Artykuły

Każdy musi mieć swojego mistrza

- Mnie obchodzi skutek. Kryterium skutku, jak w każdym zawodzie, a w aktorskim szczególnie, jest kryterium dotkliwym, bo to publiczność dokonuje tych podziałów dla siebie. Są aktorzy lubiani i nielubiani, tacy, których się ceni i których się nie ceni, których się słucha i nie słucha, a nie aktorzy komediowi i specjaliści od tragedii, to są podziały prymitywne i bardzo ograniczone - mówi JAN PESZEK.

Anna Grabowska: - Proszę posłuchać, jak dziś jedna z Pańskich studentek wspomina zajęcia z Panem: "Moim mistrzem jest Jan Peszek. Uczył nas przez trzy i pół roku. Przygotowywaliśmy z nim "Romea i Julię". Bardzo mocno naciskał na aspekt "wlewania w siebie", czyli w pojedynczą osobowość, tego, co mamy do zagrania. Zwracał uwagę na instrumentalność ciała, umysłu i duszy w połączeniu z tekstem, który ma się do wypowiedzenia. Jak serce łączy się z głową? To były bardzo twórcze zajęcia, które wtedy nie zostały przez nas do końca docenione, ponieważ byliśmy za młodzi wewnętrznie, niedojrzali. Całość jego nauk to skarbnica, która dopiero po latach procentuje". To wypowiedź aktorki młodego pokolenia Edyty Torhan. Miło słyszeć?

Jan Peszek: - Bardzo miło, zwłaszcza kiedy z perspektywy iluś lat młody człowiek zauważa, jeżeli nawet nie skuteczność, to sens spotkania z wykładowcą, starszym kolegą aktorem. Miło, jeśli odnajduje sens w tym, co aktor usiłuje zrozumieć w swojej pracy, ponieważ ten zawód na zewnątrz może wydawać się oczywisty, nawet czasami prosty, jest jednak o wiele bardziej złożony, niż się wydaje, i przez to ciekawy.

Na czym polega aspekt wlewania w siebie?

J.P.: - Nie pamiętam tych sformułowań dokładnie, ponieważ wypowiadałem je kilkanaście lat temu. Teraz precyzyjniej nazywam moją wiedzę, poglądy i doświadczenia. Potrafię szybciej spowodować zrozumienie ich przez młodego człowieka. Wtedy to mogło znaczyć, że aktor jest pojemnikiem, który otwiera się dla roli, jaką otrzymał do zagrania. Inaczej mówiąc - roli, którą się ma zagrać, użycza siebie.

Zawód ten nie polega na utożsamianiu się z sytuacjami psychologicznymi, psychicznymi czy fizycznymi bohatera. Chodzi o to, by aktor otworzył swoją pojemność: wnętrze, wrażliwość, inteligencję, psychikę, emocjonalność i w dużym stopniu fizyczność na rolę, którą ma do zagrania. Ta rola wtedy w nim zagości w sposób organiczny. Aktorzy często mylą pojęcia zasadnicze, zawodowe i w tym są nieprofesjonalni. Interpretują postać, to jest paradoks. Aktor musi rozumieć postać, a nie interpretować. Dziewięćdziesiąt procent moich ról to role bohaterów z marginesu społecznego, bohaterów na sztorc wobec prawa, więc gdybym chciał ich tłumaczyć albo do końca rozumieć motywy ich postępowania, które często są irracjonalne, to by mi życia nie starczyło dla jednej roli. W tym sensie tożsamość jest czymś błędnym, poza tym prowadzi do stanów schizofrenicznych.

Postać, którą się gra, należy wlać w siebie, w swój organizm, psychikę, wrażliwość, organiczność, a wówczas intuicja jakoś przetrawi tego bohatera. Nie ma co zadawać sobie pytań: na ile ja jestem w danym momencie Hamletem, a na ile użyczam Hamletowi siebie. Chodzi o to, aby widz miał poczucie prawdy w teatrze, co też jest paradoksem, ponieważ teatr jest umową, jest sztuczny. "Wlewanie w siebie" polega na pokochaniu swojego bohatera, zaprzyjaźnieniu się z nim. Mówię swoim studentom: spróbuj go zrozumieć, a nie oceniaj.

W slangu aktorskim istnieje powiedzenie "bronię mojego bohatera". Pytam: przed czym? Bohater jest dany przez autora, mam go zrozumieć i zaakceptować takim, jakim jest. To jest bardzo przydatne jako technika życia z ludźmi na co dzień. Często buntujemy się przeciwko zachowaniom ludzi, ponieważ ich nie rozumiemy. Mamy własne moduły czy kryteria, sprowadza się to do tolerancji bądź nietolerancji. Natomiast otwarcie na rolę powoduje, że w życiu aktor potrafi być bardziej tolerancyjny, właśnie dlatego, że zetknął się z różnymi sytuacjami na scenie.

Jak serce łączy się z gtową?

J.P.: - Na pytanie: jak serce łączy się z głową? odpowiem - nie wyznaczaj granicy, ile jest głowy, a ile serca; w jakim stopniu kierujesz się racjonalizmem, a w jakim emocjonalnością. Działania człowieka powodowane są współdziałaniem rozumu i serca, i w tej samej sytuacji jeden człowiek kieruje się bardziej racjonalizmem, a drugi swoją emocjonalnością - i odwrotnie.

Jestem admiratorem rozumienia bytu jako nieustannego ruchu i wpływu na siebie, w związku z tym zawsze mówię studentom: - nie ustalaj tej granicy, ponieważ to twoja osobowość ją wyznaczy. Mnie nie obchodzi, ile ty przeżywasz albo ile ci się zdaje, że przeżywasz, albo ile jesteś w stanie zrozumieć i zracjonalizować pewną sytuację. Mnie obchodzi skutek. Kryterium skutku, jak w każdym zawodzie, a w aktorskim szczególnie, jest kryterium dotkliwym, bo to publiczność dokonuje tych podziałów dla siebie. Są aktorzy lubiani i nielubiani, tacy, których się ceni i których się nie ceni, których się słucha i nie słucha, a nie aktorzy komediowi i specjaliści od tragedii, to są podziały prymitywne i bardzo ograniczone.

Swoim studentom powtarza Pan, że nic nie jest wart człowiek bez korzeni, mistrzów i autorytetów? Autorytety Jana Peszka to...

J.P.: - Autorytety są ostoją. Są przystanią, w której czasami młodzi ludzie otrzepują się ze wstrząsów, których im życie dostarcza, albo z czegoś, czego nie są w stanie zrozumieć. Jestem zwolennikiem pielęgnowania tradycji. Każdy człowiek musi mieć swojego mistrza. Miałem możliwość spotkać w życiu wiele osób, które postrzegam jako autorytety. Jest to związane również z moim charakterem prowokatora, człowieka szukającego nowych doświadczeń i mającego przeświadczenie, że każde doświadczenie się przydaje. Wielu osobom zawdzięczam swój pogląd, być może i światopogląd, wrażliwość i to, jak rozumiem mój zawód.

Nie lubię podawać nazwisk, ale jedno muszę wymienić: Bogusław Schaeffer. Kiedy byłem młodym człowiekiem, on skierował moje myślenie, odczuwanie, moje oczekiwania w stronę, której długo szkoła teatralna by mi nie wskazała. To nazwisko - bez obawy, że kogoś krzywdzę albo kogoś nie wymieniam - z wielką radością podaję.

Teatr ma funkcję terapeutyczną?

J.P.: - Oczywiście. Współczesny widz może być bardziej stępiony na odczuwanie wstrząsu, poprzez który oczyszcza się z własnych problemów. Aktorzy również ulegają terapeutycznemu działaniu tego zawodu. Często lgną do niego najpierw poprzez naskórkową interpretację aktorstwa, samych przyjemności, które ono niesie, dopiero potem uświadamiają sobie, gdzie u źródeł nieuświadomionych była potrzeba samoleczenia.

Kiedy obserwuję ludzi, którzy przychodzą do szkoły teatralnej, mam wrażenie, że rośnie społeczeństwo słabsze czy mniej odporne psychicznie. Nagminność przychodzenia młodzieży do szkoły teatralnej i szukania rozwiązań jest powszechna. Kiedy ja zdawałem egzaminy w latach 60. to o indeks ubiegało się 150 osób, teraz ponad tysiąc. To jest pewnie bardziej interesujące jako zjawisko socjologiczne.

Młody człowiek, który zdaje egzaminy do szkoły teatralnej, nie zdaje sobie sprawy z tego, że poprzez stawianie samego siebie w sytuacjach, na które w życiu by się nie zdecydował, funduje sobie autoterapię.

Mikołaj Grabowski mówił o Panu: Jesteś rozhulaniec i pędziwiatr. Tak jest w rzeczywistości?

J.P.: - Z moich rodzinnych domów wyniosłem niezwykłe sensualne przywiązanie do życia. W związku z tym życie zawsze bardzo mnie pobudzało, zwłaszcza zmysłowe i bardzo energetyczne reakcje. Uwielbiam życie, staram się nie marnować ani chwili. Ciągle mi towarzyszy żarłoczność na życie, nieustannie szukam nowych doświadczeń i zawsze jestem w ruchu.

Tak, mogę powiedzieć, że jestem rozhulaniec i pędziwiatr.

Grał Pan w jednym z teatrów japońskich w "Śnie nocy letniej". Jak Pan się przygotowywał do tej roli?

J.P.: - Trochę intensywniej niż zazwyczaj, ponieważ na tak zwaną małpę, nie znając języka.

Nie wydawało mi się to czymś nadzwyczajnym. Dopiero, kiedy stanąłem w teatrze, obok ekipy japońskiej, zacząłem się zastanawiać nad słusznością podjętej decyzji. Zdałem sobie sprawę, że muszę znać tekst w trzech wymiarach: tłumaczenie tekstu po polsku, jego znaczenie japońskie i brzmienie. Wtedy obleciał mnie strach, ale już byłem po podpisaniu kontraktu, więc nie miałem wyjścia, musiałem zmierzyć się z wyzwaniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji