Artykuły

Cisza cytrynowych traw

226. Krakowski Salon Poezji. Wiersze miłosne Dalekiego Wschodu czytali: Natalia Strzelecka, Przemysław Chojęta i Tomasz Wysocki. Na instrumentach perkusyjnych grał Sławomir Berny. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Czytali o dotyku. Motyl usiadł na pluszowej kotarze, choć przecież to jeszcze nie czas motyli. Czytali o rozkoszach. Motyl usiadł na mosiężnej klamce. Czytali o jękach. Motyl przystawał na karku. Natalia Strzelecka, Przemysław Chojęta i Tomasz Wysocki czytali wiersze miłosne Dalekiego Wschodu. Poranek nosił tytuł "Most tysiąca westchnień". Wszystko było po polsku, ale nie było po naszemu. Ani jednego ch..., ani ćwierć ci.., ni cienia d...

Czytali napisane dyszenia, napisany blask oka, napisane lśnienie między piersiami, napisaną cierpkość potu za uchem żarliwym jak dusze żelazek, których już nie ma. Motyle przysiadały na suficie, na oparciach krzeseł, na włosach Anny Dymnej, na bladym wąsie Józefa Opalskiego, na gołych stopach, w białe szaty hinduskiego mędrca odzianego Sławka Bernego, co z dziwacznych patyków, talerzyków i innych grzechotek wydobywał tysiąc skośnookich brzmień. Aż dziw, że nie tańczyły kobry. A my - co?

My, wirtuozi d..., ci.. oraz ch..., gdyśmy usłyszeli marzenie pana Bhartrihari: "Przyjdzie do mnie /Kiedy ziemia zamknie oczy /I zamilkną cytrynowe trawy /Przyjdzie do mnie /Kiedy zasną ptaki /i owinie mnie srebrzystym sari", gdyśmy to usłyszeli i przyjęli wersy dalsze, pełne tańca, ogni, utrudzenia i cichego czekania na świt - to ani me, ani be, ani kukuryku. My, których stać na wstrząsające porównanie ucha ukochanej do żeliwnego rupiecia prababki, my, dla których szczytem komplementacyjnej finezji jest fraza: "masz malowniczego bobra, droga Heleno... - cóż, poza tępą zmarszczką na czole, mogliśmy pokazać, słysząc: "Czemu mnie nie pocałował /Ten chłopak w jedwabnej koszuli /Co patrzył na mnie, milczący /W zaroślach wysokich traw? (...) Czemu mnie nie pocałował /Ten chłopak w jedwabnej koszuli? /Ciągle czekam, ciągle pytam, /Chociaż już dawno umarłam"?

Szkoda gadać. Nędza nadwiślańskiej semantyki miłosnej znana jest powszechnie. Poza ch..., ci... i d... - ciężko nam wyjść. Nędza jest rozległa i mocarna, tak jak mocarna jest legenda o dalekowschodniej finezji, nie tylko stylistycznej. O tym też szkoda gadać. Jedyne, co zostaje, to siedzieć cicho. Siedzieć jak ostatniej niedzieli na Salonie Poezji - siedzieć z tępą zmarszczką na czole i słuchać, jak ludzie wieki temu i daleko stąd do siebie mówili. Nie wprost mówili. Obrazem, zapachem, barwą, ciepłem, szronem. Nigdy kawa na ławę. Nigdy mięsem w pysk.

Jest taka stara przypowieść, właśnie dalekowschodnia. Uczeń pyta mistrza Zen: gdy masz coś, mistrzu, powiedzieć - nigdy nie mówisz wprost, jeno snujesz jakąś historię. Dlaczego tak? Mistrz na to: a chciałbyś, bym dał ci jabłko, przeżuwszy je wcześniej? Toporniejemy. Topornieje pisanie i topornieje czytanie. Większość czytelników, a raczej oglądaczy gazet, chce już tylko przeżutej papki. Jak piszesz o filmie, książce, teatrze albo wystawie, i nie wywalisz w zdaniu pierwszym jednoznacznego przymiotnika, że coś jest dobre, albo jest złe (żadnego światłocienia) - to nikt niczego nie zrozumie. Toporniejemy. Lubimy mięso na pysku. Wtedy wszystko jasne. Wiadomo, o co chodzi. Świat czarno na białym. Żadnych szyfrów.

I stąd tępe zmarszczki na czołach naszych dwa dni temu. Bo oto ani mięso, ani pyski. Sama tylko motyla delikatność. Krucha Strzelecka, w kimonie, w białych skarpetkach do japonek i z fachowymi pałeczkami, spinającymi włosy na modłę gejszy. Pełen dziwnej, ciemnej ironii Wysocki. I Chojęta, zdumiewająco delikatny w intonacjach, o głosie niczym cienka porcelana, wyśmienity, jakby wciąż gdzieś umykający. Czytali. Motyle przysiadały wszędzie. Płoszyły kurz drżeniem skrzydeł.

"To nie była jeszcze miłość. /Nad wodą, na kładce /Ciała tylko się dotknęły /Lecz, ot tak, przypadkiem". Albo: "Zaczesała hebanowe włosy /Na jej plecy spadające.// Odszedłem /W gęstniejący zmierzch". Bądź też: "Lecz umknął szybko, spłoszony, /Gdy nocny zaśpiewał ptak". I wreszcie: "Szumiały cicho liście Windrawany/ Kiedy ogarniał mnie sobą". Więc można ogarniać sobą? Tak. I co jeszcze? Jeszcze: "Spragniony świt pije ciemność". Tak jest w wierszu "Prośby o przebaczenie". Tak było pół tysiąca lat temu. Tak się mówiło w XV wieku w Indiach, albo jeszcze dalej. A dziś? Który spragniony świt pije ciemność? I gdzie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji