Artykuły

Torturmistrzowie rewolucji

"Szewcy u bram" w reż. Jana Klaty w TR Warszawa. Pisze Marek Beylin w Dialogu.

Najgłośniej o "Szewcach u bram" było przed premierą. Jan Klata i Sławomir Sierakowski (dramaturg przedstawienia) udzielili się chyba we wszystkich gazetach i telewizjach. Zapowiadali sztukę jako "radykalny komunikat polityczny", który przekracza Witkacego: w obliczu zużycia idei i słów trzeba dokonać rewolucyjnego pchnięcia. Krytyka rewolucji bolszewickiej czy faszystowskiej jest już banalna - słyszałem od twórców przedstawienia - należy zaproponować coś nowego. Będzie to też przykład modelowego teatru politycznego, który unika doraźnych kostiumów i aluzji. W tych wszystkich wypowiedziach słowo polityka padało częściej niż nazwisko autora "Szewców".

Potem poszedłem na przedstawienie (przedpremierowe, więc wiele mogło się do dziś zmienić) i moją uwagę przykuł program złożony z cytatów o Witkacym, samego Witkacego oraz o obecnej polityce. A na końcu passus, że sztuki Witkacego zawalone są dłużyznami. I deklaracja autorów spektaklu: wycięliśmy. Rzeczywiście wycięli, co zresztą normalne, ale raczej nie zaniepokoił ich sceniczny problem dłużyzn, bo Klata z wydłużania i powtarzania scen oraz kwestii uczynił spoiwo przestawienia. Wycięli, żeby Witkacego katastrofistę przerobić na optymistycznego rewolucjonistę. To tak, jakby Otello dusił Jagona i w finale poszedł z Desdemoną na kolacyjkę.

Wielu recenzentów przejechało się już po spektaklu, powiem więc tylko, że Scurvy przerobiony na Ziobrę, który w dodatku, siedząc w fotelu, majta zbyt krótkimi nóżkami, bo nie dosięga podłogi, to wzór tandety, a nie teatru politycznego. Że palenie na końcu chochoła to przejaw artystycznego i intelektualnego kiczu, bo niczym wiecowa agitka obwieszcza, że rewolucja wyrwie Polskę z przekleństwa zakleszczonej historii. Autorzy przedstawienia wpisali się w odwróconą i zbanalizowaną wersję tezy o końcu historii: ta dotychczasowa skończy się, gdy chłopaki urządzą rewolucję. I, jak się zdaje, myślą tak całkiem serio.

Za takie przeróbki Witkacego płaci się słono. W wersji Klaty Sajetan nie staje się zwycięskim rozczarowanym wodzem rewolucji, nie przeżywa też własnej detronizacji, zamiast tego wygłasza manifest rewolucyjny autorstwa Žižka/Sierakowskiego, obiecując - bez ironii - wyzwolenie przez radykalną konfrontację ze starym światem. Ale gdy zestawia się niezwykły, zdystansowany do świata i do siebie, groteskowy i zarazem pełen rozpaczy język Witkacego z płasko brzmiacą rewolucyjną publicystyką, to nie jest dobry moment dla tej publicystyki. To, co wygłasza Sajetan Klaty, pozbawione dystansu, ironii, dramatycznego spojrzenia na rzeczywistość, ma atrakcyjność i głębię papieru, na którym zapisano ów rewolucyjny wywód. Wobec dyskursu Witkacego jest tylko przejawem nieświadomej siebie pychy, patetycznym wieszczeniem dobrodziejstw nowej konieczności.

Autorzy spektaklu są zbyt inteligentni, by wprost epatować rewolucją i przemocą. Ideologicznie do bolszewików też im daleko. Sajetan mówi o rewolucji mentalnej, ale w centrum jest problem władzy. Tej dotychczasowej, skorumpowanej przemocą, ale i miękkimi kompromisami. I tej nowej, która tych obu deprawacji ma uniknąć. Czyż w takim razie rewolucja mentalna nie staje się zawołaniem jedynie dla elit politycznych i intelektualnych? A co z maluczkimi, którzy się nie przeobrażą? Nowa władza ich wyzwoli?

Oczywiście, Sierakowski ponosi za to przedstawienie dużo mniejszą odpowiedzialność niż Klata. To Klata jest człowiekiem teatru, a Sierakowski skorzystał z okazji, by ogłosić swój wieczny komunikat o postpolityczności. Ale odnoszę wrażenie, że obaj nie doczytali "Szewców". Witkacego polityka interesowała o tyle, o ile zagrażała ludzkiej egzystencji i wolnościom jednostki. Nie oczekiwał od polityki wybawienia, zresztą nie widział go nigdzie. Bo według niego ludzkość i tak zmierzała ku schyłkowi, nie przede wszystkim za sprawą rewolucji, lecz wskutek wielkich procesów dziejowych, które wpychają wszystkich w kolektywistyczne ramy i bezmyślne barbarzyństwo. Przegrywamy z historią i epoką, nie zaś z systemem, klasą polityczną czy ideologią. A najbardziej nużąca jest właśnie świadomość tego wyroku, ciąży on i na rewolucjonistach, i reakcjonistach.

Gdyby twórcy "Szewców u bram" odważyli się na konfrontację własnego radykalizmu z diagnozą Witkacego, gdyby zechcieli zastanowić się nad warunkami, jakie stawia zbiorowemu czynowi, i swoimi pragnieniami, gdyby Witkacego o cokolwiek zapytali, mogłoby powstać ważne przedstawienie. Ale Klata i Sierakowski o nic autora "Szewców" nie spytali, i tak wszystko wiedzieli. Że najważniejsza jest polityka; że historia według Witkacego to przeżytek i trzeba nam optymizmu dziejowego; że problem zniewolenia wewnętrznego dotyczy tylko zniewolonych, a jak się postawi na wyzwolonych, to będzie dobrze. Można by rzec: niewinni rewolucjoniści. Tylko po cholerę ten Witkacy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji