Jesteśmy niewolnikami ciała
"Święty Edyp" w Teatrze Wierszalin w Supraślu. Pisze Jerzy Szerszunowicz w Kurierze Porannym.
"Święty Edyp" to przedstawienie ekstremalne, drastycznie prawdziwe. Mówiąc o ludzkiej seksualności, o uwięzieniu w ciele, Tomaszuk nie robi uników, jest bezwzględnie konsekwentny - aktorzy używają nagich ciał jak kostiumów, a zachowania seksualne stają się środkiem teatralnego wyrazu.
Nagość, intymność, seks, zaspokajane gwałtownie żądze, a zaraz potem poczucie winy i upodlenia tak dotkliwe, że można tylko upaść, tarzać się w prochu i wyć jak zwierzę. Oto rozpiętość emocjonalna "Świętego Edypa".
Głównym bohaterem widowiska jest ludzkie ciało - dzika bestia śpiewająca nieustannie pieśń radości życia, bydlę chcące zaspokajać żądzę i mnożyć się bezrozumnie. Zaspokojone, bezbronne, zostaje wydane na pastwę sumienia - rozpoczyna się pokuta, umartwienia, tłumienie zmysłów, samoudręczenia, które ocierają się niemal o fizyczne unicestwienie.
Wybuchy żądzy i okresy coraz brutalniejszych umartwień wyznaczają rytm "Świętego Edypa". A wszystko pokazane jest w sposób niezwykle plastyczny, ekspresyjny, choć instrumentarium jest niewielkie: jedno ciało męskie, jedno kobiece, jedno lustro, trzy kurtyny (w tym jedna czerwona od byczej krwi i jedna biała - pierwsza towarzyszy kazirodztwu, trzecia pokucie). Wszystko razem proste i mocne.
Jak marionetki
Edyp zrobił wszystko, by być człowiekiem prawym. Wszystko, co miało być dobre, obróciło się w zło i grzech. Był naznaczony, ciążyła na nim zmaza kazirodztwa, jak na nas wszystkich zmaza grzechu pierworodnego. Historia człowieka poczętego ze związku brata i siostry, który w wieku dojrzałym wszedł do łoża własnej matki wiedzie nas ku pytaniom o istotę człowieczeństwa, odkupienia za grzechy, sens pokuty.
Czy można zapanować nad własnym ciałem (przeznaczeniem, losem), okiełznać wstępującego weń kozła, prastarą, szatańską chuć?
Odpowiedź pojawia się już w prologu "Świętego Edypa". Poznajemy Adriana Leverkuhna (postać z "Doktora Faustusa" Tomasza Manna) - młodego kompozytora, zafascynowanego teatrem lalkowym. To on stworzy operę kukiełkową, w której librettem będzie historia świętego grzesznika ze średniowiecznych opowieści "Gesta Romanorum".
Scena rozgrywa się przed kurtyną. Para aktorów - Rafał Gąsowski i Alicja Rapsiewicz - po zarysowaniu sytuacji pozostawia lalkowy teatrzyk na pierwszym planie i odchodzi w głąb sceny. W ten sposób przenosimy się do świata ludzkich marionetek - bohatera dramatu Adriana Leverkuhna. Rozpoczyna się historia zmagania człowieka (Edypa) z własnym ciałem, które jest tożsame z losem, z antycznym fatum.
Powrót do prawdy
Na małej, ciasnej scenie dokonuje się przeistoczenie intelektualnych, skądinąd dobrze znanych spekulacji w prawdę ludzkich emocji i czynów.
Największa w tym zasługa pary młodych aktorów - Rafała Gąsowskiego i Alicji Rapsiewicz. Brutalna szczerość ich gry odsuwa na dalszy plan nawet spektakularne wyczyny Jana Zavarskiego (scenografia) i Evy Farkasovej (kostiumy). Doświadczony tandem wykonał dobrą robotę, wzmógł siłę ekspresji widowiska, wyposażył je w kilka wspaniałych plastycznie scen (jak choćby zmagania Edypa z lustrem -zderzenie z prawdą o sobie).
Jednak to aktorzy decydują o sile oddziaływania "Świętego Edypa". Podobnie jak w przedstawieniu, również w ich grze można wytknąć drobne i większe usterki techniczne (wynikające choćby z konieczności zagrania kilku postaci w jednym widowisku). Jednak są one zupełnie nieistotne wobec bezwzględnego oddania, odwagi emocjonalnego obnażenia się przed publicznością. Ci ludzie i ten teatr mają nam coś istotnego do powiedzenia i robią to z pełnym poświęceniem, na serio.
Warto pojechać do Supraśla, by uwierzyć, że teatr nie musi być jarmarczną rozrywką - cyrkiem, w którym rozkapryszone gwiazdeczki puszą się, nadymają, recytują, a w przerwach czczego gadulstwa puszczają oko do publiczności. Piotr Tomaszuk raz jeszcze dowiódł, że teatr musi i może być wstrząsem emocjonalnym, etycznym, intelektualnym.