Artykuły

Tędy droga!

Grana w planie żywym opowieść o Amelce stała się polem do popisu dla aktorów. Każda z postaci zwraca na siebie uwagę charakterystycznymi, świetnie wykreowanymi zachowaniami, które w widzach budzą śmiech, ale jednocześnie świetnie określają charakter bohatera - o spektaklu "Amelka, Bóbr i Król na dachu" w reż. Pawła Aignera w Teatrze Baj Pomorski w Toruniu pisze Alicja Rubczak z Nowej Siły Krytycznej.

Można pęknąć ze śmiechu i zachłysnąć się tym zwyczajnie niezwykłym światem. "Amelka, Bóbr i Król na dachu" w reżyserii Pawła Aignera w Teatrze Baj Pomorski w Toruniu, to przedstawienie sytuujące się ponad tym, co po prostu dobre, interesujące, spójne. Nie będzie przesadą nazwanie tego spektaklu po prostu świetnym. Już na samym poziomie fabuły widz zostaje wciągnięty do intertekstualnej gry. Bajka niemieckiego dramaturga, Tankreda Dorsta i jego żony Ursuli Ehler, wykorzystuje motywy baśni reńskich, jednak każde dziecko rozpozna w niej również elementy "Kopciuszka", "Czarnoksiężnika z krainy Oz" czy "Czerwonego Kapturka". Twórcy bawią się znanymi wątkami, swobodnie je przeplatają, a przede wszystkim dodają im nowych znaczeń.

Tytułowa Amelka (Marta Parfieniuk) żyje razem ze swoją macochą - Panią Frygą (Agnieszka Niezgoda) i przybraną siostrą Mruksą (Dominika Miękus). Pewnego dnia kos wyśpiewuje im przepowiednię o nadejściu króla, Fryga i Mruksa postanawiają pozbyć się Amelki, na wypadek gdyby król poszukiwał w ich okolicach żony. Tym samym eliminują konkurencję dla Mruksy. Amelka - wysłana po czarny miód do Szepczącego Lasu, ma już nigdy z niego nie powrócić. Podróż ta, choć pełna niebezpiecznych przygód, kończy się jednak szczęśliwie. Ten typowy schemat fabularny wypełnia wciągająca historia samej podróży. Amelka spotyka na swojej drodze wiele interesujących postaci, które przyłączają się do niej. Gruszka, Dynia, Bóbr, Piesek Szino i Król to barwni towarzysze podróży. Spotkanie z nimi nie tylko wzbogaca akcję, ale przede wszystkim wnosi do spektaklu niezwykły wymiar relacji "międzyludzkich". Poznawanie nowych przyjaciół, staje się dla Amelki elementem odkrywania samej siebie, budowania własnej tożsamości. Dobitnie świadczy o tym relacja z Królem, który okazuje się ojcem Amelki.

Motyw podróży jako inicjacji i samopoznania wnosi do bajki ładunek ważnych treści. Okazuje się, że każda z postaci skrywa w sobie jakąś tajemnicę, pełna jest wieloznaczności i przechodzi przemianę. Bóbr staje się królewiczem, Gruszka - piękną panną młodą, a Dynia - zamkiem. Te przemiany mogły oczywiście dokonać się za sprawą magii, ale są przede wszystkim wyrazem zmian, jakie dokonują się w człowieku za sprawą nowych doświadczeń, spotkań, zdobywanej wiedzy. Poza tą niezwykle ważną prawdą o budowaniu własnej tożsamości, spektakl Pawła Aignera, ukazuje również istotne zagadnienie akceptacji. W toruńskim spektaklu każda z postaci jest w pewien sposób ułomna, posiada cechę charakteru, która ją ogranicza, blokuje, przerasta. Wspólne wędrowanie staje się antidotum na strach Pieska Szino, niepewność Bobra czy obżarstwo Dyni. Dobroć Amelki, która potrafi dostrzec w każdym coś pozytywnego, ale wcale nie jest naiwniaczką, dodaje wszystkim siły i pewności siebie. Przewspaniała jest Dynia, która wyciąga sobie zza dekoltu lub licznych siatek nieustannie zajadane parówki. Od lat śmieszą wszystkich upadki, potknięcia, zachwiania równowagi, dlatego poruszający się o kulach Bóbr bywa często komiczny. Mądry śmiech, nie musi być wcale wyśmiewaniem się, a pokazywanie dzieciom postaci, które same uczą się nabierania do siebie dystansu, jest o wiele ciekawsze, niż łopatologiczne ukazywanie im czarno-białego świata bohaterów krystalicznie dobrych oraz potępienia godnych złych.

Grana w planie żywym opowieść o Amelce stała się polem do popisu dla aktorów. Każda z postaci zwraca na siebie uwagę charakterystycznymi, świetnie wykreowanymi zachowaniami, które w widzach budzą śmiech, ale jednocześnie świetnie określają charakter bohatera. Już w pierwszej scenie poznajemy Mruksę, jako złośliwą, wredną i wiecznie niezadowoloną dziewuchę, która całym swoim ciałem wyraża zdenerwowanie, jakby złość rozpierała ją od środka - tupie, skacze, zaciska pięści, to naprawdę świetna kreacja Dominiki Miękus. Piesek Szino Pantaleon (Krzysztof Grzęda) sam się karci uderzając łapkami o uszy. Rozerotyzowana Gruszka (Anna K. Chudek) kokietuje swoimi kształtami, macha długimi rzęsami, jest ponętna i soczysta. Rewelacyjne jest również granie zespołem. Sceny, w których wędrujących przez las bohaterów, spotyka coś strasznego grane są grupą, aktorzy przybliżają się do siebie i stają się jakby jednym ciałem. Przez cały spektakl wyczuwalny jest wspólny rytm, przepływ impulsów i nieustanne współtworzenie kreowanego świata przez wszystkich obecnych na scenie.

Bardzo dobrze opracowana przez Tomasza Dajewskiego choreografia, ciekawie wpisuje się w prostą i oszczędną w środkach scenografię Magdaleny Gajewskiej. Zabudowanie sceny niewielkimi deseczkami tworzącymi jakby trzy góry, po których można się wspinać, wchodzić w nie i przesuwać, okazuje się bardzo funkcjonalnym rozwiązaniem. Sprawia, że przy rozbudowanym ruchu scenicznym, dużej ilości postaci w ciekawych strojach, nie ma na scenie przepychu. Również muzyka, opracowana przez znanego z Republiki Zbigniewa Krzywańskiego nie jest elementem naddanym, ale wplata się w całość akcji, stanowiąc często jej interepretację. Interesujące jest wprowadzenie motywów przewodnich, charakteryzujących niektóre postaci. Przepowiednia kosa, której przypisany został określony motyw muzyczny (podobny trochę do "Dzisiaj, jutro, zawsze" Bohdana Łazuki), pobrzmiewa echem w różnych częściach spektaklu, przypominając cały czas o nadzwyczajności tych zdarzeń i niosąc nadzieję na dobre rozwiązanie.

Paweł Aigner bardzo ciekawie i nowatorsko podszedł do tekstu Dorsta. Wprowadzone do przedstawienia magiczne przedmioty i postaci potraktował z przymrużeniem oka. Jego Wróżka Lulejka nie jest barwną, efemeryczną istotą, która czaruje przy pomocy różdżki, wręcz przeciwnie wygląda jak kloszard. To piękny dowód na to, iż magia mieszka we wnętrzu człowieka, bo możemy spotkać ją na swojej drodze, nawet pod postacią podejrzanego żulka. Reżyser kluczem do swojego spektaklu nie uczynił baśniowości, która jakby naturalnie wypływa z tekstu, lecz wydobył nadrealność i niezwykłość, zanurzając je w realności. Tak jak w kreacji postaci Króla, który myli kury z damami, wczoraj z dziś i jutro, zapomina kim jest, ma zupełnie rozbitą osobowość, ale fakt, iż jego postępowanie nie jest logiczne, nie musi oznaczać, że nie posada ono znaczenia. "Amelka, Bóbr i Król na dachu" to spektakl, który pokazuje ważną drogę teatru dla dzieci. Czas najwyższy, żeby zadomowiła się w nim kategoria absurdu, gdyż, podobnie jak w realizacjach Ireneusza Maciejewskiego, wzbogaca przedstawienie o nowe przestrzenie interpretacyjne i uczy inteligentnego śmiechu, pełnego autorefleksji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji