Poemat o losie narodu - "Tieatr" o "Dziadach" w Teatrze Polskim
8 numer moskiewskiego "Tieatra" przyniósł m. in. obszerny artykuł W. Sieczyna, omawiający przedstawienie "Dziadów" w Teatrze Polskim w Warszawie w inscenizacji Aleksandra Bardiniego.
Przekonani, że opinia radzieckiego krytyka o przedstawieniu, które u nas było przedmiotem tak ożywionej dyskusji, z pewnością zainteresuje naszych czytelników - przytaczamy fragmenty artykułu Sieczyna.
"Gdy podniesie się kurtyna, widz widzi nie wnętrze, pokoju - jak podaje Mickiewicz, lecz - niebo...
Ogromne "niebo" jest w Teatrze Polskim symbolem. I widownia od razu to odczuwa. Widz (widać tutaj, jak czuły jest ten widz!) rozumie zamysł teatru i cichnie, przeczuwając, że zobaczy coś wielkiego; coś takiego, co mieści w sobie niebo i piekło...
Teatr nie ilustruje Mickiewicza: on tworzy samoistne dzieło sztuki, wierne nie literze lecz duchowi twórczości genialnego romantyka.
Strofy "Ody do młodości" mogą być poetyckim komentarzem przedstawienia w Teatrze Polskim. Na początku każdego z siedmiu obrazów, gdy tylko podniesie się kurtyna, teatr jak gdyby zaprasza widza do wzlotu nad poziomy, by - próbując płomiennego wzlotu w niebo - z tym większą goryczą przekonać się że ziemię "wieczna mgła zaciemia". To "niebo" i "noc" są oczywiście symbolami. Ale symbolizm w ogóle jest właściwy twórczości Mickiewicza. Czyż więc teatrowi wolno go unikać, nie szukając dla niego konkretnych i właściwych dziś form scenicznych?...
Za ideową podstawę swej inscenizacji wziął Bardini Trzecią Część "Dziadów", w której Mickiewicz - wedle jego własnych słów - "nic nie dodając i nigdzie nie przesadzając" ukazał cierpienia i ofiarę pokolenia dwudziestych lat ubiegłego stulecia...
Światło reflektora wyłuskuje postać bohatera - młodego i natchnionego Gustawa, stojącego u stóp stuletniego drzewa. Młodzieniec siada pod drzewem, by oddać się cierpieniu. Jego cierpienie jest odwieczne, a przecież wciąż nowe, a jest nim nieodwzajemniona miłość. Gustaw (widziałem w tej roli Ignacego Gogolewskiego; niestety, nie udało mi się zapoznać z kreacją Stanisława Jasiukiewicza, którą prasa polska również oceniła bardzo wysoko) w swej słabości i melancholii podobny jest wierzbie płaczącej, która ocienia dom ukochanej. A ona jest przecież blisko i sama tęskni za nieznanym kochankiem.
Na tę scenę nieokreślonych tęsknot miłosnych składa się u Mickiewicza tylko długi monolog Dziewicy; obecność Gustawa jest jednak znowu przywilejem teatru. Bardini postępuje tutaj jak subtelny mistrz teatru-widowiska wyznaczając Gustawowi-Gogolewskiemu samoistną linię póz, poruszeń i gestów. I ani jednego słowa. Przy tym zachowanie się Gustawa ma być utrzymaną w określonym rytmie pantomimą tęsknoty miłosnej; to nie realistyczny obrazek z życia. Splata się ona kontrapunktycznie z tematem Dziewicy, utrzymanym statycznie i zawartym w słowie. Jakież interesujące zadanie sceniczne. I przy tym nie jest chwytem formalnym, lecz odpowiada stylowi wczesnej poezji Mickiewicza, kołyśli-wej formie jego liryki miłosnej. Poeta o miłości mówi niewyraźnie, aluzyjnie. Jakżeż więc mogłoby jej sceniczne ucieleśnienie być rzeczowe i "skonkretyzowane"?...
Gustaw Gogolewskiego nie ma w sobie nic z tego, co się rozumie pod pojęciem romantycznego bohatera... Urok stworzonej przez niego postaci leży w miękkości, lirycznym zamyśleniu, akwarelowej delikatności rysunku psychologicznego. Teatr nie widział w tym żadnej sprzeczności i - nie lękając się naruszenia monumentalności przedstawienia - śmiało przeniósł dramat Gustawa na plan kameralny...
Sceny obrzędu "Dziadów" są u Mickiewicza sądem zmarłych nad żywymi. Taki jest też sens scen obrzędowych w inscenizacji Bardiniego. Najważniejsze są dla niego te aforystyczne sformułowania poglądów poety na sens życia, które Mickiewicz włożył w usta widziadeł. Ich monologi są nicią przewodnią, pozwalającą organicznie połączyć w jedną całość epizody całego przedstawienia: sens obrzędu "Dziadów" łączy się bezpośrednio z wymową ideową dalszych kart utworu, opisujących cierpienia i ofiarną miłość ojczyzny młodzieży polskiej...
Scena u Księdza stanowi kulminacyjny punkt i rozwiązanie romantycznie potraktowanego tematu nieodwzajemnionej miłości... W scenie tej na przykładzie kostiumu Gustawa warto zobaczyć, jak teatr buduje styl romantycznego przedstawienia. U Mickiewicza Gustaw sam mówi o swoim wyglądzie... a jeszcze wyraźniej opisuje go jedno z dzieci Księdza:
"Czemu waspan tak jesteś dziwacznie
ubrany?
Jak strach, albo rozbójnik, co to
mówią w bajce,
Z różnych kawałków sukmany, na
skroniach trawa i liście"
I czyż nie mogło się zdarzyć, że teatr nie wyczuwając stylu przedstawienia - zrozumiałby te strofy jako dokładną wskazówkę autora dla kostiumologa? Teatr Polski w swoim rozumieniu romantyzmu wybrał inne rozwiązanie, mające też pokrycie w tekście. "Trawa na skroniach" przeobraża się jakby w cierniowy wieniec męczeński, okalający czoło bohatera, a liście w wieniec, który swobodnie - jak bluszcz pień drzewa - oplata jego szaty. Jest to i naturalne i piękne - to prawdziwa sztuka!...
W drugiej połowie spektaklu Teatru Polskiego splatają się w jedność dwa nurty - temat bohaterskiej młodzieży i temat bezwzględnego zdemaskowania ciemiężycieli.
Koniecznych skrótów tekstu dokonał Bardini skreślając epizody o charakterze mistycznym - sceny z udziałem duchów. Czy zawsze było to słuszne? Chyba nie. Mimo tego jednak, w scenach ukazujących walki wolnościowe teatr dosięgnął wyżyn prawdziwej tragedii.
Pod tym względem najlepszą wydaje się scena w celi klasztoru Bazylianów...
Dążąc do monumentalności Bardini nigdzie nie pozwala aktorom zachowywać się w zwykły, "życiowy" sposób; wyrazisty rytm, celowość efektownych póz i układów grupowych pomaga aktorom dojść do niezwykłej harmonii wyrazu teatralnego i estetycznego. Bardini odważył się na ryzyko: wykonawcami głównych ról spektaklu uczynił młodych aktorów... - i wygrał...
Lecz ostatnia scena tego obrazu - scena Wielkiej Improwizacji okazała się zbyt "wielką" dla Gogolewskiego. Czy zresztą jest gdzie aktor, który by do końca odsłonił całą filozoficzną i emocjonalną głębię tego przedstawienia w przedstawieniu, w którym wszystkie role spadają na jednego aktora?...
Teatr skasował dobre i złe duchy walczące u Mickiewicza o władzę nad duszą Konrada. Gdy Konrad wyrzeka się Boga, diabeł jak gdyby wciela się w niego i mówi jego ustami. W ten sposób całe misterium walki o duszę Konrada przenosi się na plan psychologiczny, w monodramat jednostki opanowanej namiętnościami i wątpliwościami. Te właśnie dramatyczne momenty są u Gogolewskiego najbardziej wyraziste: zmienne, diaboliczne intonacje, wijące się, konwulsyjne ruchy ciała i osłabienie i niemoc po "wygnaniu diabła" z ciała Konrada.
W Trzeciej Części "Dziadów" łączy Mickiewicz w sposób fantastyczny swoje buntowniczo-rewolucyjne tendencje z nastrojami historyczno-katolickimi, z ideami mesjanizmu... I reżyser i dwaj aktorzy - Marian Wyrzykowski i Mieczysław Milecki, wszędzie tam, gdzie to było możliwe, zdejmowali nalot mistycyzmu z postaci Księdza Piotra. Lecz oczywiście, jakby się Mickiewicza nie "przyprawiało" - tej sprzeczności nie da się rozwiązać. Dlatego też niekiedy teatr staje w obliczu poważnych trudności. Wydaje się, że trudność ta jest pozorna: Mickiewicz powinien pozostać takim, jakim jest; głębokie, czasem sprzeczne idee "Dziadów" nie potrzebują jakichkolwiek poprawek i tego właśnie dowodzą najlepsze partie przedstawienia... Spektakl "Dziadów" jest wzruszający i zawiera wiele potężnych w swym tragizmie scen. Niezwykle wyraziste dekoracje Jana Kosińskiego, znakomita muzyka Tadeusza Bairda (prawdziwie teatralna - bez niej spektakl jest nie do pomyślenia, a równocześnie nigdy nie odwraca odeń uwagi), twórczy zapał aktorów i swój talent reżyserski stopił Bardini z tym natchnionym potokiem poezji, który porywa widza od początku przedstawienia i jeszcze długo po jego zakończeniu przykuwa jego wyobraźnię, myśli i uczucia.
Ale "płomienny potok poezji" to jeszcze nie cała prawda o przedstawieniu Teatru Polskiego. Albowiem nad tym wszystkim włada w "Dziadach" rytm, umiar - "lód i płomień", tutaj podporządkowane rozumowi... Nie mogę nie powiedzieć jeszcze o jednej rzeczy. Jak już wspominałem - teatr pozwolił sobie na wiele swobody w stosunku do Mickiewicza. Czy jest to wypaczeniem utworu? Nie, na pewno "swoboda" teatru była tylko Mickiewiczowi pomocna. Przedstawienie Teatru Polskiego nie polega na czytaniu wierszy poematu ani nie jest jego ilustracją; to samoistne dzieło sztuki.
Jak to "samoistne"? - pyta z przerażeniem któryś z ludzi teatru. - To znaczy, że fałszuje zamysł autora, jest formalistyczne?
Z kolei my pytamy: czy każde odchylenie od utworu jest jego fałszowaniem? Alboż teatr jest niewolnikiem, sługą dramatopisarza?
Zasada zawisłości teatru od pisarza nie oznacza przecież braku samodzielności. Znakomicie określił to jeszcze Bieliński: "Istota każdej sztuki opiera się na jej wolności, sztuka pozbawiona wolności staje się rzemiosłem... Wolność sztuki teatru, jako samodzielnej sztuki, chociaż związanej ze sztuką dramatopisarską, jest bez granic... Moc i istota geniuszu scenicznego jest całkowicie jednoznaczna z geniuszem innych rodzajów sztuki, dlatego że, podobnie jak u nich, zasadza się na nieustającej gotowości by - zrozumiawszy dana ideę - znaleźć sposób wiernego jej ukazania.
Tą drogą poszedł Teatr Polski w swej pracy nad "Dziadami". Nie sprowadził swojej sztuki do rzemiosła, do niewolniczego podporządkowania się utworowi, lecz - zrozumiawszy ideę mickiewiczowskiego poematu - szukał wiernego i własnego kształtu dla jej wyrażenia...
"Dziady" w Teatrze Polskim są wydarzeniem, mającym znaczenie nie tylko w Polsce... Przedstawienie to mogłoby wiele przypomnieć i teatrowi radzieckiemu; przecież u nas w ostatnich czasach jak gdyby zapomniano o tym, że Stanisławski próbował wysławić "Kaina", że Mardżanow odniósł triumf wystawiając "Owcze źródło", a Teatr im. Rustawelego - "Otella", że był Ostużew - Akosta, Michoels - Lear. Zrobiliśmy nasz teatr teatrem "życiowych" szczegółów. Jak przywrócić teatrowi patos i potęgę emocji, jak wlać je potężnym strumieniem w duszę widza? Tymczasem często ograniczamy się do dwóch kierunków: albo sprowadzamy patos namiętności do "życiowych" rozmiarów, albo podnosimy go do fałszu bengalskich ogni deklamatorstwa.
W tym sensie wiele można się nauczyć od warszawskiego Teatru Polskiego.