Artykuły

Literatura jak muzyka

Pisanie sztuki dla mnie samego było niespodzianką. Okazało się bowiem, że proces tworzenia polega na pomijaniu kwestii, bez których nie mogłaby istnieć powieść. Dowiedziałem się, że w dramacie istotniejsze jest to, co zostało pominięte, niż to, co trafiło na papier - mówi JON FOSSE, norweski pisarz i dramaturg.

Jon Fosse autor "Snu o jesieni" i wielu innych znakomitych sztuk, ma dziś markę nie do podważenia. Norweski pisarz spotkał się z nami przy okazji polskiego wydania jego "Sztuk teatralnych"

Dość późno zadebiutował pan jako dramaturg.

Jon Fósse: Zanim zacząłem pisać sztuki, przez 10 lat byłem czynnym prozaikiem - autorem powieści, opowiadań,' literatury dziecięcej, czasem także poetą. Długo namawiano mnie, bym spróbował dramatu, ale konsekwentnie odmawiałem. W końcu ugiąłem się - z przyczyn finansowych. Pisanie sztuki dla mnie samego było niespodzianką. Okazało się bowiem, że proces tworzenia polega na pomijaniu kwestii, bez których nie mogłaby istnieć powieść. Dowiedziałem się, że w dramacie istotniejsze jest to, co zostało pominięte, niż to, co trafiło na papier.

Znaczy ta że pisanie dramatu opiera się na redukcji?

- W dużej mierze tak. Owa skłonność do samoograniczania bardzo odpowiada mojemu temperamentowi pisarskiemu. Wiedziałem o tym już wtedy, kiedy pisałem powieści. Dramat okazał się więc wymarzoną formą.

Jest dziś dla pana główną formą wypowiedzi artystycznej?

- Myślę o sobie jako o pisarzu. Nie zamierzam ograniczać się wyłącznie do roli dramaturga. Dlatego choćby teraz piszę kolejną powieść.

Pana wejściu w teatr towarzyszył odruch buntu przeciwko jego sztuczności i zastanym tam regułom.

- Nie buntowałem się przeciw samemu teatrowi. Chodziło raczej o publiczność, która z wyjścia na wieczorny spektakl czyni coś w rodzaju podejrzanego rytuału. A to z kolei daje jej poczucie przynależności do wyższej klasy społecznej. To samo w sobie jest pozą, a w każdą pozę wpisana jest sztuczność. I przeciw niej się sprzeciwiałem. O tym, że może być inaczej przekonałem się, będąc kiedyś na przedstawieniu - tytuł nie ma znaczenia - gdy na widowni było tyle samo osób co na scenie. Nie, specyficzna sytuacja nie podcięła aktorom skrzydeł. Przeciwnie, wraz z publicznością weszli na inny poziom porozumienia. Opadły wszystkie maski, spektakl stał się prawdziwym i wspólnym przeżyciem. To było jedno z moich pierwszych i najwspanialszych doświadczeń teatralnych. Dorastałem na północy Norwegii, a tam po prostu nie ma teatrów. Siłą rzeczy więc mój kontakt ze sceną był bardzo ograniczony.

W pańskich sztukach odnajduję wyraźny wpływ twórczości Samuela Becketta.

- Zanim zacząłem pisać sztuki, nie interesowałem się teatrem, ale niezwykle zajmowała mnie sama literatura. A Beckett był jednym z najważniejszych autorów. Jego utwory, z "Końcówką" na czele, wywarły na mnie kolosalne wrażenie. Sztuki te nawet nie potrzebują sceny. Wystarczy lektura, by poczuć siłę jego stylu. Mój pierwszy dramat nazwałem "Na pewno przyjdzie". Już tytuł był bezpośrednim nawiązaniem do "Czekając na Godota". Mam wrażenie, że pisząc, cały czas prowadzę z nim dialog, choć z drugiej strony czuję potrzebę, by go nareszcie od siebie odepchnąć, zapuścić się w całkiem inne rejony.

Jak u Becketta, istotą pańskich sztuk jest trwanie bohaterów - poza konkretnym czasem, w zawieszeniu.

- To prawda, ale te podobieństwa widać szczególnie w moich późniejszych utworach. Z początku bałem się, że będę posądzany o powtarzanie za Beckettem. Potem przestałem się bać.

Nie ma mowy o epigoństwie. Tym bardziej że pana utwory zatopione w skandynawskim pejzażu wiele też czerpią z tamtejszej tradycji Strindberga, Bergmana.

- Dodałbym jeszcze Ibsena, choć uważa się powszechnie że moje sztuki, oparte przecież na niedopowiedzeniach i tajemnicy, stoją w opozycji do jego dzieł. Jednak w przypadku Becketta był to mój własny wybór. Ze Skandynawami rzecz dokonała się poza mną. Przesiąkłem nimi bezwiednie, bo stamtąd pochodzę.

Podobnie jak norweskim pejzażem - posępnym, pozbawionym światła. Nie twierdzę oczywiście, że obrazuje go pan w skali 1:1.

- Krajobraz Norwegii składa się z rozproszonych domostw, gór i morza. Dominuje pustka i poczucie ogromnego dystansu. Właśnie taki pejzaż mnie ukształtował i zawsze będzie podstawą mojej twórczości, chociaż powtarzam, by nie traktować tych sztuk w kategoriach autobiograficznych. Uważam jednak, że wpływ krajobrazu na charaktery postaci jest nikły. Staram się bowiem pisać o uczuciach i emocjach. Dopiero z nich wyrastają bohaterowie.

Pisze pan w języku nowonorweskim. Jest wielu pisarzy, którzy się nim posługują?

- W Norwegii jest to język mniejszości (posługuje się nim około 500 tys. ludzi), obowiązywał na obszarze, gdzie dorastałem. Wielu ludzi dorasta i przechodzi na inny. Dla mnie nie ma takiej możliwości - jestem z nim bardzo mocno związany. Pisze w nim jeszcze kilku autorów, ale bez komercyjnej otoczki.

Struktura tych dramatów, złożonych z długich monologów, przypomina twórczość Thomasa Bernharda.

- Moje pierwsze nowele zawierały podobne jak u niego strumienie świadomości. Pojawienie się ich w dramatach było więc naturalnym krokiem. O Bernhardzie usłyszałem po raz pierwszy w 1989 roku, gdy zmarł. Potem zagłębiłem się w jego twórczość. Na pewno łączy nas sposób rozmieszczenia tekstu na stronie, ale nie czuję z nim szczególnego powinowactwa Zawsze sądziłem, że literatura jest bliska muzyce i musi mieć rytm. I nie wiedziałem nic o Bernhardzie. Bardzo się ucieszyłem, że ktoś tak jak ja to postrzega - opowieść płynie jak rzeka. Ceną jest tylko marnotrawstwo papieru (śmiech).

Nie kusi pana sprawienie niespodzianki - zmiana stylu, konwencji, klimatu?

To nie wchodzi w rachubę. Styl wybrał mnie, a nie odwrotnie. Moją ucieczką od teatru jest proza i poezja.

***

Fosse jest inny niż wszyscy - mów Lif Zern, biograf pisarza

Esencją jego dramaturgii jest sama obecność bohaterów i trwanie - istota bytu. To spycha na dalszy plan tradycyjny konflikt i akcję. Stanowi też wyzwanie dla wykonawców i publiczności. Odbiór tych sztuk wymaga najwyższej uwagi. Pod ich pozornym smutkiem, mrokiem, traumatycznymi wydarzeniami, odnajduję coś zupełnie przeciwnego. Wiem bowiem, że w powietrzu wisi

zawsze fundamentalna zmiana. Nic nie jest dane raz na zawsze, ciemność może zawsze ustąpić miejsca jasności. Owa szansa świadczy o wyjątkowości dramaturgii Fossego i dodaje jej atrakcyjności. Wiedział o tym chociażby Luk Perceval, realizując w Monachium "Sen o jesieni". To, moim zdaniem, najwybitniesza do tej pory inscenizacja dramatu pisarza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji