Artykuły

Żydzi? To trudny temat

"Nic co ludzkie" w reż. Pawła Passiniego, Piotra Ratajczaka i Łukasza Witt-Michałowskiego na Scenie Prapremier InVtro w Lublinie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

- Żydzi? To trudny temat - mówi w pewnym momencie jeden z bohaterów "Nic co ludzkie". Spektakl odważnie podejmuje ten temat, ale zmaga się też ze znalezieniem formy. Z różnym skutkiem.

Przedstawienie składa się z trzech części - różnych w formie i klimacie; każda z nich przygotowana jest przez innego reżysera. Najciekawsza wydała mi się część pierwsza - autorstwa Pawła Passiniego. Bohaterką jest młoda i ładna dziewczyna (Julia Krynke) robiąca karierę w mediach (nie jest powiedziane jasno jaką, może gra w serialu, w każdym razie zna Piotra Adamczyka). Dowiaduje się nagle o krążących o niej plotkach: mówią, że jest Żydówką. Jedzie do rodzinnego miasteczka, plotka się potwierdza. Passini świetnie, precyzyjnie i ironicznie pokazuje pułapki, w jakich grzęźnie się, mówiąc o Żydach. Jak od razu nasuwają się językowe klisze, jak wydobywają się nieuświadomione animozje. Znajomi dziewczyny w najlepszej wierze zapewniają ją, że nic przeciwko Żydom nie mają, ale... I to "ale" zawisa w powietrzu. "O mnie mówili, że jestem lesbijką" - pociesza dziewczynę koleżanka. Żydówka, czyli obca i dziwna. Trudny temat (no właśnie, dlaczego automatycznie mówimy "trudny"?). Tylko krok do powiedzenia, że ma w poprzek (no i słyszymy, jak jeden z kolegów dziewczyny to mówi, natychmiast wstydząc się swojego prymitywizmu).

Dziewczyna zostaje ze swoją nową tożsamością - jak poskładać się od nowa? Co to znaczy być Żydówką? Na ekranie pulsują obrazy: fotografie z getta, fotografie z Izraela, karykatury, rysunki. Żydowska tożsamość nie jest jedynie sprawą osobistą - na dziewczynę spada ciężar historii, ciężar wiecznego wykluczenia, obcości, tego wszystkiego, co ludzie od zawsze "wiedzą" o Żydach.

Druga część - Piotra Ratajczaka - to relacje świadków i uczestników pogromów zaczerpnięte ze "Strachu" Grossa, a także relacje kobiety z Jedwabnego, która ukrywała żydowskie dzieci. Aktorzy siedzą wśród widzów, wciąż pracująca kamera wyławia ich - i słuchamy relacji. Relacji strasznych - nie trzeba o tym czytelników książki Grossa przekonywać. Ale teatr - nawet tak minimalistyczny - zaczyna przeszkadzać. Na ekranie oglądamy widzów (kamera nieustannie wędruje po ich twarzach), nie wiadomo, czy spłoszonych tym, że są oglądani, czy naprawdę przejętych. Im bardziej aktorzy wczuwają się w role, tym bardziej autentyzm historii staje się teatralną konwencją, oddalającą od prawdziwego przeżycia. Podobnie jest z częścią trzecią (Łukasza Witt-Michałowskiego) - historią więźniarki obozu koncentracyjnego (Joanna Król), która po wyzwoleniu, wędrując po Europie, spotkała esesmankę, obozowego kata. I wydała ją rosyjskim żołnierzom, którzy zabili esesmankę, a więźniarkę zgwałcili. Witt-Michałowski starał się stworzyć atmosferę sennego koszmaru dręczącego bohaterkę - jednak teatr nie do końca udźwignął ciężar tematu.

Mimo tych zastrzeżeń "Nic co ludzkie" to spektakl ciekawy i dający do myślenia. Także na temat tego, jak znaleźć odpowiedni język dla trudnych tematów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji