Artykuły

Brawa nie mają znaczenia

- To aktorzy przesądzają o jakości spektaklu. Oni będą grać, kiedy mnie już tutaj nie będzie. Nie chciałbym, żeby się przeze mnie męczyli, dlatego nasza praca musi być harmonijna, musimy dobrze się rozumieć - mówi reżyser MARIAN PECKO, przed premierą "Dziejów sławnego Rodryga" w Teatrze Lalki i Aktora w Opolu.

W niedzielę w Teatrze Lalki i Aktora odbędzie się premiera "Dziejów sławnego Rodryga". Jej reżyserem jest Słowak Marian Pecko, który w lalkach wyreżyserował już m.in. "Mr. Scrooge'a" i "Ondynę".

Anita Dmitruczuk: Pamięta Pan pierwsze wyreżyserowane przez siebie przedstawienie?

Marian Pecko: Jasne, że tak. Niestety, poza mną niewielu je pamięta, bo odbyła się tylko jedna publiczna próba, po której spektakl został zakazany, a teatr zamknięty na cztery spusty. To było przedstawienie oparte na wierszach, a przez cenzurę zostało uznane za "zbyt mało bolszewickie". Potem zacząłem reżyserować sztukę dla dzieci.

Wrócił Pan do tego pierwszego spektaklu?

- Nie, za nic. Jest tam, gdzie jego miejsce - w przeszłości.

Lubi Pan reżyserować dla dzieci?

- Jestem reżyserem wędrującym - do niedzieli będę w Opolu, ale potem zajmę się czymś innym w jakimś zupełnie innym miejscu. Mimo to uwielbiam swoją pracę i to, czy pracuję nad dramatem, musicalem czy przedstawieniem dla dzieci, nie ma żadnego znaczenia. Na każdej próbie chcę być maksymalnie przygotowany, żebym ja się mógł czegoś nauczyć i żeby aktorzy mogli coś z niej wynieść. Bo bez nich wszyscy bylibyśmy bezrobotni.

Dlaczego?

- Każdy aktor jest artystą. To od niego zależy, czy przedstawienie się rozsypie, czy nie. Ale na scenie ma tak naprawdę mało wolności. Nie dobiera tekstu, nie decyduje, w którym kostiumie wystąpi ani z kim będzie grał. Czasami jest jak piękna kobieta, którą w obskurnej knajpie, gdzie grają disco polo, prosi do tańca jakiś stary facet z tłustymi włosami. A mimo to tańczy.

Ciekawe porównanie.

- Chodzi mi o to, że mimo wszystko ta piękna kobieta tańczy z przyjemnością i aktor też musi grać z przyjemnością. Jeżeli wszystko sprowadziłoby się tylko do wykonywania instrukcji jakiegoś geniusza, który mówi aktorom: "stań tam", "powiedz to tak", "zrób coś tam innego", to z przedstawienia nic nie wyjdzie. Aktorzy muszą wierzyć w swoje role, dlatego najpierw ja sam muszę w nie uwierzyć. Jeśli okłamię aktorów, oni będą okłamywać publiczność, a to od razu widać. Przede wszystkim jednak to aktorzy przesądzają o jakości spektaklu. Oni będą grać, kiedy mnie już tutaj nie będzie. Nie chciałbym, żeby się przeze mnie męczyli, dlatego nasza praca musi być harmonijna, musimy dobrze się rozumieć.

Co jest dla Pana miarą sukcesu przedstawienia?

- Nie mam pojęcia, szczerze.

Brawa?

- Brawa się zdewaluowały. Widziałem już naprawdę złe przedstawienia, które kończyły się owacją na stojąco, i słyszałem brawa, kiedy aktorzy byli jeszcze na scenie. Nie wiem, skąd to się bierze, ale mam wrażenie, że sporo widzów uważa, że po przedstawieniu po prostu wypada wstać i klaskać. Dlatego brawa nie mają znaczenia.

Więc co ma?

- Aktorzy mają. Jeśli w dalszym ciągu chcą ze mną pracować, to jest chyba dla mnie właśnie miarą sukcesu. Jeżeli ciągle wnoszą coś do przedstawienia, kiedy ono żyje już własnym życiem i grają go po raz sześćdziesiąty. W teatrze mówi się, że nie ma nic starszego niż wczorajszy sukces. Aktor codziennie zaczyna od zera. To, czy wczoraj zagrał świetnie, nikogo nie obchodzi, a już najmniej widza.

Próbował Pan kiedyś aktorstwa?

- Tak, dawno temu. To było straszne, zupełnie się do tego nie nadaję.

Dlaczego?

- Bo nie umiem słuchać tak jak aktorzy. Nie znosiłem pracy z reżyserem, bo nie jestem posłuszny, potrzebuję swobody.

Na zdjęciu: projekt jednego z kostiumów Evy Farkašovej

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji