu, z elementami horroru.
O czym są " Dzikie łabędzie"?
- O złym królu, który ożenił się ze złą królową. Królowa wysłała córkę króla na wieś. Jako zła macocha zamieniła synów w dzikie łabędzie. Pomimo mrocznego klimatu sztuka kończy się happy endem.
Co zaintrygowało pana w tej historii?
- To jest sztuka o miłości. O czymś bardzo niemodnym.
Czyli?
- O tym, że ktoś drugi jest ważniejszy niż ja. Że trzeba umieć na niego patrzeć. To jest także sztuka o cierpliwości, której przykładem jest morze. Miękkie fale uderzają o skały i te z czasem je kruszą.
Bedzie dużo piosenek?
- Teatr ma 9 nowych mikrofonów bezprzewodowych, cały spektakl zaśpiewamy. Scenografia jest symboliczna, wszystko załatwiamy bogatymi kostiumami i światłem.
Był pan wierny tekstowi Andersena?
- W oryginale zły król z macochą znika ze sceny. I nie wiadomo co się z nimi stało. Ja wyciągam ich na o scenę w finale, żeby od a dzieci dostali po uszach.