Nieco spóźnione rozważania (fragm.)
W atmosferę zastoju w stołecznym życiu teatralnym przed XX Zjazdem wdarł się łódzki teatr z przedstawieniem mającym posmak politycznego pieprzyka: Łaźnia! Cała Warszawa tłoczyła się u wrót Teatru Narodowego. Zobaczyliśmy Łaźnię dziwną, jak na owe czasy – ekstrawagancką, ale jasną i zrozumiałą dla każdego.
Cechą charakterystyczną Dejmkowego przedstawienia było nie tylko śmiałe odczytanie wściekłej satyry Majakowskiego, ale uaktualnienie sztuki napisanej przed dwudziestu pięciu laty. Inscenizator wypunktował wszystkie momenty polityczne, podkreślił satyrę społeczną i nie ograniczając się do pracy nad tekstem uruchomił wszelkie możliwości inscenizacyjne, wysuwając na pierwszy plan scenografa. Wówczas oszołomiły Warszawę nie tylko monstrualne biurka piekielnych biurokratów oraz cyrkowo wymalowane oblicza Pobiedonosikowów. Zagrały niesłychaną aktualnością strzyżone na jeża czupryny dygnitarzy (mało kto zdobył się wówczas na odwagę podzielenia się tym spostrzeżeniem ze swoim sąsiadem).
Każde słowo padające ze sceny znajdowało rezonans na widowni, która je natychmiast kwitowała grzmotem oklasków. Dejmek się i tym razem nie omylił: była za pięć dwunasta.
Gdy w kilka miesięcy potem Skuszanka pokazała Szekspira – było już po burzy. Po wielkich wstrząsach nastąpił spokój, rozwaga i refleksja. Dokonywał się coraz głębszy rozrachunek z przeszłością.
Miarka za miarkę została ukazana przez teatr nowohucki jako dramat polityczny o nadużyciu władzy. Przerażająco współczesna była górująca nad całością wieżyczka rodem z koncentratu, i ów żołnierz w bojowym hełmie kroczący miarowo po murze, strzegący naszych myśli i sumień, i kostiumy błyszczące plastikiem, i wreszcie transparenty z podobizną namiestnika. Nikt na widowni nie miał wątpliwości, że jest to jeszcze jeden argument w dyskusji o tzw. wypaczeniach. Nawet nie mieli ich niektórzy krytycy.