Artykuły

Uwaga, jedzie długi tramwaj!

Spektakl gór nie przenosi i nie oczarowuje - o "Chłopcach z Placu Broni" w reż. Marka Ciunela w Olsztyńskim Teatrze Lalek pisze Ada Romanowska z Nowej Siły Krytycznej.

- Dzieci potrzebne są nam po to, by wypełnić dialog - tak o spektaklu "Chłopcy z Placu Broni" mówi reżyser Marek Ciunel. Bo to spektakl o dzieciach - nie tylko o chłopcach z powieści Ferenca Molnara - ale o dzieciach, które siedzą w dorosłych. I jak podkreśla reżyser, to spektakl nie tylko dla młodych widzów, ale i dla tych z dowodem osobistym. Ale czy rzeczywiście sztukę można kierować do... ogółu? Do dużych i małych?

Przede wszystkim spektakl jest za długi. Obiecane półtorej godziny rozciąga się do ponad dwóch. Ale jako że czas jest pojemny, reżyser - paradoksalnie - wrzuca do jednego worka jak może najwięcej. Wiele scen aż kipi od nadmiaru. Stwarza to wrażenie bałaganu i nawet jeśli ma przypominać "obfitość" dziecięcego pokoju, nie sprawdza się w teatrze. Za wiele jest nic nie znaczących znaków i tym samym zacierają się te, które mogłyby być istotne.

Spektaklu Ciunela nie należy traktować jako przeniesienia opowieści Molnara na scenę. To czytanie "Chłopców z Placu Broni". Bo historia wygląda tak - spotyka się trzech dorosłych przyjaciół. Jeden jest stomatologiem (Tomasz Czaplarski), drugi prawnikiem (Mateusz Mikosza), a trzeci to wolny strzelec, który nie wychodzi z domu. Mężczyźni zarabiają, żyją po swojemu - czyli po dorosłemu - a w piątkowe wieczory pozwalają sobie na szaleńcze spotkania. I tak urządzają sobie małe wojny - albo paintballowe, albo w komputerowej rzeczywistości. Jednak zdarzają się wyjątki, bo oto prawnik przychodzi z książką Molnara i zeszytem jedenastoletniej córki. Ma jej pomóc w napisaniu wypracowania na temat "Chłopców...", ale nie ma pojęcia, o czym jest książka. Prosi o pomoc kolegów, którzy też nie grzeszą wiedzą. I tu zaczyna się poznawanie tekstu, bo aktorzy właśnie czytają Molnara. Takie podawanie tekstu jak na tacy - nieteatralne, bo bardziej radiowe niż sceniczne - staje się przegadanym monologiem. I raz czyta jeden, raz drugi. Reżyser jednak przełamuje tę konwencję i pozwala aktorom vel postaciom wcielić się w bohaterów opowieści. Jednak od czasu do czasu, bo recytacja fragmentów książki przeważa. I tak przez długi, długi czas, aż nadchodzi koniec. Wtedy dorośli panowie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozumieją, na czym polega ich życie i co jest w nim ważne. Taki jest zamiar Ciunela, ale ciężko wyciągnąć wnioski z zachowania bohaterów i z tego, co następuje po sobie na scenie. Olśniewa ich prawie jak u Pomysłowego Dobromira! Czyli jednak czary się zdarzają - wystarczy sobie poczytać i bajkowo przejść metamorfozę. Ciunel daje wiarę w cuda... bezpodstawne. A niby wszystko powinno mieć swoje korzenie. Dowodów na cuda jednak brak.

Panowie dorośli - jako że dzięki książce stają się dziećmi - robią przerwy w czytaniu i bawią się w małych chłopców. Wykorzystują do tego przeróżne przedmioty, co rzeczywiście jest specjalnością dzieci. Sprzęty domowe stają się karabinami, bombami i wszystkim tym, co może wymyślić głowa. Ich zabawom towarzyszy muzyka Lenny Valentino, która nie jest ani bajeczna, ani radosna, a raczej psychodeliczna. I tak w rytmie "Uwaga, jedzie tramwaj" mężczyźni-chłopcy bawią się ptaszkiem, gumowym pieskiem czy szczotką do czyszczenia toalet. Muzyka do tych scen nie pasuje, przez co ginie dziecinność - tak ważna przecież w spektaklu. Paradoksem jest też to, że reżyser przemyca do sztuki piosenki w całości, które wydają się być dłuższe niż na płycie. A "Uwaga, jedzie tramwaj" trwa ponad siedem minut! Są też momenty, że jeden utwór się kończy, a zaczyna drugi. A aktorzy - dosłownie - nawalają się na scenie, bawią się, ot - improwizują. A czas w teatrze ma inny wymiar, spektakl zaś nie powinien być teledyskiem.

Aktorzy - najmłodsi artyści Olsztyńskiego Teatru Lalek - są jedynym plusem spektaklu. Grają autentycznie, ale czyż nie grają siebie? Stąd pewnie siła ich ról - mówi się często, że mężczyźni to dzieci, a aktorzy mają w sobie chłopców na pewno. Tryskają energią i czasem ma się ochotę do nich dołączyć i uciec ze świata dorosłych w świat zabawek. Bo w dorosłym drzemie dziecko, a tych trzech muszkieterów tego nie ukrywa. I jeśli już rozmyślać po "Chłopcach...", można zadać pytanie - czy dorosła publiczność pamięta, że dorosłość nie czyni człowieka szczęśliwym? A czy dzieci dzięki Ciunelowi zdadzą sobie sprawę, że i dorosły ma prawo do odrobiny szaleństwa? Idąc do teatru... pewnie mają taką świadomość. Jednak, by to wiedzieć, nie są potrzebni "Chłopcy z Placu Broni" rodem z olsztyńskiego teatru. Bo spektakl gór nie przenosi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji