Artykuły

Nora w amerykańskiej farsie

"Loretta" w reż. Roberta Glińskiego w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Robert Gliński postanowił z przygnębiającej sztuki o niemożliwości emancypacji zrobić sprawną farsę. Wyszło świetnie. Czy kolejnym wyzwaniem będzie przerobienie "Zemsty" na czeski teledysk w stylu "Jożina z bażin"?

Teatr Powszechny od początku nowej dyrekcji konsekwentnie wprowadza w życie amerykański stereotyp prowadzenia teatru: dostarcza ludziom to, czego oczekują. Pompa, zabawa, realizm, psychologizm, trochę erotyki, trochę znanych twarzy. Czasem lekkie (precz z dosłownością wykraczającą poza political correctness!) odniesienia polityczne czy społeczne. A nawet jeśli sztuka prowokuje do mniej oczywistych odczytań - nie szkodzi. Da się to jakoś przed publicznością ukryć.

Realizacja "Loretty" jest tego najlepszym przykładem. Sztuka Walkera, kanadyjskiego dramaturga i scenarzysty (autora m.in. popularnego serialu "Na południe"), to po "Czarownicach z Salem" Arthura Millera kolejny odcinek z cyklu "How american we can be?" (w drodze "Słoneczni chłopcy" Neila Simonsa i "Językami mówić będą" Andrew Bovella). Gliński zadbał, by widz ani przez chwilę nie miał wątpliwości, po której stronie Atlantyku się znajduje. Kowbojskie kapelusze, stosy pudełek po chińszczyźnie, głośniki ociekające Presleyowskimi kołysankami. Ściany tandetnego motelu są niebieskie jak kostium Supermana. Wnętrze zasypano stertami kiczowatych poduszek. Tam właśnie Loretta (Paulina Holtz) ukrywa się przed dotychczasowym życiem. Władczą matką, wścibską siostrą, rodziną męża pożartego przez niedźwiedzia podczas górskiej wyprawy, przyjacielem męża (który przypadkowo stał się także ojcem jej dziecka). Jedynym łącznikiem ze znienawidzonym światem pouczeń i ograniczeń staje się telefon. Przez niego rodzina i znajomi próbują nadal kierować jej decyzjami.

Ucieczka Loretty okazuje się pozorna także z innych powodów. Skąpy kostium, w jakim pracuje w knajpie Rykowisko, przyciąga kolejnych natrętów - Dave'a (Łukasz Simlat) i Michaela (Adam Woronowicz). Romantyczny sprzedawca śrub i śliski alfons rodem z filmów Tarantino obiecują jej złote góry. Oczywiście, jeśli zgodzi się wystąpić w serii filmów miłosnych opartych na prostym schemacie: Loretta naga w łóżku, wchodzą nadzy faceci, zbiorowa erekcja, zbiorowy seks, koniec. Woronowicz to alfons typu franciszkańskiego - przepełniony miłością do ludzi i świata, zachwycony przeciętnością własną i bliźnich. Nawet ofertę pracy w charakterze dziwki składa Loretcie, jakby wygłaszał objawioną prawdę o tajemnicy wszelkiego powołania.

Jest śmiesznie, frywolnie, uciesznie. Tylko czy gdy Dave po raz kolejny próbuje odebrać za Lorettę telefon i pokierować jej losem, nadal jesteśmy w wielkim wspaniałym świecie trików farsowych? Czy Loretta żartuje, nazywając swoich partnerów biznesowych "opcjami" i zgadzając się zrobić ze swoim ciałem wszystko, co przyniesie kasę? Z całej czwórki aktorów tylko Paulina Holtz gra w sztuce napisanej przez Walkera - przeciwko kostiumowi, scenografii i stylizacji mającej uczynić z niej postać komiczną. Coraz bardziej cierpliwa, spokojna wydaje się pogrążać stopniowo w marazmie. Reszta aktorów została poprowadzona w stronę kabaretu, który - choć niezły - niewiele ma wspólnego z historią Walkera. To tak, jakby "Norę" Ibsena i jej kontynuację "Co się stało, kiedy Nora opuściła męża" Elfriede Jelinek (czyli inną opowieść o osaczonej, zrozpaczonej kobiecie i o jej nieudanej emancypacji) wystawić jako wodewil.

Nieudany pomysł wydaje się w pełni mieścić w strategii Powszechnego. Publiczność wychodzi roześmiana i nieskalana myślą, że może jednak nie o to chodziło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji