Artykuły

Pokochać muzykę współczesną

"Jutro" w reż. Eweliny Pietrowiak i "Kolonia karna" w reż. Marka Weiss-Grzesińskiego w Operze Wrocławskiej na Festiwalu Musica Polonica Nova. Pisze Magdalena Talik w portalu Kulturaonline.pl.

Warto wybrać się na dwie jednoaktowe opery, choćby dlatego, żeby przekonać się, że muzyka współczesna z lat 60. nie musi oznaczać pisków, zgrzytów i braku melodii. "Jutro" Tadeusza Bairda to wciąż aktualna opowieść o sile iluzji, a "Kolonia karna" o katach i ofiarach w systemie władzy.

"Jutro" Tadeusza Bairda to prawdziwy rarytas na scenie operowej. Od czasu premiery w 1966 roku dzieło nie było w ogóle wznawiane. Zmarły w 1981 roku kompozytor też nie mógł go już dodatkowo promować, jak to robi Joanna Bruzdowicz, autorka "Kolonii karnej".

Dyrektor Ewa Michnik odważnie zdecydowała, że wystawi "Jutro" na scenie Opery Wrocławskiej w ramach festiwalu Musica Polonica Nova. Oddała jednak batutę Tomaszowi Szrederowi, a ster młodej reżyserce Ewelinie Pietrowiak. Zapał debiutującej w operze realizatorki czuje się w sposobie przedstawienia historii. Najbardziej wyeksponowana jest oniryczna, niepokojąca muzyka Bairda. Pisana na nietypowe instrumentarium (orkiestra wzbogacona o dwie harfy, ksylofon, nawet klawesyn i gitarę) i w technice serialnej opera jest jednak bardzo przyswajalna także dla melomana wychowanego na włoskim bel canto.

Libretto (na podstawie noweli Josepha Conrada) to historia mająca elementy zarówno antycznego dramatu, jak i biblijnej przypowieści. Tylko, że czekający na syna Ozias (Wiktor Gorelikow) nie pozna Harry'ego (aktor Łukasz Brzeziński), kiedy ten wreszcie zjawi się w domu. Nie dostrzeże w nim swojego potomka, bo Harry odbiega od jego wyobrażeń na temat idealnego syna. Jest bezczelny, roszczeniowy, nie przejmuje się uczuciami innych. Dlatego jego spotkanie z Jessiką (Dorota Dutkowska) okaże się katastrofą. Karmiona przez Oziasa mrzonkami o wspaniałym Harrym szybko pozbędzie się złudzeń, choć była gotowa porzucić dla nich nawet swojego niewidomego ojca, Jozuego (Stanisław Kufluk).

Pietrowiak rozegrała "Jutro" w małej przestrzeni, skromnych dekoracjach, oszczędnych gestach. Jedyną przerysowaną postacią jest Harry, zresztą eksponowany w trochę naiwny sposób (jego przemarsz przez widownię kojarzy się z wystawianym ostatnio w operze "Czerwonym kapturkiem", a monologi brzmią sztucznie). Najważniejsze jednak, że w toku narracji nie ginie muzyka Bairda, zresztą zdecydowanie bogatsza i bardziej wartościowa niż kompozycja Joanny Bruzdowicz "Kolonia karna", która broni się właściwie mistrzowskim tekstem Franza Kafki.

Ale Markowi Weiss-Grzesińskiemu udało się zrobić naprawdę doskonały spektakl o wciąż aktualnych problemach nadużywania władzy, ofiarach i ich katach. Co prawda w opowiadaniu Kafki dopatrywano się zapowiedzi epoki pieców (w scenografii Małgorzaty Słoniowskiej maszyna do zabijania jest zresztą skrzyżowaniem pieca krematoryjnego z narzędziami tortur), ale pisarz był wizjonerem i jego historie można czytać oraz interpretować na wiele sposobów.

I tak patrzymy na scenę rodem z telewizyjnych wiadomości: więźniowie w pomarańczowych ubraniach (jak osadzeni w amerykańskiej bazie Guantanamo na Kubie) i ich strażnicy (ubrania tych z kolei inspirowane mundurami żołnierzami w Iraku). Sadyzm i znęcanie się to chleb powszedni. Strażnicy oddają mocz na więźniów, ośmieszają ich, nawet fotografują się z ofiarami (jak amerykańscy żołnierze skazani za stosowanie tortur wobec irackich więźniów). Spektakl jest na tyle mocny, że część osób po prostu wychodzi w trakcie, choć przecież znacznie gorsze sceny widujemy na ekranach telewizorów.

Głównym bohaterem (przywodzącym na myśl metodycznego w zabijaniu doktora Mengele) jest oficer (doskonały Łukasz Rosiak), który pokazuje podróżnemu badaczowi (Andrzej Kalinin), jak działa maszyna do zabijania. Weiss-Grzesiński świetnie wpisał "Kolonię karną" we współczesny kontekst. Widzów posadził nie na widowni, a po drugiej stronie sceny (jak niegdyś w trakcie remontu Opery). Mamy się czuć niepewnie, mamy czuć zagrożenie. Muzyka wzmacnia pełną napięcia i grozy atmosferę, ale bez tej dobrej inscenizacji utwór straciłby sporo z siły oddziaływania. Warto zobaczyć obydwie opery, bo przemawiają nie tylko językiem muzyki, ale dobrego teatru.

Na zdjęciu: "Kolonia karna", reż. Marek Weiss-Grzesiński

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji