Artykuły

Taniec jest za ładny

- Często kiedy robię spektakl, dochodzę do takiego momentu, że wszystko, co jest w nim taneczne bardzo mnie denerwuje, bo jest za ładne, za subtelne, za estetyczne i zaczynam wtedy szukać innego sposobu, by wyrazić tę samą treść. Miotam się pomiędzy ruchem i tańcem - mówi SYLWIA HEFCZYŃSKA-LEWANDOWSKA, tancerka i choreograf Śląskiego Teatru Tańca.

Sylwia Hefczyńska-Lewandowska od trzynastu lat tańczy w Śląskim Teatrze Tańca, od trzech - pracuje w nim również jako choreograf w ramach Laboratorium Choreograficznego. Do tej pory stworzyła dla tej grupy trzy pełnospektaklowe produkcje: "Omdlała sukienka" (2005), "Przenikanie" (2006) i jeszcze ciepłe "Przelotnie" (2008). Rozmawiamy z nią kilka dni po premierze jej najświeższego spektaklu, który będzie można również zobaczyć 8 lutego na bytomskiej scenie.

Ultramaryna: Czemu przeniosłaś się do Bytomia?

Sylwia Hefczyńska-Lewandowska: Dla Śląskiego Teatru Tańca oczywiście.

Warto było?

- Tak, myślę, że tak. Gdyby nie było warto, to na pewno już dawno zmieniłabym kierunek.

Spędzasz tu mnóstwo czasu. "Fantom", w którym teraz siedzimy, jest pewnie dla ciebie czymś w rodzaju stołówki pracowniczej?

- Nie, raczej drugim domem. Po tylu latach barmani już patrzą na nas przez palce. My tutaj jemy, rozmawiamy, niemal mieszkamy. Czasem prawie rozkładamy się na stołach.

Rozmawiamy przy okazji twojej trzeciej premiery - spektaklu "Przelotnie". Wszystkie twoje choreografie były bardzo kobiece. Mówi się o nich też, że są feministyczne.

- Naprawdę? Nie, nie czuję się feministką. Nigdy nie walczyłam w tym duchu. Naturalnie jestem kobietą i na pewno w jakiś sposób determinuje to moje prace. Staram się opowiadać poprzez pryzmat mojej własnej osoby - moich doświadczeń, przeżyć, no i oczywiście obserwacji.

Co sądzisz o tym, co się dzieje w teatrze tańca?

- Mam wrażenie, że po okresie, może nie "wybuchu", bo to byłoby za dużo powiedziane, ale po jakiejś fascynacji teatrem tańca to środowisko trochę okrzepło i chyba brakuje w nim nowego powiewu. Jakichś ożywczych nazwisk, może nowych sposobów działania Nie wiem. Czegoś nowego, czegoś, co zwróciłoby uwagę, że można w jakiś inny sposób pomyśleć albo zadziałać.

A widzisz jakieś wyraźne trendy?

- Wiele spektakli idzie w kierunku teatru ruchu. Część osób nie stosuje tego rozgraniczenia, twierdzi, że to cały czas jest teatr tańca, aczkolwiek często widać przedstawienia, w których dominuje jakiś pomysł, ale brakuje podstaw technicznych, warsztatu, który dałby możliwość pełnej realizacji tego pomysłu - tak, żeby mógł zachwycić widza i dać mu przyjemność albo nieprzyjemność jego oglądania. Albo idzie się w drugą stronę, to znaczy w stronę wirtuozerii i doprowadzenia tych podstaw technicznych do bardzo wysokiego poziomu. Brakuje wtedy jednak jakiejś idei, nowatorstwa albo emocji.

Twój poprzedni spektakl "Przenikanie" był w dużym stopniu zbudowany z elementów bardzo prostych, np. tańca na suto zakrapianej imprezie, grzebania w torebce za komórką, przebieranek. Chodziło ci o zbalansowanie tych dwóch fenomenów? To znaczy profesjonalnego tańca i ruchu "potocznego"?

- Często kiedy robię spektakl, dochodzę do takiego momentu, że wszystko, co jest w nim taneczne bardzo mnie denerwuje, bo jest za ładne, za subtelne, za estetyczne i zaczynam wtedy szukać innego sposobu, by wyrazić tę samą treść. Miotam się pomiędzy ruchem i tańcem, i do końca nigdy nie wiem, gdzie ta moja droga będzie, bo gdy później analizuję spektakl, to zwykle dochodzę do wniosku, że właśnie za mało jest w nim tańca. Jeszcze się w tym nie odnalazłam.

A kiedy myślisz o nowym spektaklu, to masz dla niego gotową fabułę czy widzisz oderwane epizody?

- Różnie. Zazwyczaj mam temat, wokół którego powstaje spektakl, potem tworzę poszczególne sceny, które często łączą mi się w ciąg fabularny z tak zwanym początkiem, końcem i rozwinięciem. Ale czasami mam tylko oderwane sceny, które dotyczą jednego tematu, lecz są jakby powycinane, niepołączone ani chronologicznie, ani ciągiem przyczyn i skutków. Aczkolwiek takie było moje założenie w "Omdlałej sukience", a okazało się, że ludzie znaleźli w niej pewną historię. Moje zamierzenie było inne, a widz to jednak odczuł w ten sposób.

Więc nie da się powstrzymać potrzeby fabularyzowania?

- Nie. Ludzie zawsze potrzebują historii, opowieści - czegoś, co mogą sobie ocalić w swoim doświadczeniu, w swoich realiach. Czasami zupełnie niezespolone obrazy, które są po prostu kolejno rzucane po sobie, jeśli łączy je ten sam temat, ta sama emocja albo ta sama sytuacja, też poddają się tej potrzebie.

A co ostatnio zachwyciło cię w teatrze?

- Niestety nie widziałam tego spektaklu na żywo, tylko jego zapis wideo. To był nowy spektakl Compagnie Drift, którą obserwuję od pewnego czasu. Bardzo podoba mi się kierunek, w którym zdążają. Bardzo mi odpowiada taka forma ruchu i ekspresji. Ten rodzaj teatru angażuje zmysły i w jakiś sposób też intelekt. Jest bardzo ruchowy, oni nie uciekają od ruchu, tylko właśnie poprzez ruch opowiadają różne sytuacje międzyludzkie.

Jaka była startowa idea "Przelotnie"?

- Myśl, że wszystko jest krótkotrwałe. Wszystko dzieje się w mgnieniu oka, szybko przemija, kończy się, urywa Nie ma niczego, co trwałoby wiecznie Pewne pasje niestety przemijają. To chyba strasznie smutne, ale tak to właśnie odczuwam na etapie, na jakim teraz jestem. Wszystko się kiedyś kończy i nagle się okazuje, że to było tak mało. Ciągle czuć ten niedosyt. Zresztą czuć go w różnych sytuacjach. Dotyczy on pasji tworzenia, bycia w związkach, spotkania z innym człowiekiem Właściwie całego naszego życia. Wszystko jest jak mgnienie.

A jak wyglądała współpraca z kostiumologiem? W końcu w tym spektaklu kostiumy są niesamowicie istotne.

- Przy tym spektaklu nie pracował kostiumolog. Na początku zaprosiłam do współpracy osobę zajmującą się projektowaniem kostiumów, ale ta współpraca z różnych względów się nie udała. W sumie kostiumy wymyśliłam sama. Od razu wiedziałam, czego chcę - miałam świadomość, jak te kostiumy mają funkcjonować, jak mają się zmieniać. Nie wiedziałam tylko, jak to rozwiązać technicznie, bo nie szyję, nie mam wyobraźni przestrzennej co do strojów ani nie znam się na materiałach. Potrzebowałam pomocy fachowca, więc rozmawiałam najpierw z Kasią Sokołowską - ona nie zajmuje się tylko szyciem, ale ma wyobraźnię plastyczną, jest graficzką i malarką. Potem zwróciłam się konkretnie do osoby, która projektuje kostiumy, ale z tej współpracy też niestety nic nie wyszło i w rezultacie po prostu udałam się do krawcowej, której wytłumaczyłam, o co mi chodzi i metodą prób i błędów oraz przeszywania już gotowych kostiumów doszłyśmy do finalnego efektu.

Niesamowite! Nigdy bym nie zgadła!

- Na pewno zadziałało to, że miałam bardzo konkretną wizję, to znaczy potrzebowałam kostiumu, który by się zmieniał. Raz jest długi, raz krótki, raz jest spódnicą, raz sukienką, raz spodniami, raz spodium.

Wiem, że zajmujesz się także projektami edukacyjnymi.

- Staram się uczyć ludzi tego, co już wiem - tego, co przefiltrowałam przez swoje ciało i głowę. Co miesiąc oraz podczas Międzynarodowej Konferencji Tańca prowadzę warsztaty. Od października tego roku wykładam też w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej ze specjalnością aktor teatru tańca. Zresztą właśnie przygotowuję przedstawienie ze studentami w ramach obchodów Międzynarodowego Dnia Tańca.

Co cię inspiruje?

Zdziwisz się, ale niesamowitym źródłem inspiracji jest moja czteroletnia córka, Amelia. Zdarza się, że domaga się bardzo konkretnej muzyki, sadza nas rządkiem - nie wolno nam się wtedy ruszać, nie możemy rozmawiać, no po prostu mamy tylko siedzieć i obserwować - i zaczyna tańczyć, a to, co wtedy wyprawia, jest takie, że tylko brać! Cała scena w jednym z moich spektakli jest od niej zaczerpnięta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji